Uniwersytet Medyczny w Białymstoku. Sprawa „Trójkąta Bermudzkiego” w AMB - cz.1.
  • Ostatnia zmiana 31.05.2017 przez Medyk Białostocki

    Sprawa „Trójkąta Bermudzkiego” w AMB - cz.1

    Część pierwsza

    Późny PRL, Warszawa. Gdzieś małym mieszkaniu na Rembertowie dojrzewa myśl. - Białystok? Akademia Medyczna? Tak!, idealne miejsce na eksperyment. Autorytet Uczelni, którą reprezentuję opieczętuje naszą ekspedycję w rejon Trójkąta Bermudzkiego - zapewniał jeden z pomysłodawców wyprawy. Sprawę opatrzono kryptonimem „I”.

    Od strony marketingowej organizatorzy podeszli do sprawy wręcz wzorowo. Przygotowali publikację prasową. Zaplanowali wybić 3600 sztuk medali pamiątkowych. Jest 17 tysięcy chętnych na nie. Wyprawę wspomagają rodacy przesyłając pieniądze. Atmosfera wokół wyprawy sięgnęła wówczas zenitu. Żaden samolot jeszcze nie wyleciał, a już w poczekalni nie ma miejsca.

    Prawie północ. Siedzimy od paru godzin w zdezelowanej limuzynie, dym z papierosów szczypie w oczy, a ja, słuchając ich, przypominam sobie średniowieczne legendy, myślę o tym młodym rycerzu z „Wojny Gwiazd”, który zwyciężył czarnych rycerzy, ponieważ znał tajemnice Siły. Za oknami polski kryzys, a moi rozmówcy wybierają się w Trójkąt Bermudzki, żeby tam, na miejscu, rozwiązać jego zagadkę. Gdzie ja jestem?!

    W tym miejscu musimy przerwać tę opowieść, by nie poddać się narracji autorki tego tekstu, która swoim artykułem w czasopiśmie „Kobieta i Życie” w lutym 1983 roku, zapoczątkowała niebywały rozgłos planowanej polskiej paranaukowej ekspedycji badawczej w ten tajemniczy rejon. Idea zyskała uznanie w oczach rodaków. Na konto redakcji zaczęły napływać listy i przekazy pieniężne dla organizatorów. Informacje podchwyciła prasa, zaś dogłębnie sprawą zajął się Telewizyjny Kurier Warszawski. W miarę uzyskanych przez media informacji odnośnie wyprawy, termin Trójkąt Bermudzki ewoluował w prasie w kierunku Trójkąta Diabelskiego.

    Projekt

    Zacznijmy wszystko od początku. Rok 1969, Warszawa. W pewnym warsztacie samochodowym przy naprawie auta spotkali się dwaj panowie. Mieli trochę czasu na rozmowę. Zamiast jednak o polityce, rozmowa zeszła na tematy parapsychologii, zahaczając o obszary Trójkąta Bermudzkiego. Rozmówcy doszli do wniosku, że mają wspólny punkt widzenia. Tak oto miała się rozpocząć ich przygoda życia.

    Na początku było ich dwóch. Pan Bogusław, od dziecka zamiłowany w doznaniach spirytystycznych, badacz Trójkąta Bermudzkiego z 30-letnim doświadczeniem. Pan Andrzej, znużony codziennością życia powszedniego, przez przypadek zainteresował się parapsychologią i tak zostało. Próbował założyć Towarzystwo UFO-Video przy Muzeum Techniki w Warszawie, ale - jak stwierdził - nie mieścił się tam ze swoimi pomysłami. Panowie obaj się uzupełniali. Pan Bogusław odkrył w sobie uzdolnienia telepatyczne, specjalnością pana Andrzeja była radiestezja. Twierdzili, że wspólną cechą ich osobowości w jakimś stopniu była prekognicja, czyli przewidywanie przyszłości.

    Wyprawa rozkręcała się jak „Lokomotywa” Tuwima. Panowie rozpoczęli przekopywanie bibliotek, muzeów polskich miast w poszukiwaniu informacji pogłębiających ich wiedzę w temacie trójkąta. Przeglądali z zaciekawieniem zbiory prywatne stwierdzając, że: w głowie się nie mieści, czego to ludzie nie mają w domach. W tych zbiorach, jak mówili, odkryli prawdziwe skarby. Poszerzali swoją dokumentację o korespondencję ze świadkami dziwnych zdarzeń w tym rejonie, utwierdzając się w swojej koncepcji. Zebrany materiał badawczy z całego świata, jak z satysfakcją oznajmili, sięgał prawie 4 tysięcy lat. Zawierał m.in. fotokopie pism staroindyjskich, starohebrajskich, greckich. Należy ufać, że panowie posiadali do nich tłumaczenia oraz że pasowały one do ich tematu badawczego. Badacze zapewniali, że do „tematu” podchodzili również eksperymentalnie.

    W momencie, gdy myśl dojrzała do realizacji, w 1982 roku pan Andrzej w czasie obowiązywania reżimu stanu wojennego w Polsce, zgłosił się do dzielnicowego magistratu w stolicy w celu zalegalizowania działalności firmy pod nazwą: Prywatne Biuro Informacyjne Programu Badawczego „The Monument in Bermuda Triangle”. Urzędnikom nazwa nic nie mówiła, ale autorzy projektu wyjaśnili, że w nazwie Monument zawarta jest myśl budowy centralnego laboratorium badawczego, które skupiałoby kadry fachowców z pogranicza nauki i paranauki. Monument byłby w jakiejś formie sanatorium zlokalizowanym w takim miejscu, gdzie nieuleczalne choroby ulegałyby zahamowaniu lub wyleczeniu. Wizualnie budowla przypominała piramidę o trzech trójkątnych skrzydłach zwieńczonych globusem. Autorzy projektu zaznaczyli, że Monument będzie pierwszą w historii świata wszechnicą nowego typu lekarzy i badaczy. Będzie też hołdem złożonym pamięci tych, co zaginęli w rejonie Trójkąta Bermudzkiego.

    Projekt autorów przerósł wyobraźnię urzędników. Sprawa otarła się o Urząd Rady Ministrów, wróciła do magistratu, i tam, o dziwo, biuro zostało zarejestrowane. Za przyzwoleniem urzędów kontrolujących, panowie wyrobili pieczątkę i księgę podatkową. Wszystko zaczyna się rymować: „Podstawa prawna za nami, można więc ruszać z działaniami”. Panowie są do tematu merytorycznie przygotowani. W listopadzie 1982 roku, w wywiadzie telewizyjnym uchylają rąbka tajemnicy odnośnie projektu i wyprawy. W lutym 1983 roku ukazuje się artykuł w „Kobiecie i Życiu”, który napędza ideę podróży w nieznane.

    Myślą przewodnią organizatorów było otworzyć ludziom oczy, poszerzyć ich horyzonty, pokazać, jak marne są wartości materialne, że nie tylko mędrca szkiełko i oko (…) Chcemy pomóc człowiekowi - jak dalej kontynuowali - odzyskać wiarę w siebie, chcemy otworzyć drzwi do nowych wartości, chcemy zrobić początek. Mieli tę świadomość, że przed nimi wielu bezskutecznie próbowało wyjaśnić tajemnicę trójkąta bermudzkiego. Jednak oni podeszli do tematu z innej strony, od strony, której nikt się nie spodziewał. Nie wpadły na ten pomysł ani sowieckie, ani amerykańskie lub inne ekspedycje naukowe, które badały akwen za pomocą fachowej aparatury badawczej. To miała być - jak twierdzili - I Polska Ekspedycja Badawcza bez przyrządów czy aparatury. Instrumentem byłby człowiek ze swoim szóstym zmysłem. Pionierzy ekspedycji podkreślali, że będzie to niebezpieczna wyprawa. Ich prekognicja podpowiadała im, że dwie osoby otrą się o śmierć, ale przeżyją - tak uspokajali prasę. Pan Bogusław podkreślał: Gdybym jechał w ten tropik jako turysta bałbym się o siebie, ale jak w innym celu, jestem spokojny.

    Projekt ekspedycji był całkiem obiecujący. Zakładał początkowo dwie wyprawy, z 60 do 500 ludźmi na pokładzie. Te osoby miałyby za zadanie zbadać teren i otworzyć drzwi do nowego wymiaru. W projekcie dopomóc miało liczne grono fachowców parających się jasnowidztwem, hipnozą, eksterioryzacją, bioprądami oraz różdżką. Mile widziani na okręcie byłyby też media, ale w innym tego słowa znaczeniu. Spectrum fachowców, jak widać, było ogromne, potrzebna była ich odpowiednia weryfikacja. Weryfikacja była nietypowa. Kandydaci do wyprawy weryfikowali się sami. Przykłady: Przyjechał prosty chłop od pługa. Mówi: Na górnej półce w zamkniętej szafce ma pan dwa talerze, szklankę i widelec. Inny przykład: Wczoraj czytał pan książkę od strony 242. Wszystko się potwierdza. Pan z Krakowa, który nie widząc organizatorów ekspedycji z niebywałą precyzją określa ich cechy fizyczne i psychiczne. Dylemat, kogo wziąć, a kogo zostawić. Zdarzają się też ludzie nieuczciwi. Przykład: Pewien różdżkarz wmówił rodzinie, że całe mieszkanie zalega na wodnych żyłach. Bezpieczna była tylko łazienka. Skołowani domownicy koczowali w wannie. Takich fachowców oni nie potrzebują - zapewniają organizatorzy. Oni potrzebują autentycznych talentów parapsychicznych. „Na dzień dobry” weryfikuje się 400 ochotników. Z pomocą przychodzą im też ludzie z talentami w kwestii „inżynierii kosmicznej”. Pewien pan z Białegostoku przysłał im projekt piramidy regenerującej zdrowie. Jak twierdzili kreatorzy wyprawy - pomysł i patent do wykorzystania. W założeniach ekspedycji było też dalsze wykorzystanie potencjału drzemiącego w uczestnikach wyprawy. Kreatorzy wyprawy wpadli na pomysł zorganizowania „nieopodal obszaru badawczego”, w Meksyku, pierwszego w historii szpitala bez lekarzy. Pacjentów leczyliby bioenergoterapeuci. Pomysł oryginalny z prawdopodobną akceptacją wielu przyszłych pacjentów, o czym przekonać się mogli organizatorzy „eksperymentując” w Białymstoku. Panowie pracowali ponad ludzkie siły z dwugodzinną przerwą na sen. Jak zapewniali, gdy się ma dodatkową w sobie energię, to wystarczy. Telefon do nich dzwonił non-stop. Ciągle ktoś wchodził i wychodził. W swoich domach nie czuli się bezpieczni, żony wykreśliły ich z domowego rejestru. Na szczęście zlitowała się nad nimi siostra jednego z nich i udostępniła im swoje mieszkanie, by mogli realizować marzenia.

    Zaczynają się dziać dziwne rzeczy, mianowicie z Hiszpanii przyszedł list zaadresowany krótko i po hiszpańsku - Trójkąt Bermudów - Polska. I trafił do nich. W innym z listów była prośba o odnalezienie marynarza, który zaginął wraz ze statkiem w „rejonie trójkąta”.

    Przyznać trzeba, że od strony marketingowej organizatorzy podeszli do sprawy wręcz wzorowo. Przygotowali publikację prasową. Kompendium wiedzy o wyprawie. „Biały Kruk” prasowy czytelnictwa science-fiction. Po jednym komplecie na kiosk Ruchu, dodatkowo w przygotowaniu była wersja angielska i hiszpańska. Na tym się jednak nie kończy. Zaplanowali w prywatnym (?) zakładzie wybić 3600 sztuk medali pamiątkowych. Jeden na dziesięć tysięcy. Rzeczywistość rządzi się swoimi prawami - jest 17 tysięcy zgłoszeń na medale. Wyprawę wspomagają rodacy przesyłając w listach drobne pieniądze. Kreatorzy wyprawy po wizytacjach ambasad w Warszawie, zapewniali o pomocy finansowej i logistycznej ościennych państw „rejonu trójkąta”. Do dyspozycji mieli też dostać od polskiej Fabryki Samochodów Osobowych w Warszawie kilka aut. Deklaracja deklaracją, a stan finansowy podróży przedstawiał wiele do życzenia.

    Atmosfera wokół wyprawy sięgnęła wówczas zenitu. Sytuację w ekipie pomysłodawcy wyprawy przyrównali do zwariowanego lotniska. Żaden samolot jeszcze nie wyleciał, a już w poczekalni nie ma miejsca. W organizacji ekipy zachodziły zmiany. Ktoś się dosiadał lub wysiadał „z pociągu”. Pan Andrzej powoli stał się głównym motorniczym wyprawy. Na pytanie, kiedy wyprawa się rozpocznie, zaskoczony stwierdził, że sam nie wie, co on jeszcze robi w Polsce, on powinien być już w tamtym rejonie. Wprawdzie o teleportacji nic nie wspominał, jednak takie rzeczy lepiej zostawić na koniec.

    Organizatorzy w dalszym ciągu „weryfikowali”. Zapisali do swojej ekipy pana Bogdana, pracownika Instytutu Medycyny Społecznej AMB. Perspektywa ekscytującej wyprawy iście ciekawa, więc i o pomoc nietrudno, tym bardziej że sam zainteresowany uzasadniał m.in. swój akces uprawianym od dawna żeglarstwem. „Komandorzy wyprawy” stawiają przed nim określone zadanie.

    Eksperyment białostocki czas więc zacząć. Nadszedł moment, by wyłowić same „talenty”.

    Paweł Radziejewski

    kierujący Archiwum UMB

    Artykuł jest częścią zagadnienia związanego z przygotowywaną przez autora pracą doktorską dotyczącą współczesnych postaw wobec przesądów i zabobonów.

     

    Ramka

    „Trójkąt Bermudzki” - zwyczajowa nazwa akwenu na Oceanie Atlantyckim. Za wierzchołki tego trójkąta uznaje się powszechnie Bermudy, Miami na Florydzie i San Juan na wyspie Puerto Rico. W obszarze tym miały miejsca liczne, dotąd niewyjaśnione, zaginięcia ludzi, statków i samolotów. Nazwa rozpowszechniona od 1964 roku w związku z artykułem „The deadly Bermuda Triangle”.

     

     

     


     

     

  • 70 LAT UMB            Logotyp Młody Medyk.