Wyciszenie ekspresji białka PRODH/POX narzędziem w walce z rakiem - bardzo trudno laikowi zrozumieć, o co chodzi w zwycięskim projekcie „Technotalent” w kategorii UMB. Nie widać go gołym okiem, nie da się go dotknąć placem.
Dr Ilona Zaręba: - Do komórki wprowadzamy pewną sekwencję DNA, która potem hamuje ekspresję białka PRODH/POX. W rezultacie powoduje to różnego rodzaju zaburzenia w tej komórce. Ta powoli traci swoje właściwości, by finalnie ulec apoptozie, czyli umrzeć.
Lista laureatów: Technotalenty 2018 wybrane
To pierwsze tego typu odkrycie na świecie. Zjawisko to można wykorzystać np. w unicestwianiu komórek nowotworowych. Rozwijają się one bardzo agresywnie, przypominając pędzące lokomotywy. Wprowadzenie do nich nowej sekwencji DNA powoduje ich spektakularne wykolejenie. Stopując tylko to jedno białko, kompletnie rozregulowuje się komórkę. W projekcie przeprowadzono dotychczas badania na liniach komórkowych raka piersi (dwóch rodzajów - estrogenozależnych i niezależnych), komórkach raka okrężnicy oraz komórkach raka endometrium. We wszystkich przypadkach komórki nowotworowe obumierały. Co ważne, proces ten odbywa się w kontrolowany sposób.
O ile w przypadku komórek nowotworowych metoda przynosi nadspodziewane efekty, to w przypadku komórek zdrowych - choć już nie tak bardzo efektownie - też powoduje ich apoptozę. Z tym że trudniej to zbadać, gdyż tego białka w zdrowych komórkach jest kilkakrotnie mniej niż w chorych.
- Musimy znaleźć metodę, jak docierać tylko do konkretnych komórek, np. nowotworowych. Może uda się zaprzęgnąć do pracy nanocząstki? - zastanawia się dr Joanna Stelmaszewska.
I dodaje: - To co już teraz mamy, to stworzony nowy model badawczy, który możemy zastosować do dalszego badania nowych procesów w komórce. Docelowo może to posłużyć do opracowania nowych leków np. nowotworowych. Sekwencję można też wykorzystać do testów diagnostycznych. A w perspektywie można to wykorzystać do terapii zindywidualizowanej dostosowanej do pacjenta.
Nad rozwinięciem tego pomysłu pracuje już trzech doktorantów na Wydziale Farmaceutycznym UMB.
Kulisy odkrycia
Co ważne dla tego odkrycia to fakt, że Zakład Chemii Leków oraz Zakład Analizy i Bioanalizy Leków znajdują się na jednym piętrze w budynku Wydziału Farmaceutycznego. Historycznie też się wywodzą z jednej jednostki. Szefem pierwszego jest prof. Jerzy Pałka, drugiego - prof. Wojciech Miltyk, obecnie dziekan wydziału, ale też wychowanek prof. Pałki. Współpraca między jednostkami to naturalna kolej rzeczy. Oba zakłady współpracują też z szeregiem innych naukowców.
Dr Izabela Prokop, opiekun projektu, Zakład Chemii Leków: - Pomysły na badania w laboratorium biorą się z „burzy mózgów”. Siadamy razem przy stole i dyskutujemy. Przy czym zakładamy, że nie ma głupich pytań i nie ma złych pomysłów. To uruchamia takie naukowe domino. Jedno dobrze postawione pytanie, rodzi kolejne. Potem w laboratorium trzeba tylko znaleźć właściwe odpowiedzi. Wtedy rodzą się kolejne pytania i to się tak nakręca.
W tym przypadku, prócz burzy mózgów, zaczerpnięto z wcześniejszych prac naukowych zakładów, w których pracują laureatki konkursu.
Dr Zaręba: - Nie przypuszczałyśmy, że nasz eksperyment może udać się od razu i aż tak dobrze. Na początku pomyślałam, że coś źle zrobiliśmy, bo nam komórki obumarły. Powtórzyłyśmy badania i znowu umarły. Nie było do czego porównać tych wyników, bo wcześniej na świecie nikt tego nie badał.
Dr Stelmaszewska: - Zakładałyśmy, że nasz eksperyment wprowadzi jakieś zmiany w funkcjonowaniu komórki. Myślałyśmy, że zmieni się jej metabolizm, może trochę spadnie biosynteza kolagenu. Gdyby to się potwierdziło, byłybyśmy naprawdę zadowolone. A tu się okazało, że białko, które próbujemy wyeliminować z komórki za pomocą tej sekwencji DNA, jest tak ważne dla komórki nowotworowej, że ta bez niego umiera.
Dr Zaręba: - Dopiero za trzecim razem, kiedy znowu komórki umarły, stwierdziłyśmy, że może to właśnie tak ma być. Po kolejnych trzech próbach miałyśmy już pewność. Człowiek na początku nie wierzy, że już od samego początku wyjdzie aż tak dobrze. Za dobrze.
Dr Prokop: - W przypadku dziewczyn fajne jest to, że nie przyjmują do wiadomości słów „nie da się”. Jak mają jakiś pomysł, to jest pełna mobilizacja. Czasami ktoś mówi, że nie da się tego zrobić, bo brakuje odczynników, sprzętu, czy czegoś tam. A potem przychodzi i ze zdziwieniem patrzy, że praca jest zrobiona. One się wtedy uśmiechają i mówią, „ale nam nikt nie powiedział, że się tego nie da zrobić”. Oczywiście to wymaga masy pracy. Trzeba się wysilić, poszukać współpracy, kogoś kto coś podpowie. Czasami faktycznie się nie da, ale czasami się udaje.
Osiągniecie Ilony Zaręby i Joanny Stelmaszewskiej zostało zgłoszone do opatentowania.
Z życia młodego naukowca
Najmniej fajną rzeczą w pracy młodego naukowca jest… część administracyjna badań. Konieczność wypełnienia wszystkich ważnych formularzy, przypilnowania faktur, przetargów, terminów, czy rozliczeń.
- Czasami żartuję, że fajniejsze ode mnie zajęcie to mają moje doktorantki. One mogą pracować w laboratorium, które tak uwielbiam, a ja muszę siedzieć przy tych papierach - śmieje się dr Zaręba.
Jednak w życiu młodego naukowca kluczowa jest odpowiedź na pytanie: czy pracować w koncernie farmaceutycznym z kilka razy większą pensją, czy pracować na uczelni i realizować kilka razy fajniejsze niż w biznesie pomysły naukowe? Zresztą to dylemat nie tylko młodych naukowców.
Dr Prokop: - Kilka lat temu brałam udział w badaniach nad pewną grupą leków nowotworowych. Niby takie zwykłe badania. Z czasem nawet o nich zapomniałam. Jakiś czas temu ktoś z moich bliskich musiał trafić na oddział onkologii. Odwiedziłam go. Z zawodowego przyzwyczajenia rzuciłam okiem na lekarstwa, jakie otrzymuje. Tam była pochodna tego leku, który badałam przed laty. To w takim momencie człowiek dopiero czuje nad jak ważnymi rzeczami pracuje. To wtedy dostaje się takiego „naukowego kopa”. Dla przeciętnego człowieka nasze badania są niezauważalne, a one są cegiełką w czymś większym.
Udział w „Technotalentach” natchnął dr Zarębę do tego, by wystartować kolejny raz w konkursie. - Jeszcze nie zdradzę szczegółów, bo to coś zupełnie innego niż to, co teraz zgłosiłyśmy. Zainspirowałam się deskorolką do rehabilitacji dzieci („Crowler - pełzak rehabilitacyjny” - red.). Pomyślałam sobie, że nie zawsze warto na siłę kombinować, siła jest w prostocie i pomyśle.
Wojciech Więcko