Po epidemii SARS-CoV 2 nastąpi „epidemia” raka płuca, gruźlicy, chorób śródmiąższowych płuc. W naszym województwie na 200 łóżek pulmonologicznych, które były do tej pory, teraz jest tylko około 30 - z prof. Wojciechem Naumnikiem rozmawiamy o tym, co koronawirus robi z naszymi płucami.
Prof. Wojciech Naumnik jest kierownikiem I Kliniki Chorób Płuc i Gruźlicy z Pododdziałem Chemioterapii Nowotworów Płuc w Uniwersyteckim Szpitalu Klinicznym w Białymstoku, a od trzech miesięcy koordynuje pracę Szpitala Tymczasowego nr 1 leczącego pacjentów kowidowych przy ul. Żurawiej. Jest także konsultantem wojewódzkim w dziedzinie chorób płuc, prezesem Oddziału Podlaskiego Polskiego Towarzystwa Chorób Płuc. Jak mówi, Covid-19 odcisnął wielkie piętno na jego pracy i zdrowiu jego pacjentów.
Katarzyna Malinowska-Olczyk: W jakim stanie trafiają do Was pacjenci - myślę tu o szpitalu COVID-owym?
Prof. Wojciech Naumnik: - Teraz trafiają do nas pacjenci w gorszym stanie niż wcześniej. Nie wiemy, z czego to wynika, prawdopodobnie obawiają się pobytu w szpitalu. Decydują się, gdy czują się już bardzo źle. Ale pojawia się problem, bo jeśli pacjent trafia zbyt późno, to pewnych leków nie możemy już podać. Ponadto, jeżeli pacjent ma cięższy przebieg i jest bardziej niedotleniony, to jest większe ryzyko wystąpienia powikłań. Wirus SARS-CoV2 atakuje przede wszystkim płuca. Toczymy niejednokrotnie heroiczną walkę o prawidłowe natlenienie pacjenta i poprawę wydolności oddechowej. Jest to podstawowy element terapii. Muszę przyznać, że jest to dobra szkoła nauki niewydolności oddychania, zwłaszcza dla młodych adeptów medycyny. Cieszę się, że spotykam się z ogromnym zainteresowaniem i zaangażowaniem moich młodszych kolegów - rezydentów. Mamy obecnie nowe techniki tlenoterapii m.in. aparaty do wysokoprzepływowej tlenoterapii pozwalające dostarczyć tlen pacjentowi o przepływie do 60 litrów na minutę. Jeżeli jest to niewystarczające możemy zastosować aparaty do nieinwazyjnej wentylacji ze 100-procentowym tlenem. Mamy trzy zaawansowane analizatory parametrów krytycznych pozwalające na błyskawiczną analizę kilkudziesięciu parametrów we krwi, co umożliwia podjęcie odpowiednich decyzji o zmianie ustawień aparatów do prowadzenia wysokoprzepływowej tlenoterapii lub wentylacji nieinwazyjnej. Mamy całodobowe wsparcie anestezjologów, którzy są dla nas - można użyć tu terminologii wojskowej - „oddziałami specjalnymi” lub „siłami szybkiego reagowania”. Doskonała nauka praktyczna metod leczenia niewydolności oddychania. Żadne podręczniki tego nie zastąpią. Uczymy tej nowej, strasznej choroby, ale często widzimy efekty leczenia. Jeżeli pogarsza się wydolność oddechowa, zabezpieczamy pacjenta odpowiednimi metodami, konsultujemy, oceniamy wspólnie z anestezjologami, czy chorego należy już intubować, czy można jeszcze zmieniać ustawienia aparatów lub pozycje chorego. Z obserwacji różnych ośrodków wynika, że śmiertelność zaintubowanych pacjentów wynosi ok. 60 proc. Zauważyliśmy, że jeżeli odpowiednio wcześnie wdrożymy wysokoprzepływową tlenoterapię donosową (HFNOT) lub nieinwazyjną wentylację mechaniczną (NIV) i inne nowe techniki wsparcia oddechowego, to wyniki leczenia są zdecydowanie lepsze. Jesteśmy obecnie jednym z najlepiej wyposażonych ośrodków pulmonologicznych w Polsce. Każdego dnia walczymy o to, aby pacjent mógł uniknąć intubacji.
Czy widział Pan wcześniej, jako pulmonolog, takie powikłania i zmiany w płucach?
- Takich typów niewydolności oddechowej nigdy wcześniej jako pulmonolodzy nie widzieliśmy. To jest dla nas „poligon naukowy”, podwalina dla stworzenia przez naszą klinikę w nowych budynkach przy ul. Żurawiej, Centrum Leczenia Przewlekłej Niewydolności Oddechowej różnych typów.
Czy do pulmonologów zgłaszają się też pacjenci, którzy przechorowali COVID wiosną i mają do tej pory problemy zdrowotne?
- Bardzo dużo jest takich pacjentów. We wszystkich poradniach pulmonologicznych są tłumy chorych. Lekarze mają zapełnione grafiki od rana do nocy. Zgłaszają się pacjenci z dusznościami. Robimy im badania radiologiczne klatki piersiowej i widzimy typowe zmiany wywołane wirusem SARS-CoV2. Nie wiemy jeszcze, dlaczego u niektórych pacjentów te zmiany są odwracalne, a u innych nie. Jesteśmy świadkami prawdziwych dramatów. Pamiętam 50- letnią chorą, która była wcześniej sprawną, zdrową osobą. Przed zachorowaniem na COVID miała prawidłowe zdjęcie radiologiczne klatki piersiowej. Po miesiącu od zachorowania, pomimo że otrzymała wszystkie możliwe leki, jej płuca są nieodwracalnie zniszczone, w taki sposób, że każdy ruch powoduje sinicę centralną. Wymaga ciągłego podawania tlenu. Najprawdopodobniej będzie kandydatką do przeszczepu płuc. Nasi pacjenci często wymagają rehabilitacji, stosowania tlenoterapii, podawania kortykosteroidów. Często stosujemy HFNOT i NIV. Staramy się robić wszystko, aby pacjent nie musiał być intubowany, ponieważ wówczas rokowanie pacjenta co do przeżycia jest gorsze.
Z jakimi problemami jeszcze zgłaszają się pacjenci?
- Pacjenci skarżą się na suchy kaszel, uczucie duszności. Mówią, że nie mogą wziąć pełnego wdechu. Skarżą się też na osłabienie, uczucie „braku powietrza” w płucach. Po wykonaniu zdjęcia klatki piersiowej lub tomografii płuc stwierdzamy obecność zmian śródmiąższowych lub zmian zakrzepowo-zatorowych, które są przyczyną dolegliwości pacjenta. Leczymy podając kortykosteroidy, heparynę drobnocząsteczkową. Pacjenci mają również problemy kardiologiczne, obserwujemy podwyższone aktywności enzymów sercowych. Bardzo często - nawet jeśli nie obserwujemy odchyleń od normy zmian w badaniach radiologicznych - pacjenci sygnalizują pogorszenie samopoczucia. Większość pacjentów po przebytym COVID skarży się na ogólne osłabienie, pogorszenie tolerancji wysiłku, nawet w wykonywaniu codziennych czynności. Bardzo często pojawiają się objawy depresji. Jeżeli pacjent walczył o życie, to odczuwa również potem niepewność o pracę, zwłaszcza jeżeli jest samodzielnym przedsiębiorcą. Pacjenci wymagają pomocy psychologicznej.
A pacjenci, którzy przeszli koronawirusa bezobjawowo? Czy oni też mają problemy zdrowotne?
- Mamy pacjentów, którzy przychodzą i mówią, że kilka miesięcy temu mieli „jakąś” infekcję. Twierdzą, że to nie był COVID, bo badali stężenia przeciwciał i wyniki były prawidłowe. Jednakże czują się „dziwnie” i skarżą się na ogólne osłabienie. Po wykonaniu badań radiologicznych klatki piersiowej okazuje się, że mają typowe zmiany „pokowidowe”. Jesteśmy pewni, że ta osoba przeszła zakażenie. Takich nierozpoznanych i bezobjawowych przypadków jest bardzo dużo. Kolejne zlecone badania ujawniają wysokie stężenia przeciwciał przeciwko SARS-CoV2.
A czy zgłaszają się też pacjenci z innymi zapaleniami płuc niewiadomego pochodzenia? I czy podejrzewacie, że te infekcje mogą być spowodowane niewłaściwym noszeniem maseczek?
- Czasami można zaobserwować w samochodach wiszące brudne maski na lusterkach. Można sobie wyobrazić różnorodność bakterii, na jakie jest narażony użytkownik takiej białej-czarnej z brudu maseczki. Pacjenci wbrew zakazom nadal noszą materiałowe maseczki i to przez kilka dni, tygodni. Trafiają do nas pacjenci z różnymi problemami dotyczącymi płuc. Po wykonaniu badań mikrobiologicznych stwierdzamy w plwocinie różne, nawet ciekawe dla nas, a mniej dla pacjentów, bakterie. Maseczki po kilku tygodniach noszenia są skolonizowane przez bakterie, które potem pacjent wdycha. Jest to czynnik ryzyka infekcji, często o ciężkim przebiegu. Należy pamiętać, że teraz wszyscy są tylko nastawieni na leczenie chorych na COVID. Ale nadal są przecież inne choroby płuc.
Czy z powodu koronawirusa ucierpią inni pacjenci np. z nowotworami płuc?
- Uważam, że po epidemii SARS-CoV 2 nastąpi „epidemia” raka płuca, gruźlicy, chorób śródmiąższowych płuc. Proszę zauważyć, że w naszym województwie na 200 łóżek pulmonologicznych, które były do tej pory, teraz jest tylko około 30, na których diagnozuje się tylko nowotwory płuc. A potrzeby są olbrzymie. Niepokojące jest też to, że chorzy na nowotwory płuc przychodzą w coraz bardziej zaawansowanym stanie. Wiem od kolegów torakochirurgów, że dramatycznie spadła ilość chorych radykalnie operowanych z powodu raka płuca. Po prostu nie ma guzów kwalifikujących się do resekcji. Pacjenci trafiają do diagnostyki za późno. A oprócz pacjentów nowotworowych są też pacjenci z innymi chorobami płuc, choćby z samoistnym śródmiąższowym włóknieniem płuc, czy też pacjenci z gruźlicą. Dla nich w obecnym systemie prawie nie ma miejsca. Stąd wysokie statystyki śmiertelności ogólnej.
Wiem, że problemem jest też brak specjalistów z pulmonologii...
- Dokładnie. I tu apeluję do młodych lekarzy przed specjalizacją lub w trakcie rezydentury. Jeżeli nie mają pomysłu na specjalizację, to niech wybiorą pulmonologię. Już teraz obserwuję ogromny wzrost zainteresowania tą specjalnością. Ta specjalizacja ma dużą przyszłość. Pacjentów po kowidzie jest bardzo dużo i nie mam wątpliwości, że będzie ich dużo przez kolejnych kilka lat. Pracy dla pulmonologów na pewno nie zabraknie, od rana do wieczora. Jest to wyjątkowo ciekawa specjalność - musimy znać się dobrze na badaniach radiologicznych, wykonywać diagnostykę inwazyjną układu oddechowego (bronchoskopia), badania czynnościowe i co pokazuje obecna sytuacja być dobrym w leczeniu niewydolności oddychania. A przy takiej wspaniałej młodzieży lekarskiej, z którą mam teraz przyjemność pracować, patrzę optymistycznie w przyszłość.
Rozmawiała Katarzyna Malinowska-Olczyk