Dokładnie 55 lat temu w ogrodach Pałacu Branickich wylądował samolot. I nie jest to scenariusz filmowy. Za sterami poniemieckiej maszyny siedział Konrad Wiciński.
W owych latach bardzo hucznie celebrowano 1 maja. Były pochody, ale też inne atrakcje, jak zrzucanie kwiatów z lecącego nad trybunami samolotu.
- Mieliśmy przelecieć nad trybuną zbudowaną na Rynku Kościuszki i zrzucić kwiaty - opowiadał kilka lat temu „Gazecie Wyborczej” Konrad Wiciński, wieloletni pilot białostockiego aeroklubu. - Leciałem na Storchu, bardzo dobrym poniemieckim samolocie. Wziąłem ze sobą pielęgniarkę, mechanika i instruktora szybowcowego. Obniżyłem lot, ale nie zauważyłem drutów, które były rozpostarte w poprzek Rynku Kościuszki. Rzuciliśmy kwiaty i w tym momencie zahaczyłem podwoziem o kabel. Wtedy, ratuj się kto może! Wśród maszerujących w pochodzie i na trybunie wybuchła panika. Dałem pełen gaz, zerwałem druty. Ale patrzę, ciągnę je ze sobą. Uszkodziłem też śmigło, samolot wpadł w straszne drgania. Co tu robić? Zdecydowałem się posadzić maszynę w ogrodzie za Pałacem Branickich.
Choć pilot starał się wylądować tak, by nie uszkodzić figurek, o jedną zahaczył jednak skrzydłem. Na szczęście nikomu - ani pilotowi, ani pasażerom - nic się nie stało.
- Komentarz był jeden: Wiciński pijany - wspomina pan Konrad. - Zaraz pojawiła się policja, zabrali mnie na pogotowie, by pobrać krew. Byłem czysty, więc się nie bałem. Potem był sąd.
- Bronił mnie adwokat Ryszard Koziara - mówi. - Wyciągnął taką samą sprawę z 1937 roku z Lublina. Tam pilot nie został ukarany, a wysłany na rehabilitację i wypoczynek, bo przecież przeżył stres. A ja? Dostałem dwa lata w zawieszeniu za nieumyślne spowodowanie wypadku. Musiałem też zapłacić za zniszczoną figurkę.
To zdarzenie sprawiło, że pan Wiciński wyjechał z Białegostoku. Zatrudnił się w wojsku i wędrował po Polsce wedle rozkazów szefostwa. Pracował w Dęblinie, Radomiu, a w końcu został dowódcą eskadry w Kamieniu Śląskim. W 1970 roku podczas lotu jego samolot miał awarię silnika i spadł na ziemię. Pan Wiciński złamał dwa kręgi. Choć lekarze nie dawali żadnych szans na to, że będzie chodzić, on na przekór wszystkim i wszystkiemu wrócił do zdrowia. A po ponad 10 latach - ponownie do latania. Jako kierownik ośrodka szkolenia w Kętrzynie na AN-2 i Krukach, a potem na Dromaderach, latał do Egiptu, Sudanu i Etiopii, by opylać bawełnę i pszenicę. W 1987 roku skończył zawodowe latanie. Przez kolejne 20 pracował jako taksówkarz. Od kilku lat jest na emeryturze.
Wierciński to jeden z najlepszych polskich pilotów szybowcowych. W 1955 roku, jako 22. drugi pilot szybowcowy na świecie, zdobył Złotą Odznakę Szybowcową z trzema diamentami. Każdy z nich to nagroda za jeden wyjątkowy wyczyn: I – przelot docelowy ponad 300 km (wykonał go z Białegostoku do Rzeszowa), II – przelot otwarty ponad 500 km i III – to przewyższenie (od wczepienia się z samolotu szybowiec, korzystając tylko z ruchów powietrza, musi się wznieść ponad 5 tys. metrów). Był pierwszym pilotem z Aeroklubu Białostockiego, który tego dokonał. Przez wiele lat także do niego należał polski rekord prędkości przelotu szybowcem na 100 km trójkącie – ponad 118 km/h. To też prawdopodobnie jedyny w Polsce pilot uhonorowany trasą szybowcową, która od 2012 r. nazywa się Trójkątem Wicińskiego (Krywlany – Gródek – Sokółka – Krywlany).
km