Wyniki badania pt. „Diagnoza społeczna 2013” nie odbiły się w naszym mieście jakimś szczególnym echem. Kilka artykułów w lokalnych gazetach, parę wywiadów i cisza.
A szkoda, bo jedno z niewielu zakrojonych na szeroką skalę badań społecznych wskazuje jednoznacznie, że i miasto, i cały region zanotowały wyraźny dołek. Ponad dwukrotnie (w porównaniu z badaniem z roku 2011) spadła liczba bardzo zadowolonych mieszkańców Białegostoku: z 13,9 proc. do 6,3 proc. Pośród 26 miast, w których zadano pytanie: „czy jesteś bardzo zadowolony z miejsca zamieszkania?”, sami mieszkańcy ustawili Białystok na miejscu 16. Na szczycie rankingu znalazły się: Gdynia, Poznań i Gdańsk. Jeszcze gorzej wygląda sytuacja regionu podlaskiego. Pod względem liczby patologii (nadużywanie alkoholu, narkotyki, palenie papierosów, wizyty u psychiatry lub psychologa, skala przestępstw tj. włamania, napady, kradzieże) jesteśmy w pierwszej „trójce”, za województwami: dolnośląskim i lubuskim. I to niestety jedyne miejsca na podium, jakie udało nam się osiągnąć. Od ostatniego badania, które odbyło się w 2011 r., podlaskie straciło najwięcej, jeśli idzie o osoby bardzo zadowolone z miejsca zamieszkania. Takiej odpowiedzi udzieliło zaledwie 7,3 proc. respondentów. Dwa lata temu było to 12,5 proc. Daje to nam dopiero 11. na 16 miejsc w rankingu, choć i tak awansowaliśmy z 14. Ogólnie zresztą umiejscowiliśmy się mniej więcej w środku peletonu województw, spośród których duża część zanotowała również gorsze wyniki, niż dwa lata temu. Można by rzec: cóż, kryzys.
Niestety, to chyba nie do końca takie proste. Po pierwszym zachłyśnięciu się wynikami inwestycji w mieście przyszedł okres, w którym mieszkańcy zaczęli dostrzegać cały las, a nie tylko jedno, czy dwa drzewa. A las jaki jest, każdy widzi – w praktyce sytuacja i miasta, i regionu od lat wygląda dość podobnie. Niskie zarobki, bliska zera szansa na zmianę pracy (choć poziom bezrobocia nie jest w skali kraju jakimś ewenementem), drenaż najzdolniejszych i młodych, zasysanych przez Warszawę; ciągnące się inwestycje. Nie chodzi zresztą tylko o te drogowe. Są uciążliwe, to prawda, ale każdy ma świadomość, że budowa musi potrwać. Ale stadion, który miał być wybudowany dwa lata temu został oddany w 2/5, galeria Jagiellońska powstaje już piąty rok i póki co może się pochwalić tylko w niezamierzony sposób zabawną stroną internetową, na której reklamuje się hasłami takimi, jak: „naturalnie największa”, „naturalnie najlepsza lokalizacja”, „naturalnie najbogatsza oferta”. Póki co może się mieszkańcom miasta kojarzyć naturalnie tylko z kawałkiem dzikiej natury, jaką można obejrzeć w samym centrum. Tylko czekać, jak pojawią się tam zające, czy dziki. Miejsca będą miały więcej, niż w akcencie zoo, co im się „naturalnie” spodoba.
Po rozkopanym centrum strach chodzić, bo chyba nawet drogowcy nie wiedzą, jak w danym dniu przebiega prawidłowa droga przejścia skrzyżowania ulicy Sienkiewicza z Aleją. Z grubsza należy chodzić tak, żeby nie wpaść pod autobus. Nowy, bo tabor autobusowy mamy nowiusieńki.
Wszystko można by jakoś przeboleć, gdyby nie to, że i miasto, i jego mieszkańcy dostali wizerunkowy cios w plecy najpierw od grupy skinów latających po mieście z nożami, maczetami i co tam im się pod rękę nawinie, a potem od przedstawicieli lokalnych organów: ścigania i sprawiedliwości, którzy uparli się, żeby udowodnić całej Polsce, że Białystok to miasto bezkarnych faszystów. W internecie zaroiło się od wpisów o „brunatnym Białymstoku”, Białymstoku, który jest stanem umysłu i tak dalej. Miło nam, dziękujemy za ogólnopolską reklamę, jak coś, to mówimy, że jesteśmy z Suwałk.
Szkoda by było, gdybyśmy mieli dryfować w tę stronę. Nie raz i nie dwa spotkałem się ze zdziwieniem osób, które po raz pierwszy przyjeżdżają do Białegostoku i są zszokowane rozziewem pomiędzy oczekiwaniami (białe niedźwiedzie, a na nich skini z chorągwiami z buddyjskim znakiem szczęścia) a tym, co widzą. To nadal jest fantastyczne miejsce do życia, tylko musimy jeszcze sporo się napracować, żeby naprawić w nim to, co zostało zepsute.