Materiał o nich emitowano w głównym wydaniu Faktów TVN, a prasowych artykułów pewnie już nikt nie liczy. Klinika Ortopedii i Traumatologii Dziecięcej UDSK zasłynęła z operacji skolioz kręgosłupa przy użyciu magnetycznych prętów. - Jesteśmy dopiero na początku naszej drogi - mówi dr Tomasz Guszczyn, ordynator kliniki.
Operacja skoliozy kręgosłupa z prętami magnetycznymi jest niezwykle oszczędzająca dla dziecka. Wszystko dlatego, że kiedy dziecko rośnie, nie trzeba już wykonywać kolejnych operacji, aby wydłużać pręty. Zamiast tego, co trzy miesiące, przykłada się do pleców dziecka specjalne urządzenie, które rozciąga pręty. Bezboleśnie. Wszystko trwa kilkanaście sekund. Zwykle jest już po wszystkim, zanim w telefonie włączy się bajka, która ma uspokoić dziecko.
Pierwsza tego typu operacja odbyła się w jesienią zeszłego roku. Przygotowania do niej trwały kilka miesięcy. Całość koordynował dr Paweł Grabala. On też stoi za tym, że klinika stała się jednym z 24 ośrodków szkoleniowych na świecie w chirurgii kręgosłupa prestiżowej branżowej organizacji Scoliosis Research Society.
Wojciech Więcko: Ordynatorem jest Pan ledwie kilka miesięcy, a zmiany w klinice są ogromne. Proszę się tłumaczyć?
Dr Tomasz Guszczyn, ordynator Kliniki Ortopedii i Traumatologii Dziecięcej, Uniwersytecki Dziecięcy Szpital Kliniczny w Białymstoku: - Ordynatorem jestem od 2 lipca zeszłego roku. Jednak te zmiany zaczęły się trochę wcześniej. Kluczem było znalezienie właściwych ludzi do pracy i sprawienie, by chcieli tu przyjść. Nie mogłem ich kusić pieniędzmi, bo ich nie miałem. Opowiadałem im o tym, jaką mam wizję pracy kliniki. Jak chcę, żeby pracowała. Szukałem osób, które mocno myślą o przyszłości. Takich, którym się chce. Mówiłem o możliwościach rozwoju naukowego. Ta klinika kadrowo miała wcześniej bilans ujemny. Brakowało świeżej krwi. Miejsc na specjalizację albo nie mieliśmy w ogóle, albo jedno. W Olsztynie czy Warszawie było ich po kilkanaście. A u nas zastój.
Sprawdziłem tytuły naukowe Pana zespołu. Osób z doktoratem jest kilka, reszta jest naprawdę na początku swojej naukowej drogi.
- Tak, bo w większości to młodzi ludzie. Mówiłem im, że na naszej podlaskiej pustyni będą mogli zrobić więcej, niż w nowoczesnym miejscu, gdzie wszystko jest już poukładane i na wiele rzeczy musieliby czekać w kolejce. Tu na Podlasiu można pracować od razu, na pomoc czeka bardzo wielu pacjentów. Ja stworzyłem tylko możliwości do pracy, do tego by mogli się realizować. To oni chcieli z tego skorzystać. Na początku trzeba było tylko wyznaczyć kierunki, którymi warto podążać, tak by nie tracić czasu, dać wsparcie i pozwolić iść. Ortopedia jest bardzo dynamiczną dziedziną. Można rozwijać się w kierunku mikrochirurgii, traumatologii, protezoplastyki, przeszczepów, medycyny sportowej, czy jeszcze innych dziedzin. A jak już się znajdzie tę swoją ulubioną specjalność, to oprócz satysfakcji zawodowej czy naukowej, tak zwyczajnie daje to gwarancję stabilnej pracy.
W kraju ostatnio zasłynęliście z operacji kręgosłupa z prętami wydłużanymi magnetycznie. Opowie Pan, jak to wszystko wygląda od strony lekarza?
- To był nasz początek. Długo się do tego przygotowywaliśmy razem z dr Pawłem Grabalą. Do wykonania pierwszego zabiegu w Białymstoku zaprosiliśmy dr Noelle Larson z Mayo Clinic z USA. To światowej klasy specjalistka, która chętnie dzieli się swoją wiedzą. Zabieg jest bardzo medialny, ale z technicznego punktu widzenia, nie jest szczególnie skomplikowany.
Później na kręgosłupie zrobiliśmy już kilka dużo trudniejszych zabiegów, ale już się nimi nie chwaliliśmy. Na przykład, na początku stycznia odwiedził nas prof. Ilkka Juhani Helenius, który jest kierownikiem Oddziału Chirurgii Kręgosłupa w Klinice Ortopedii Dziecięcej w Uniwersyteckim Szpitalu w Turku (Finlandia). Wykonał on dwa skomplikowane zabiegi korekcji skolioz kostnopochodnych w przebiegu rzadkich wad wrodzonych kręgosłupa u 7 i 8 letnich dzieci. To bardzo rzadkie operacje. Nasi pacjenci szukali pomocy po całym świecie, ale koszty operacji w wysokości kilkuset tysięcy dolarów przerastały możliwości ich bliskich. Dlatego łatwiej było nam zaprosić do nas operatora i te zabiegi zrobić u nas. Trzeba jednak wziąć pod uwagę, że to były zabiegi o ogromnym ryzyku. Polegały one na częściowej resekcji kręgów, a pacjent operowany był z dwóch dostępów. Na co dzień nie ma wielu takich przypadków. W zasadzie w całej Skandynawii takie zabiegi wykonuje tylko prof. Helenius i to jest wystarczające.
Jak się przygotowujecie do takich zabiegów?
- Kluczowy jest operator. Jednak, żeby on mógł dobrze wykonać swoją pracę, to potrzebuje całego zespołu ludzi. I to takich czujących ortopedię, świetnie wyszkolonych. Niezmiernie ważna jest dobra współpraca z zespołem anestezjologicznym. Dużą rolę odgrywają również instrumentariuszki, pielęgniarki czy konsultanci, którzy pomagają w kwalifikacji pacjenta do zabiegu. Pacjenci ortopedyczni są często obarczeni szeregiem innych chorób czy wad wrodzonych. Ich operacje potrafią trwać nawet po 10 godzin. Są bardzo wyczerpujące.
Medialność kliniki odczuwamy w przypływie pacjentów, zwłaszcza tych z trudniejszymi przypadkami. To wiąże się z tym, że te operacje są coraz trudniejsze, a po nich opieka nad takim pacjentem jest bardziej wymagająca.
To znaczy, że wasza opinia jest naprawdę niezła.
- Cały czas ją budujemy. Prawda jest taka, że do tej pory nie mieliśmy możliwości zajmować się tego typu pacjentami. Teraz jest inaczej, dlatego odważnie bierzemy się za te najtrudniejsze przypadki. Takie osoby często mają ogromny problem z uzyskaniem pomocy w naszym kraju. Przy operacjach w ośrodkach zagranicznych często decydujące są finanse. Natomiast w naszym kraju czasami trudno znaleźć ośrodek z pełnym zapleczem. Bo jak wykonać trudną operację, kiedy w szpitalu nie ma dziecięcego OIOM-u? Nie da się.
Ile takie zabiegi kosztują na świecie, a ile w UDSK?
- Dla przykładu operacja z prętami magnetycznymi to w Europie Zachodniej koszt od ok. 100 tys. dolarów do 400 tys. dolarów w USA. Różnica bierze się z innego sposobu rozliczania procedury. W Stanach Zjednoczonych najwięcej kosztuje blok operacyjny i czas lekarzy. W Europie kluczowy jest koszt implantów, a sama operacja kosztuje mniej niż w USA.
A jak to rozlicza NFZ?
- To są procedury wysokokosztowe. Jeśli przekraczają trzykrotność wartości standardowego świadczenia, są wtedy rozliczane indywidualnie. Jednak wszystkie nasze operacje zostały zrefundowane. Trzeba tylko wziąć pod uwagę to, że szpital w zasadzie na tym nie zarabia. A przecież w tego typu zabiegach ryzyko powikłań jest duże. Tacy pacjenci kosztują też dużo więcej pracy, która nie zawsze jest uwzględniania w tych finansowych rozliczeniach.
Lada moment kolejna trudna operacja skoliozy kręgosłupa przed wami (25 marca - red.). Opowie Pan o niej?
- Zaprosiliśmy do siebie doktora Darryla Antonacci z Nowego Jorku z Uniwersytetu Princeton. Jest on jednym z twórców metody ASC (ang. Anterior Scoliosis Correction), która moim zdaniem, jest rewolucją w leczeniu skolioz. Do tej pory leczenie polegało na odprostowaniu kręgosłupa i zaimplantowaniu sztywnych prętów. One ten kręgosłup usztywniały do końca życia. Owszem, w stosunku do tego co było przed operacją, komfort życia się poprawiał. Jednak aktywność fizyczna takiego pacjenta nie jest tą, o jakiej marzymy jako lekarze. Nie ma mowy o tańcu, balecie, czy zawodowym uprawianiu sportu. Dlatego też ortopedzi stosowali takie zabiegi tylko w dużych deformacjach. Punktem wyjścia dla techniki ASC była metoda VBT (ang. Vertebral Body Tethering), która może być zastosowana tylko dla pacjentów nadal rosnących. Natomiast technika ASC autorstwa dr Antonacci, dr Betz i dr Cuddihy polega na tym, że można ją zastosować nawet u pacjenta z zakończonym wzrostem kostnym. Technika ASC polega na wstępnym uelastycznieniu deformacji, implantacji specjalnych śrub do trzonów kręgów i ostatecznie korekcji skrzywienia poprzez połączenie implantów elastyczną taśmą. Technikę tę można stosować zarówno u pacjentów w trakcie wzrostu, jak również po jego zakończeniu. W przypadku pacjenta nadal rosnącego wstępna korekcja jest częściowa, kolejna dokonuje się w trakcie wzrastania poprzez blokowanie chrząstek wzrostowych trzonów po stronie wypukłej skrzywienia. Trudnością jest właściwe zaplanowanie, jak również sama technika zabiegu, która jest bardzo wymagająca. Taki zabieg doktor Antonacci wykonał dla jednej z tancerek, finalistek w angielskiej wersji „Mam Talent”. Na zabieg do Nowego Jorku wysłał ją jeden z jurorów. A dziewczyna nadal tańczy w swoje grupie i spełnia swoje marzenia.
Mówimy o małych krzywiznach?
- Nie. To mogą być krzywizny rzędu 70, a nawet 90 stopni. Oczywiście pacjent musi przejść kwalifikację do zabiegu. Co ciekawe, metodę VBT i ASC w ortopedii wykorzystujemy od bardzo dawna. Korygujemy nią zaburzenia osi kończyn górnych i dolnych u dzieci blokując czasowo chrząstki wzrostowe. Nigdy jednak tego nie robiliśmy w kręgosłupie. Ten zabieg wykonamy jako pierwsi w kraju. W Europie tylko cztery ośrodki tak operują. W USA też tych zabiegów nie jest dużo.
Jaka jest szansa, że takie operacje będziecie wykonywać samodzielnie w Białymstoku?
- Zakładamy, że stanie się to jeszcze w tym roku. Ta pewność nie bierze się znikąd. To są miesiące pracy i ćwiczeń całego zespołu. Szukamy nowinek naukowych, ale też tych technicznych. Jesteśmy w stałym kontakcie z przedstawicielami firm zajmujących się innowacjami w ortopedii.
Dr Noelle Larson z Mayo Clinic, doktor Antonacci z Prinston, czy prof. Helenius z Turku to są uznane nazwiska w środowisku. Jak udaje się Panu zapraszać takie osoby do Białegostoku?
- To jest zasługa całego naszego zespołu, szczególnie jego nowych członków. Wykorzystujemy naszą obecność na kongresach naukowych i szkoleniach międzynarodowych. Jesteśmy otwarci na nawiązywanie kontaktów i współpracę z nowymi ośrodkami. Trzeba się zaprezentować z dobrej strony, pokazać swoje możliwości i potencjał. A potem trzeba próbować. Osoby, które do tej pory u nas gościły, są szalenie zajęte, ale naprawdę chętnie dzielą się wiedzą. Zwykle największym problemem jest ustalenie pasującego wszystkim terminu. Często przy takich wydarzeniach wspierają nas firmy medyczne, które biorą na siebie koszty zaproszenia takiego gościa. Taka osoba przyjeżdża do Białegostoku tylko na chwilę. Doktor Antonacci przyleci do nas w niedzielę w nocy, a we wtorek wieczorem będzie już wracał. W tym czasie najpierw nas przeszkoli, a potem ma zaplanowane dwie operacje, w których będziemy mu asystować. To będzie bardzo intensywny czas.
Co ma Pan jeszcze w planach?
- Mocno ruszyły nam operacje kręgosłupa, a my przecież zajmujemy się tu całym profilem ortopedii dziecięcej. Jest co robić. Blok operacyjny pracuje u nas czasami nawet do godziny 19. Zwiększyła się liczba wykonywanych przez nas procedur i liczba pacjentów. Skróciliśmy czas hospitalizacji. Mamy takie dni, że przyjmujemy dziesięć nowych osób i tyle samo wypisujemy. A przecież mamy tylko 20 łóżek.
Moim marzeniem jest ortopedia małoinwazyjna, artroskopowa. Jestem skłonny do zastąpienia naszych tradycyjnych narzędzi małymi dostępami i manipulatorami z kamerą. Właśnie dr Antonacci jest osobą, która preferuje małoinwazyjne zabiegi operacyjne. Są już opracowane techniki korekcji skrzywienia kręgosłupa za pomocą torakoskopu. Wtedy już nie trzeba otwierać klatki piersiowej, żeby zakładać te implanty, a można je wkładać do kręgosłupa jak przez dziurkę do klucza.
To możliwe?
- Tak, i to będzie od nas wymagane już niedługo. Mój najmniejszy pacjent ważył 800 gram, a największy 160 kg (12-latek), więc musimy mieć opanowane różnorodne techniki. Artroskopy będą też zastępowane przez nanoskopy, czyli urządzenia o grubości igły do strzykawki. Sam zabieg będzie wykonywany tylko w znieczuleniu miejscowym. Przykładowo wbijamy taką igłę do kolana i przez nią za pomocą specjalnych narzędzi możemy zrobić część procedur. Podgląd mam z kamery, która ma głowicę o polu widzenia 360 stopni, a obraz jest w bardzo dobrej rozdzielczości. Mogę zobaczyć wszystko co chcę, dokładniej niżbym to widział na zdjęciu z fluoroskopii, którą obecnie stosujemy śródoperacyjnie. To daje dużo większą dokładność. Taka technologia czeka już na zatwierdzenie w USA. Po nocach mi się śni, że te nasze duże zabiegi operacyjne na kręgosłupie, kiedy blizna ma 30 cm, można będzie wykonać za pomocą torakoskopu. Jest to już coraz bardziej realne.
A co słychać w samej klinice?
- Dziś mamy takie małe święto. Przyznano nam cztery nowe miejsca specjalizacyjne. Starałem się o to wiele lat. A sama klinika? Trochę nam ciasno. Mamy tylko 20 łóżek. Jednak kiedy jest sezon na dziecięce wypadki, to pewnie tych łóżek będzie nawet powyżej 30. Ciasno będzie już na korytarzu. Nauczono mnie jednak, że na ortopedii nie można odmawiać. Jeżeli ktoś przyjedzie do nas po urazie czy wypadku, to ja mu łóżko zawsze znajdę. Przydałby się nam remont, ale wtedy tych łóżek będzie jeszcze mniej. Potrzebujemy również nowych pomieszczeń lekarskich i pielęgniarskich, sale chorych trzeba wyposażyć w węzły sanitarne. Czasami wyglądam sobie za okno. Marzę o rozbudowie szpitala, dobudowaniu nowego piętra, abyśmy mogli dalej się rozwijać i stworzyć nowoczesne, komfortowe warunki nie tylko pracownikom naszej kliniki, ale przede wszystkim naszym małym pacjentom i ich rodzicom, opiekunom.
Rozmawiał Wojciech Więcko