W tym roku mija 75 lat od tragicznej śmierci pacjentów szpitala w Choroszczy. Najpierw setki chorych wywieziono do szpitali w głąb Rosji, potem pozostałych hitlerowcy w sierpniu 1941 roku zabili w lesie w Nowosiółkach.
Ta smutna rocznica jest okazją do przypomnienia historii powstania szpitala i jego losów w czasie II wojny światowej.
Kiedy w 1918 roku Polska odzyskała niepodległość okazało się, że dramatycznie brakuje miejsc dla pacjentów chorych psychiatrycznie. Na terenach odzyskanych po zaborze rosyjskim pozostał jedynie Szpital Psychiatryczny w Tworkach, jako jedyny w całym Priwislańskim Kraju. Szpital ten nie był w stanie zaspokoić potrzeb lecznictwa psychiatrycznego, zwłaszcza że były one ściśle związane również z zadaniami opiekuńczymi. Na początku XX wieku po wschodniej stronie Wisły powstał szpital w Drewnicy. W odległym od Warszawy o ok. 400 km Wilnie utworzono zaledwie 200 łóżek psychiatrycznych. Tymczasem pomiędzy rejonem Warszawy, a Wilnem była „biała plama”. Tylko niektórych przyjmowano na leczenie psychiatryczne. Większość przewlekle chorych i upośledzonych umysłowo izolowanych było w prymitywnych warunkach.
W zaniedbanym pod względem gospodarczym zaborze rosyjskim, a dodatkowo wyniszczonym przez działania wojenne, nie było środków na budowę nowoczesnego szpitala psychiatrycznego. Z drugiej strony województwo białostockie nie miało miejsca, gdzie chorzy tacy mogliby być leczeni. Władze wojewódzkiego wydziału zdrowia, a imiennie ówczesny naczelnik tego wydziału dr Zygmunt Brodowicz (jego imieniem został nazwany plac przed szpitalem w Choroszczy) zostaje naczelnikiem wydziału w Wojewódzkim Urzędzie w Białymstoku (kieruje tam wydziałem pracy i opieki społecznej, a następnie wydziałem zdrowia). To on zwołuje zebranie komitetu organizacyjnego osób zainteresowanych budową i uruchomieniem szpitala psychiatrycznego. Cel jest jeden: zebrać fundusze i wyszukać odpowiedni obiekt do budowy wielołóżkowej placówki, która zabezpieczyłaby pacjentów umysłowo chorych z wielu, przede wszystkim wschodnich województw. Spośród różnych rozpatrywanych wariantów wybrany zostaje teren fabryki włókienniczej w Choroszczy, spalonej w 1915 roku przez cofające się wojska rosyjskie. Białostocki Związek Międzykomunalny dla Założenia Zakładu Psychiatrycznego gromadzi fundusze na wykupienie budynków pofabrycznych z dawnym pałacem Branickich, parkiem i przylegającymi doń gruntami rolnymi. Były to środki władz samorządowych, a więc pochodzące od mieszkańców tych stron.
Pierwsi pacjenci, do przekazywanych sukcesywnie oddziałów psychiatrycznych szpitala w Choroszczy, zostali przyjęci w 1930 roku po trwającej zaledwie rok adaptacji zniszczonych budynków pofabrycznych. Zorganizowanie szpitala i szybki jego rozwój zawdzięczamy pierwszemu jego dyrektorowi doktorowi Stanisławowi Dereszowi (w latach 1928-30 był dyrektorem w Drewnicy).
Z Podlasia, Warszawy i Francji
Szpital w Choroszczy odległy zaledwie o 12 km od centrum Białegostoku, leżący w połowie drogi pomiędzy Warszawą a Wilnem, do czasu wybuchu II wojny światowej w 1939 roku obejmował jednoczasowo leczeniem i opieką ok. 2000 osób. Większość z nich przebywała w pozazakładowej opiece rodzinnej rozmieszczonej na terenie 30 pobliskich wsi i miasteczku Choroszcz. Opieka rodzinna była dobrze zorganizowana, umożliwiała pacjentom przewlekle chorym na przebywanie w domowym środowisku, a nie w skupiskach, jakimi były oddziały dla tzw. chroników, czy nie zawsze odpowiadające wymogom różne domy pomocy społecznej.
Szpital w Choroszczy już w pierwszych latach swego istnienia został organizatorem zjazdów psychiatrów polskich. Już w 1932 r. w Choroszczy i Białymstoku obradował XII zjazd; jego temat - „Charakter w oświetleniu psychologicznym, biologicznym i sądowo-lekarskim”. W 1939 roku odbył się ostatni przed wojną XIX Zjazd Psychiatrów Polskich poświęcony m.in. opiece rodzinnej pozazakładowej.
Szpital nie ograniczał swych świadczeń na rzecz pacjentów z woj. białostockiego. Spora grupa chorych polskiego pochodzenia trafiła z Francji. Przywożono ich statkiem, a po drodze, w morskiej podróży, opiekował się nimi m.in. dr Zygmunt Sieńkowski, mój ordynator, u którego miałem zaszczyt rozpoczynać pracę na psychiatrii. Na mocy porozumienia pomiędzy samorządami Warszawy i Białegostoku, przyjmowani byli także pacjenci z województwa warszawskiego. W ostatnich dniach sierpnia i na początku września 1939 roku dodatkowo do Choroszczy trafiło około 400 osób ze Szpitala św. Jana Bożego w Warszawie, gdyż ten przeznaczono jako rezerwowy dla rannych. Tak kończy się piękna karta powstania szpitala, rozwoju i stworzenia przez pracujących w nim lekarzy, pozostały personel i opiekunów rodzinnych humanitarnej opieki nad cierpiącymi.
Areszt i wywózka
We wrześniu 1939 roku Białostocczyznę zajmują Niemcy. Przebywają tu niedługo, gdyż na mocy zawartego jeszcze w sierpniu 1939 r. układu Ribbentrop-Mołotow, wycofują się za linię Bugu przekazując tereny Związkowi Sowieckiemu. W lutym, kwietniu i czerwcu 1940 r. zaczynają się aresztowania i masowe wywózki ludności. Następują także aresztowania lekarzy pracujących w szpitalu, m.in. pod zarzutem sabotażu, który miałby polegać na celowym zwiększaniu śmiertelności wśród pacjentów, by zdyskredytować władzę radziecką. Aresztowany zostaje dyrektor szpitala dr Stanisław Deresz. Mimo nakłaniania go, by ze względu na grożące mu niebezpieczeństwo opuścił Choroszcz, nie chce zostawić podopiecznych. Jeszcze w więzieniu w Grodnie, gdzie go spotkał jeden z późniejszych Sybiraków, wyrażał przekonanie, że pracując na rzecz chorych nie mógł się nikomu narazić. Ślad po nim zaginął (w 65 rocznicę oddania przez Niego pierwszych pawilonów, szpital w Choroszczy nazwany został od Jego imienia).
Aresztowana i zesłana do łagrów zostaje dr Janina Bernasiewicz. Wydostaje się stamtąd w wyniku amnestii obejmującej Polaków po agresji Hitlera na Związek Radziecki. Przemierza szlak z Armią Andersa, wraca do Polski po wojnie, by dowiedzieć się, że jej mąż dr Włodzimierz Bernasiewicz nie przeżył śledztwa prowadzonego przez NKWD w białostockim więzieniu. Doktorostwo Bernasiewiczowie byli przed wojną fundatorami m.in. stypendiów dla potrzebujących pomocy studentów medycyny.
Dr Zygmunt Sieńkowski niemal cudem wydostaje się z rąk pograniczników, przedostaje się za Bug i przez cały okres okupacji leczy konspiracyjnie chorych umysłowo, jeżdżąc po wsiach. Nazwisko dr. Omiljanowicza znajduje się na liście katyńskiej, gdyż jako lekarz został zmobilizowany w 1939 r., wzięty do niewoli i wraz z innymi jeńcami, którzy mieli stopień oficerski, przebywał w obozie w Starobielsku. Został zamordowany strzałem w tył głowy w lochach NKWD w Charkowie. O dr. Hrynkiewiczu, przedwojennym białoruskim działaczu, po aresztowaniu go słuch zaginął.
Pociągiem na Wschód
Do szpitala w Choroszczy kierowano personel radziecki. Jednakże nie na długo. Pod koniec 1940 roku władze okupacyjne postanowiły zlikwidować szpital w Choroszczy, a chorych rozesłać do różnych lecznic w głębi Związku Radzieckiego. W budynkach szpitalnych miało być rozmieszczone wojsko i utworzony „wojennyj gorodok”. Celem przeprowadzenia ewakuacji szpitala przyjechała nawet specjalna komisja psychiatrów i pracowników szpitalnych z Moskwy i Mińska.
Nie zachowały się żadne dokumenty dotyczące wywożenia pacjentów z Choroszczy. Pracujący wówczas pielęgniarze odwożący ich na dworzec, wymieniali jedynie następujące miejscowości: Mińsk, Smoleńsk, Dniepropietrowsk, Kursk, Riazań, Kostromę, Czerniowce. Chorych wywożono trzema pociągami, potem poszczególne części składu wagonów były odłączane i kierowane do miejsca przeznaczenia. I tak np. jeden z transportów był przeznaczony do trzech szpitali Kostromy, Riazania i Kurska. Dopiero wiele lat później, w okresie „głasnosti” uzyskaliśmy informację, że do szpitala w Kursku trafiło 247 osób, do szpitala Nikolskoje koło Kostromy 87, a do Riazania ok. 100 chorych. Transporty składały się z 8-10 wagonów osobowych, w przedziale było po sześć miejsc leżących.
Dokładnej liczby wywiezionych nie udało się ustalić. Byli to jednak ludzie młodsi, zdrowi fizycznie. Przez lata nic nie było wiadomo o losie chorych wywiezionych w głąb ZSRR. Dopiero niedawno, za pośrednictwem „Memoriału”, otrzymaliśmy fragmentaryczne dane z trzech szpitali: w Riazaniu, Kursku i Nikolskoje koło Kostromy. Z uzyskanych informacji wynika, że transporty dotarły tam na początku stycznia 1941 r. Ze szpitala w Kursku, do którego trafiło 247 chorych, nikt już nie żył. W Riazaniu, dokąd dotarło ok. stu pacjentów, kilka osób po wojnie wypisało się, pozostał jeden. W nadesłanym materiale była lakoniczna wzmianka, że „w czasie wojny śmiertelność wśród chorych była bardzo wysoka”. Spośród 87 osób wywiezionych do szpitala w pobliżu Kostromy 75 zmarło jeszcze w okresie trwania działań wojennych. Przyczynami śmierci tych stosunkowo młodych osób były: zapalenie płuc, biegunki, dystrofia.
Ewakuacja po niemiecku
Do Rosji przetransportowano pacjentów szpitala, tych w lepszym stanie. Pozostałych, nie nadających się do transportu, umieszczono w zajętej na ten cel miejscowej plebanii, którą zamieniono na szpital. Jak podaje Roman Markuszewski w publikacji zamieszczonej w Rocznikach Psychiatrycznych z 1949 roku, znajdowało się tam od 70 do 100 osób. Trafili tam pacjenci, którzy chorowali od niedawna i wymagali leczenia. Poza tym pracownicy szpitala opiekowali się także chorymi znajdującymi się w doskonale przed wojną rozwiniętej opiece rodzinnej (pozostawali oni pod opieką rodzin zamieszkałych w odległości 8-10 km od szpitala, byli w ścisłej z nim łączności, korzystali z fachowej opieki). Z ocalałych dokumentów tamtych czasów zachowały się dwie księgi ruchu chorych pisane początkowo w języku polskim, następnie po rosyjsku, a od końca czerwca 1941 znów po polsku. Wynika z nich, że o ile w sierpniu 1939 roku w opiece przyzakładowej przebywało ponad 1000 osób, to na koniec 1939 r. było 720. W styczniu 1941 r., kiedy likwidowany był szpital, w opiece nadal pozostawało ok. 700 chorych, a w dniu wybuchu działań wojennych między Niemcami, a Rosją - 690. Księga ruchu dla chorych kobiet w opiece rodzinnej kończy się na dacie 24 sierpnia, zaś dla mężczyzn na dacie 25 sierpnia 1941 r. U opiekunów znajdowało się wówczas 320 kobiet i 244 mężczyzn, razem 564 pacjentów. Liczba chorych w okresie tych dwu miesięcy okupacji niemieckiej wyraźnie zmalała. Jakim sposobem? Już wtedy do opiekunów dochodziły wiadomości o eksterminacji chorych psychicznie przez hitlerowców. Niektórzy z nich dając wiarę tym pogłoskom, profilaktycznie wcześniej wypisywali swoich podopiecznych z rejestru opieki pozazakładowej. Cytowany już Roman Markuszewicz pisał: „Gdy Niemcy w 1941 r. zajęli Choroszcz, wydział szpitalnictwa komendy polowej na czele z lekarzem sztabowym dr. Canzlerem, zainteresował się szpitalem psychiatrycznym”. Dr Markuszewicz podjął wówczas starania o odzyskanie dla chorych, którzy mieścili się w miejscowej plebanii, budynków przyszpitalnych. Zapewniał, że szpital ten pod względem ekonomicznym będzie samowystarczalny. Otrzymał odpowiedź, że budynki szpitalne przeznaczone będą dla jeńców wojennych, co zaś dotyczy chorych psychicznie to sprawa ta jest już dawno zdecydowana i zostanie podana do wiadomości w odpowiednim czasie.
Władze niemieckie postanowiły szpital znajdujący się w budynku plebanii, jak to określono, „ewakuować” na sposób niemiecki. Jak pisze Markuszewicz „Niemcy usunęli przede wszystkim dyrektora tego szpitala, lekarza Żyda. Duma narodowa niemiecka nie pozwalała im pertraktować z Żydem w tak doniosłej sprawie. Niemiecki wydział sanitarny, rezydujący w Białymstoku przygotowywał się do „ewakuacji” szpitala psychiatrycznego planowo, pedantycznie. Niemcy zapowiedzieli lekarzowi katolikowi, który stanął na czele szpitala, że za parę dni zabiorą ze szpitala chorych. W oznaczonym dniu zajechały wozy ciężarowe i autobusy pod eskortą wojskową i pacjentów wywożono do sąsiedniego lasku - pod Nowosiółkami. Po salwie karabinu maszynowego, puste wozy wracały do szpitala. Niemieccy żołnierze zabierali następną grupę, dopóki nie rozstrzelano wszystkich. Zabijali nie gestapowcy - ale żołnierze niemieccy. Niemieckie władze wojskowe nie zadowoliły się tym mordem. Niemcy wydali rozkaz, aby opiekunowie przywieźli do Choroszczy wszystkich chorych znajdujących się w opiece pozazakładowej. Wszystkich żołnierze niemieccy wywozili do lasku pod Nowosiółkami, gdzie ich rozstrzeliwano. Niemcy rozstrzelali łącznie 464 osoby chore psychicznie i zlikwidowali ostatecznie zarówno szpital psychiatryczny, jak i opiekę pozazakładową (…). Zbrodnia ta więc była planowo przygotowana”.
Wiedzieli, co ich czeka
W innym miejscu Markuszewicz opisuje stosunek lekarza w niemieckim mundurze wykazującego zainteresowania naukowe. „Tylko jeden oficer niemiecki, lekarz, zdradził zainteresowanie dla chorych psychicznie. Podczas lustracji szpitala psychiatrycznego zwrócił uwagę na niedorozwiniętą umysłowo młodą dziewczynę o bardzo małej czaszce. Ujawnił chęć przesłania jej mózgu do kliniki uniwersyteckiej w Królewcu i zapytał lekarza, kierownika szpitala, czy nie ma on naczynia i spirytusu celem konserwacji mózgu. Na uwagę lekarza, że przecież ta kobieta żyje, zresztą spirytusu w szpitalu nie ma, lekarz niemiecki powiedział, że wobec niemożności konserwacji mózgu może uda mu się przesłać ją do Królewca. Nie należy więc jej wydawać żołnierzom niemieckim, dopóki nie prześle on w tej sprawie zarządzenia do Białegostoku. Zarządzenie nie nadeszło. Zainteresowanie ‘naukowe’ lekarza niemieckiego nie przedłużyło życia tej chorej na czas jej podróży do Królewca”.
Markuszewicz w swojej relacji pisze też o tym, że pacjenci, przynajmniej niektórzy, wiedzieli i rozumieli, co ich czeka. „Reakcja uczuciowa zależna była od postaci i długotrwałości schorzenia. Schizofrenicy chorzy od niedawna rozumieli grozę sytuacji. Nieliczni uciekli i znaleźli schronienie u okolicznych chłopów. Niezdolni do ucieczki prosili o spowiednika. Pomiędzy nimi znajdowała się kobieta cierpiąca na histerię. Przypadłość trwająca szereg lat ujawniała się w niemożności chodzenia tak, że pacjentka posuwała się tylko na kolanach. Gdy dowiedziała się o czekającym ją rozstrzelaniu, zerwała się na nogi i uciekła ze szpitala do pobliskiego kościoła. Od tego czasu zaczęła chodzić. Pacjenci natomiast w bardzo zaawansowanej chorobie przyjmowali oczekujący ich los obojętnie. Jedni twierdzili uporczywie, że jadą do Warszawy, do domu. Drudzy obojętni dla spraw świata zewnętrznego, nie zwracali uwagi na wiozących ich żołnierzy niemieckich. Wieśniacy mieszkający w Nowosiółkach opowiadali, że słyszeli krzyki, płacz, prośby, modlitwy, zagłuszane przez trzask karabinu maszynowego”.
Świadkowie tamtych wydarzeń wspominali również, że wiezionym na egzekucję tłumaczono, że będą odwiezieni do domu (wielu chorych pochodziło z okolic Warszawy). Niektóre kobiety cieszyły się z tego powodu, inne śpiewały religijne pieśni. Ponieważ jednak krążyły pogłoski, że Niemcy uśmiercają chorych psychicznie, personel próbował ich ratować. Podpowiadał niektórym, mogącym zrozumieć zagrożenie, by uciekali. Jedną z kobiet przykryto bielizną pościelową i ubraniami, i w ten sposób uratowała się. Dwóch pacjentów podjęło próbę ucieczki już z jadącego samochodu, chcąc dobiec do lasu. Jednego poszczuto psem i zastrzelono. Drugiemu prawdopodobnie udało się skryć w lesie. Personel bezskutecznie próbował przekonać też Niemców, że wśród chorych znajdują się dwaj ranni żołnierze rosyjscy. Niestety załadowano ich razem z pozostałymi.
Również bezpośredni opiekunowie słysząc dochodzące od strony lasu w pobliżu wsi Nowosiółki serie broni maszynowej podejrzewali, jaki los czeka ich podopiecznych i próbowali ich ratować. Potwierdzone zostały trzy takie przypadki, kiedy to na usilne prośby i naleganie opiekunów oraz podpisane przez nich zobowiązania, że biorą na siebie pełną za chorych odpowiedzialność i przejmują ich na swe utrzymanie, Niemcy zgodzili się na pozostawienie ich opiekunom. Jedna z mieszkanek Choroszczy argumentowała to tym, że została w wyniku wojny sama, a jedynym jej pomocnikiem pozostał pacjent. Uratowany Daniel, którego nazwisko trudno było ustalić, dożył u swych opiekunów sędziwego wieku. Inny z opiekunów niemal w ostatniej chwili wywołał jednego ze swych podopiecznych zachęcając go perspektywą smacznego posiłku w domu, drugi podopieczny był przeświadczony, że wraca do Warszawy (…)
W 60. rocznicę mordu dokonanego przez hitlerowców na chorych ze szpitala w Choroszczy w miejscu straceń odbyły się uroczystości z udziałem przedstawicieli pracowników szpitala. Została odprawiona msza św. i prawosławna panichida. Dość licznie przybyła okoliczna ludność. Jest zatem nadzieja, że pamięć o niewinnych ofiarach ideologii niosącej nienawiść i śmierć, nie zaniknie w obecnym i przyszłych pokoleniach.
Sterylizacja i eutanazja, czyli T4
Kiedy wspominamy tragedię, która stała się udziałem pacjentów ze szpitala w Choroszczy, musimy uświadomić sobie, że hitlerowcy dokonali mordu na ponad 70 tys. chorych psychicznie (dane na podstawie sprawozdania E. Brandta przechwyconego przez aliantów), w tym na kilkunastu tysiącach w Polsce. W mordzie tym uczestniczyło wielu niemieckich lekarzy. Ideologia hitlerowska, tak jak wszystkie totalitarne ideologie, czerpała inspiracje z dogodnych dla niej kierunków filozoficznych. Nie bez wpływu była w tym wypadku filozofia Nietzschego głosząca pogardę do wszystkiego, co słabe i nieużyteczne. Podbudowywały ją teorie pseudodarwinizmu. W oparciu o te i podobne poglądy w 1922 r. niemieccy uczeni - prawnik Karl Binding i (niestety) psychiatra Alfred Hoche w dziele: „Die Freigabe der Vernichtung lebensunwerten Lebens”, co w przekładzie polskim brzmi „Wydanie zniszczeniu istot niewartych życia”, głoszą hasła pozbawiania życia istot ludzkich będących, jak określają, „balastem” społeczeństwa. Według nich egzystencja indywidualna jest bezwartościowa wobec interesów ogółu. Jednym ze zwolenników tych nowych idei okazał się Adolf Hitler. Wkrótce po przejęciu władzy zaczął wcielać je w życie. Już w 1933 r. została uchwalona w III Rzeszy „Ustawa o zapobieganiu narodzinom obciążonego dziedzicznie potomstwa”. Wprowadzała ona przymus sterylizacji osób chorych na schizofrenię, psychozy afektywne, upośledzenie umysłowe, padaczkę i alkoholizm. Sterylizacji poddano w Niemczech 350 tys. osób. W 1935 r. Hitler na zjeździe partyjnym zapowiedział wprowadzenie eutanazji na wypadek wojny. Na początku 1939 r. powołał „Komisję Rzeszy do naukowej oceny dziedzicznie uwarunkowanych ciężkich schorzeń”, która miała na celu kwalifikowanie do eutanazji chorych dzieci. W lipcu 1939 r. utworzył z kolei ściśle tajną komisję do przeprowadzania „eutanazji” u innych chorych (pod kryptonimem T4). Należeli do niej niektórzy znani profesorowie psychiatrii i neurologii. Komisja opiniowała przesyłane ze szpitali psychiatrycznych na urzędowych formularzach wykazy chorych przeznaczonych do zagłady. Zajęła się także metodami uśmiercania, na początku gazem zawierającym CO. Pod koniec października 1939 r. z datą wsteczną 1 IX 39 r., jakże dla nas znamienną, Hitler podpisał pismo następującej treści: Kierownik Kancelarii Rzeszy Bouhler i dr med. Brandt otrzymują jako odpowiedzialni polecenie takiego rozszerzenia uprawnień imiennie wyznaczonych lekarzy, aby nieuleczalnie - po ludzku sądząc - chorym, przy krytycznej ocenie stanu ich przypadłości można było zapewnić łaskawą śmierć (współcześni zwolennicy eutanazji nazywają ją obecnie „godną śmiercią”).
Tej „łaskawej śmierci” wprowadzonej na szeroką skalę doświadczyli na początek chorzy na terenie okupowanej przez Niemców Polski. Pacjenci ze szpitala w Choroszczy nie byli pierwszymi jej ofiarami. Pierwszego masowego mordu dokonano już pod koniec września 1939 r. na 2,5 tys. osób ze szpitala w Kocborowie mordując razem też m.in. zastępcę dyrektora dr Józefa Kopicza. W październiku ok. 1000 osób wraz z dyrektorem szpitala Józefem Bednarzem ze Świecia nad Wisłą, 1000 osób wraz z dziećmi z Owińska k/Poznania. W Dziekance dyrektor szpitala nie podzielił losu 1000 chorych tylko dlatego, że zmienił przynależność narodową na niemiecką, przywdział mundur SA i włączył się w dzieło eksterminacji. W Chełmie k. Lublina wymordowano 440 chorych, w tym dzieci i obecny w tym czasie personel na dziedzińcu szpitala (który wykorzystano potem na koszary SS). Ze Szpitala w Kochanówku 540 pacjentów zagazowano w samochodach. W późniejszym czasie udoskonalono metody wywożąc np. pacjentów z Kobierzyna k. Krakowa do komór gazowych w Oświęcimiu, a obłożnie chorych zastrzelono od razu na cmentarzu. Są to tylko wybrane szpitale na terenie Polski okupowanej przez Niemców do 1941 r. Prawdopodobnie taki sam los spotkał chorych po wkroczeniu armii niemieckiej na dawne wschodnie tereny Polski i po zajęciu przez nią miejscowości na terenie ZSRR, do których byli wywiezieni nasi pacjenci ze szpitala w Choroszczy. Dokonując eksterminacji chorych psychicznie hitlerowcy, poza argumentami ideologicznymi, uwzględniali również aspekt ekonomiczny. Obliczyli z drobiazgową dokładnością, ile III Rzesza zaoszczędziła na tym procederze nie tylko marek, ale i sztuk jaj, kilogramów jarzyn, mąki, masła, sera, a nawet soli.
Obóz jeniecki w szpitalu
Historia szpitala w Choroszczy nie kończy się jednak z chwilą śmierci pacjentów, którzy byli z nim związani. Opuszczony przez Armię Czerwoną szpital Niemcy zajęli na obóz dla chorych jeńców radzieckich. Stali się oni zatem pacjentami tego szpitala, w którym śmiertelność była bardzo wysoka. Z relacji mieszkańców wynika, że codziennie na pobliski cmentarz wynoszono dziesiątki zmarłych. Szacuje się, że spośród przebywających tam jeńców radzieckich zmarło od 8 do 12 tys. osób. Z kolei po wycofaniu się z tych terenów Niemców w 1944 r. na terenie szpitala w Choroszczy był obóz dla jeńców różnych narodowości wcielonych do armii niemieckiej. Zdewastowany szpital udało się odzyskać dopiero w 1947 r. dr Bohdanowi Szymborskiemu, który przed wojną odbywał staż w tymże szpitalu. Upierał się przy swoim i nie uległ argumentacji ówczesnego dyrektora departamentu w Ministerstwa Zdrowia i Opieki Społecznej, że w ustroju sprawiedliwości społecznej, jakim jest socjalizm, znikną przyczyny powodujące choroby umysłowe i nie trzeba będzie otwierać szpitali psychiatrycznych.
Dziś w lesie, w Nowosiółkach, o tragedii przypomina pomnik. Życie tam stracili nie tylko pacjenci szpitala w Choroszczy, miejsce to stało się także miejscem kaźni 4 tys. zamordowanych przez hitlerowców więźniów. W latach 80. przed szpitalem stanął także kamienny obelisk poświęcony pacjentom tego szpitala i ich lekarzom, których zamordowano w imię utopijnych ideologii niosących śmierć milionom istnień ludzkich w XX wieku. Losy chorych psychicznie, a także opiekujących się nimi lekarzy psychiatrów w okresie II wojny światowej, niech posłużą jako przestroga, a zarazem przypomnienie, że zależą one nie tylko od należytego wyposażenia w najnowsze środki terapii, sprawnej organizacji czy kwalifikacji zawodowych personelu, lecz również od uznawanych wartości, wrażliwości moralnej i etyki całego społeczeństwa, a w szczególności ludzi, którym powierza się opiekę nad człowiekiem chorym.
Tadeusz Borowski
Na podstawie książki „Losy chorych psychicznie ze szpitala w Choroszczy w latach 1939-1945”
Artykuł po redakcji „Medyka Białostockiego”, km