O przeżyciu starszego mężczyzny zadecydował przypadek. We właściwym czasie, we właściwym miejscu, znalazł się właściwy człowiek – Rafał Milewski, student ratownictwa Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku.
Zrządzenia losowe mają to do siebie, że nigdy nie wiadomo, kiedy zwykły spacer stanie się najważniejszym z dotychczasowych wydarzeń w życiu. Przekonał się o tym Rafał Milewski, przygotowujący się do końcowych egzaminów na studiach. Był koniec maja, wracał z zakupów. Przechodził chodnikiem wzdłuż ulicy Skłodowskiej w Białymstoku, kiedy zauważył tłum ludzi. Gapie zebrali się przy murku, gdzie leżał nieprzytomny, starszy człowiek.
- Podszedłem i zapytałem, co się stało - wspomina tamte wydarzenia. - Ktoś powiedział, że tamten człowiek zwyczajnie szedł, a po chwili po prostu upadł. I że czekają na karetkę. Ukucnąłem przy poszkodowanym, żeby ocenić jego stan. Miał zakrwawioną twarz, ale oddychał.
Linia prosta
Po kilku minutach stan mężczyzny się pogorszył. W pewnej chwili przestał oddychać.
Ratownik zapomniał o torbach z zakupami, stojących gapiach, jadącej karetce i czekających go egzaminach. Wypracowany podczas nauki odruch pomocy natychmiast zmusił go do działania.
- Odwróciłem poszkodowanego na plecy, udrożniłem drogi oddechowe, sprawdziłem oddech i rozpocząłem masaż serca – relacjonuje swoje poczynania. - Wśród zebranych zapanowała panika. Nie wiedzieli, że studiuję ratownictwo, nie mogli więc przypuszczać, że wiem co robię.
Kiedy przyjechało pogotowie, mężczyźnie założono elektrody i oceniono EKG. Kardiomonitor pokazał płaską linię. Oznaczało to zatrzymanie krążenia w mechanizmie asystolii, czyli całkowitego ustania akcji serca. Zespół karetki kontynuował resuscytację z podaniem leków. Po kilku cyklach, złożonych z masażu serca i oddechów ratowniczych, serce chorego zaczęło znów bić i można było przewieźć go do szpitala.
Ratowanie we krwi
Jak mówi Milewski, na studia trafił świadomie, nie przez przypadek.
- Zawsze marzyłem, żeby pracować w pogotowiu – opowiada. - Kiedyś myślałem jeszcze o straży pożarnej, jednak moja ostateczna decyzja skupiła się na ratownictwie. Nie poszedłem na studia dlatego, że zabrakło mi punktów do bycia lekarzem czy stomatologiem. To był mój wybór.
Miesiąc po tym zdarzeniu złożył ostatni egzamin zawodowy i stał się ratownikiem medycznym. Jak wyznał, nie był to wcale najtrudniejszy sprawdzian, z jakim przyszło mu się zmierzyć.
Nic do stracenia
Nie uważa, że tamtego dnia zrobił coś nadzwyczajnego.
- Podjąłem najzwyklejszy BLS (ang. Basic Life Support, czyli podstawowy algorytm ratowania życia - przyp. red.) - tłumaczy. - Mógł to zrobić każdy człowiek, przeszkolony choćby na kursie prawa jazdy. Nie sądzę, żebym zasługiwał z tego powodu na aplauz.
Rafał zdaje sobie sprawę z tego, że ludzie boją się sprawdzić oddech poszkodowanego czy udzielić mu pierwszej pomocy.
- Ludzie boją się, że masując serce mogą zrobić poszkodowanemu większą krzywdę – mówi Milewski. - Niektórzy obawiają się konsekwencji prawnych, policji, prokuratury. Nie należy tak myśleć. Człowiek, któremu zatrzymało się serce ma raczej niewiele do stracenia, a dzięki szybkiej interwencji może wrócić do żywych. Rachunek jest prosty.
Tomasz Dawidziuk