Od 2005 roku najlepszy absolwent Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku wyróżniany jest nagrodą im. prof. Jakuba Chlebowskiego, wybitnego lekarza i naukowca oraz byłego rektora uczelni.
Chlebowski był absolwentem Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie z 1929 r. W trakcie II wojny był zesłany w głąb ZSRR, do kraju wrócił wraz z I Armią Wojska Polskiego. Od 1951 r. był współorganizatorem odbudowy Akademii Medycznej w Białymstoku. W 1953 r. jako jedyny wstawił się za studentką, która zataiła swoją działalność w trakcie wojny w polskim podziemiu, dzięki czemu pozostała ona na uczelni. Prorektor AMB w latach 1957-1959 i jej rektor w latach 1959-1962.
Profesor został usunięty z Akademii na fali antysemickiej, która przetoczyła się przez kraj w 1968 r (tzw. wydarzenia marcowe). Z całą rodziną wyemigrował do Izraela. Kilka miesięcy później zginał tam w wypadku samochodowym.
W 1990 roku władze AMB zrehabilitowały profesora, a by uczcić jego pamięć jednej z sal wykładowych w – obecnym – Uniwersyteckim Szpitalu Klinicznym - nadały jego imię. A od 2005 r. najlepszy absolwent Wydziału Lekarskiego (liczy się średnia z całych studiów) z rąk córki prof. Chlebowskiego dr Ireny Chlebowskiej-Bennett odbiera specjalną nagrodę.
Przeczytaj jeszcze: Rozdanie dyplomów lekarza
Rozmowa z Irena Chlebowska-Bennett
Katarzyna Malinowska-Olczyk: Pani Tata zwykł mawiać: „choroba książek nie czyta”. Co by Pani powiedziała lekarzom, którzy po sześciu latach nauki opuszczają mury uczelni?
Dr Irena Chlebowska-Bennett: - To bardzo mądre zdanie. Do leczenia pacjentów musimy używać własnego sądu i własnego rozumu. Niekoniecznie to, co jest w książce, znajdziemy też w chorym. Pacjent jest jak puzzle, składa się z kawałków, które trzeba ułożyć w całość. To jest łatwiejsze, im więcej ma się doświadczenia. Powiedziałabym im, że ważne jest to, czego nauczyli się podczas studiów, to, co jest napisane w książkach, ale żeby też nie zapomnieli, że w pracy lekarza trzeba myśleć, używać własnego rozumu. Cieszę się, że po tylu latach wciąż spotykam ludzi, którzy znali mojego ojca i oni cytują jego powiedzenia. Ja tych powiedzeń nie znam, bo tata w domu ich nie używał.
Pani na Akademii Medycznej w Białymstoku spędziła cztery lata, ale studia kończyła już w Izraelu. Widziałam wzruszenie na Pani twarzy, kiedy słuchała Pani słów przysięgi składanej przez lekarzy...
- Tak, kiedy ci młodzi lekarze składali przysięgę lekarską, to myślałam o tym, jak bardzo ciężko jest tej przysięgi dotrzymać. Bo w praktyce lekarza jest bardzo dużo sytuacji konfliktowych. Nie zawsze pacjentowi można pomóc tak jak byśmy chcieli. Wszyscy składamy tę przysięgę kończąc studia, a potem nie wszystkim możemy pomóc tak, jakbyśmy chcieli. Są tysiące różnych czynników, które się składają na to, co my możemy zrobić. Bo możemy wysłać chorego do szpitala, ale przecież nie mamy wpływu na to, czy szpital tego pacjenta przyjmie. Takich przykładów jest wiele.
Mieszka Pani w Australii, ale do Polski, do Białegostoku, wciąż Pani wraca. Dlaczego?
- Robię to dla mojego ojca, bo wiem, że bardzo by się cieszył, że w pewien sposób kontynuuję to, co on robił. Mój ojciec był współzałożycielem tej uczelni. Ponadto ja jestem lekarzem, ojciec i mama pracowali jako lekarze, podobnie dziadkowie. Żałuję tylko, że synowie nie kontynuują tradycji rodzinnych - obaj są prawnikami.
Najpierw wyjechała Pani z Polski do Izraela. Ale na to nie miała Pani wpływu. Ale dlaczego potem wybrała Pani Australię na miejsce do życia?
- To ja chciałam wyjechać, a nie mój mąż. Wydawało mi się, że to piękny kraj, bezpieczny, znajdujący się daleko od wszelkich niebezpieczeństw, że tam będziemy mieli spokojne życie. I tak jest. Mieszkamy tam od 1980 roku. Choć jestem z wykształcenia okulistką, w Australii pracuję jako lekarz ogólny.
Tyle lat mieszka Pani poza Polską, a mówi Pani piękną polszczyzną, bez obcego akcentu.
- To prawda. Ale we wszystkich innych językach mówię z polskim akcentem.
Rozmawiała Katarzyna Malinowska-Olczyk