O nowych pomieszczaniach dla klinik psychiatrycznych dzieci i dorosłych mówi się od tak dawna, że wydaje się, iż nawet najwięksi optymiści stracili już wiarę w ich powstanie.
Katarzyna Malinowska-Olczyk: Czy już w końcu uwierzył Pan w to, że w Białymstoku powstanie Centrum Psychiatrii? Bo wcześniej mówił Pan, że nie wierzy…
Dr hab. Napoleon Waszkiewicz, kierownik Kliniki Psychiatrii UMB: - Nie mówiłem, że nie wierzę, ale byłem sceptyczny. Gdybym nie wierzył, nie widział szans na powstanie tego centrum, to bym do tego nie dążył. To od początku była moja inicjatywa: staranie się, pisanie tego projektu. Z zasady uważam, że lepszy jest sceptycyzm niż późniejsze rozczarowanie. A jeśli już mówimy o Centrum Psychiatrii – plany przenosin pojawiały się już od ponad 20 lat.
Widzi już Pan w myślach to miejsce? Jak będzie wyglądać? Na białostocczyźnie nigdy nie był budowany szpital psychiatryczny. Szpital w Choroszczy ulokowany został w zaadaptowanych budynkach pofabrycznych. Teraz otwarty został pierwszy wybudowany po wojnie szpital psychiatryczny w Drewnicy. Czy jest się zatem na czym wzorować?
- Jest rozporządzenie, które precyzyjnie reguluje, jak powinien wyglądać oddział psychiatrii. Drewnica, mimo że nowoczesna ma swoje mankamenty, np. jest zbyt rozłożysta i teraz jest problem z utrzymaniem tak dużej kubatury. Ja wiem, że nasza klinika musi mieć odpowiednią wielkość, żeby była ekonomiczna i właściwie dopasowana dla naszego personelu. Planujemy jedno skrzydło męskie i jedno żeńskie, tak by pielęgniarki miały blisko i tu, i tu. To jest istotne, żeby nie trzeba było zatrudniać więcej personelu. Ważne są względy ekonomiczne - budynek musi być taki, żeby później można to było jakoś utrzymać, żeby pieniądze nie „wypływały”. Bryła musi ergonomiczna, a przestrzeń musi być dobrze wykorzystana.
Wiem, że będzie patio…
- Jest planowany oddział psychiatrii dziecięcej i te patio będzie służyć dla pacjentów – dzieci. My będziemy mieli przestrzeń na zewnątrz.
Wiem też, że szczegółowo przygląda się Pan każdemu z elementów wyposażenia, tak aby było ono bezpieczne dla pacjentów. …
- To prawda, rozporządzenie, rozporządzeniem, a życie życiem. Mamy swoje obserwacje. Oglądaliśmy również oddziały w wielu miejscach. Sprawdzają się określone sprzęty, których łatwo się da się zniszczyć, czy które nie zostaną np. wykorzystane do celów samobójczych. Odpowiedni osprzęt mus również być w salach obserwacyjnych. Tam muszą być rzeczy odpowiednie, transparentne. Proszę pamiętać, że pacjenci, którzy do nas trafiają przechodzą kryzysy i nie zawsze mają chęci do życia. Na szczęście jest spory wybór rzeczy, które spełniają kryteria rozporządzenia, a również będą bezpieczne dla naszych pacjentów.
Czy któryś oddział w Polsce lub na świecie zrobił na Panu szczególne wrażenie?
- Bardzo duże wrażenie zrobiła na mnie Klinika Psychiatryczna Obserwacji Sądowej –Psychiatrycznej w Warszawie kierowanej przez prof. Janusza Heitzmana. Tam są np. baterie w salach obserwacyjnym, gdzie wszystko jest w „jednym kawałku”, nic nie można odczepić. Ta klinika jest świetnie zorganizowana, choć wymagało to olbrzymich nakładów finansowych. Byłem też pod dużym wrażeniem sal rekreacyjnych.
W Centrum ma być 40 łóżek. Czy to wystarczy?
- Na początek na pewno tak. A później zobaczymy, jak się to rozwinie. To jest inwestycja ministerialna. Kubatura jest tak pomyślana, że jeśli będzie taka potrzeba, to przyszłości można będzie to rozbudować. Ale niech na początek powstanie choć te 40.
Czy patrząc na przestrzeni ostatnich lat, przybywa Wam pacjentów?
- Nie szczególnie. Statystyki są podobne w całej Europie. Około 38 proc. populacji cierpi w ciągu roku na jakieś zaburzenia psychiczne. My nie odstajemy w tym względzie. Ale proszę pamiętać, że to są dane dotyczące roku. A jak to wygląda w ciągu życia? Bardzo dużo osób cierpi na zaburzenia psychiczne. I teraz dobrze byłoby odczarować słowo „psychiatria” – bo nie można stygmatyzować większości społeczeństwa. Jest takie japońskie badanie z 2002 roku dotyczące terminu schizofrenia. Kiedy słowo schizofrenia zamieniono na zespół neurokognitywny, zaczęło się zgłaszać trzy razy więcej pacjentów. A zamieniono tylko termin, nic więcej! Podobnie pojęcie „Choroszcz” też jest stygmatyzujące. A tu jest wiele oddziałów, leczących różne schorzenia m.in. neurologiczne, oddział psychosomatyczny. Na szczęście powoli Choroszcz też się odczarowuje. Żeby jeszcze tylko były lepsze warunki lokalowe. Bo to co tu jest w żaden sposób nie przystaje do XXI wieku. Część pacjentów myśli sobie, pójdę do kliniki uniwersyteckiej, w zamyślę nowoczesnej. A nasza Klinika jest w opłakanym stanie, te ściany nie dodają zdrowia. A nasi pacjenci powinni mieć godne warunki, żeby się nie czuć się jeszcze gorzej.
Z jakimi problemami trafiają do Was pacjenci?
- Sporo jest osób chorujących na zaburzenia nastroju, schizofrenie, dużo jest zaburzeń lękowych, uzależnień od alkoholu i substancji psychoaktywnych. Trafia również trochę otępień. Można powiedzieć, że mamy cały możliwy przekrój psychiatrii. Nie mamy żadnych ograniczeń, przyjmujemy wszystkich pacjentów. Dzięki temu studenci mogą u nas zobaczyć różne zaburzenia. Choć także korzystamy z całego szpitala.
No właśnie czy przenosiny do Białegostoku nie spowodują, że trochę na tym stracą studenci. Będą mogli oglądać tylko te przypadki, które trafią do waszej kliniki.
- To prawda, to są plusy i minusy. Z jednej strony cieszymy się, że będzie XXI wiek, lepsze warunki. Ale współpraca ze szpitalem w Choroszczy jest również niezbędna, by działać naukowo.
Ostatnio podpisana została umowa z Uniwersytetem Medycznym w Mińsku z myślą, że stamtąd uda się pozyskać część kadry. Nostryfikacja jest jednak bardzo trudna. Czy jeżeli się okaże, że nie przyjadą lekarze z Białorusi, będzie problem z kadrą?
- Liczymy, że to będą osoby, które dodatkowo będą zabezpieczać oddział. I nie wiem czy to się uda. Problem jest przede wszystkim z psychiatrami dziecięcymi. Na Podlasiu nie ma takiego oddziału. Tak więc lekarze nie mają się gdzie szkolić. Muszą jeździć do innych ośrodków: do Olsztyna, Warszawy czy innych szpitali w Polsce. Jak ktoś jedzie na pięć lat, to zazwyczaj potem już nie chce wracać. I prawdę mówiąc nie ma do czego tutaj wracać, bo nie ma gdzie pracować. Jak już będzie budynek, jak będzie można pokazać coś konkretnego, a nie wirtualnego, wtedy łatwiej będzie rozmawiać i myślę, że również namówić do pracy w Białymstoku.
Rozmawiała Katarzyna Malinowska-Olczyk