Uniwersytet Medyczny w Białymstoku. To może być lek na raka .
  • Ostatnia zmiana 08.09.2017 przez Medyk Białostocki

    To może być lek na raka

    Naukowcy z Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku - pod kierunkiem prof. Krzysztofa Bielawskiego - odkryli grupę związków chemicznych, które mogą być lekiem na raka. W badaniach biologicznych, lepiej niż obecne na rynku preparaty, radzą sobie z usuwaniem komórek nowotworowych.

    Prof. Krzysztof Bielawski:

    - My pracujemy u podstaw. Siłą uniwersytetu jest poszukiwanie nowych pomysłów. Kreacja.

    Nowa substancja jest pochodną oktahydropirazyno[2,1-a:5,4-a`]diizochinoliny. Osiągnięcie to wynik współpracy dwóch zespołów badawczych: naszego uczelnianego z Wydziału Farmacji oraz Instytutu Chemii Organicznej Polskiej Akademii Nauk w Warszawie (zespół prof. Zbigniewa Kałuży). Białostoczanie pracowali w Zakładzie Syntezy i Technologii Środków Leczniczych (kierownik prof. Krzysztof Bielawski) oraz w Samodzielnej Pracowni Biotechnologii (kierownik prof. Anna Bielawska). Wynalazek jest już prawnie chroniony polskim patentem.

    To trzeci patent na naszym uniwersytecie [informacja o czwartym patencie uczelni, a drugim autorstwa prof. Anny i Krzysztofa Bielawskich wpłynęła w chwili zamykania tego wydania Medyka – red.]. Zgłoszeń mamy co prawda ponad 20 i ciągle ich przybywa, ale wszystkie czekają wciąż na weryfikację Urzędu Patentowego.

    Początek drogi

    Z badań biologicznych wynika, że odkryte związki są dużo bardziej skuteczne niż obecnie stosowane w leczeniu nowotworów preparaty (porównywane były do obecnych leków referencyjnych). Dodatkowo są mniej toksyczne w stosunku do komórek prawidłowych.

    Na tym etapie nie można jeszcze mówić o powstaniu nowego specyfiku. Do tego jeszcze bardzo daleka droga. Jak tłumaczy prof. Anna Bielawska, kolejnym etapem po badaniach biologicznych, są bardzo kosztowne badania na zwierzętach. Dopiero później, przy pozytywnych wynikach, można by rozpocząć testy na ludziach. A trzeba jeszcze opracować opłacalną metodę produkcji preparatu na dużą skalę. To kolejne lata pracy nad nowym preparatem i wydatki liczone w milionach dolarów.

    Na ogółpatent od naukowców kupują firmy innowacyjne zajmujące się wstępną komercjalizacją takich odkryć. Następnie zlecają one dodatkowe badania, by już rozszerzone pakiety wyników, sprzedać dalejdużym koncernom farmaceutycznym. One z kolei zajmują się najkosztowniejszą częścią badań nad nowym lekiem, czyli badaniami klinicznymi.

    - Końcowe etapy badań nad nowymi lekami to już problem przemysłu farmaceutycznego- uważa prof. Bielawski. - Oni się w tym specjalizują, potrafią przekształcać osiągnięcie naukowe w produkt komercyjny. Jeżeli otrzymamy nowy aktywny związek, to pewnie gdy trafi on do masowej produkcji, opracowana zostanie metoda jego wytwarzania. My pracujemy u podstaw. Siłą uniwersytetu jest poszukiwanie nowych pomysłów. Kreacja.

    Twarde realia

    Zgłoszenie patentowe na odkryty związek chemiczny naukowcy złożyli trzy lata temu (!). Tak długo trwała jego weryfikacja. Teraz co roku muszą płacić kilka tysięcy złotych, żeby utrzymać ochronę dla swojego wynalazku (w Europie to kilkanaście tysięcy euro rocznie, w USA ok. 30 tys. dolarów rocznie). W kolejce czeka jeszcze sześć innych zgłoszeń patentowych zespołu. Także będą dotyczyć związków mogących być lekami wykorzystywanymi w terapiach przeciwnowotworowych.

    Co daje naukowcom patent? Szanse na ciekawe publikacje, możliwość rozwijania kolejnych badań i… satysfakcję (dopiero od tego roku uczelnia będzie nagradzać osoby, które opatentowały swoje odkrycie). Trwają już rozmowy z potencjalnymi chętnymi za zakup patentu. Jednym jest szwajcarska firma, drugim - spółka notowana na warszawskiej giełdzie.

    Sprzedaż patentu oznacza utratę wszystkich praw do niego. Gdyby w przyszłości powstał z tego lek, o białostockich odkrywcach pewnie nikt nie wspomni.

    - Może być też tak, że nic z tego nie powstanie. Albo patent wykupi jakaś firma i zablokuje jego rozwój, żeby nie było konkurencji z innym produktem na rynku - przedstawia realia prof. Bielawska.

    Z drugiej strony, są minimalne szanse na to, że ktoś w kraju - od początku do końca - samodzielnie opracuje nowy lek. Wszystko przez bardzo skomplikowaną procedurę i wręcz monstrualne koszty.

    Żywot naukowca

    W naszej uczelni pracownicy naukowi rozliczani są dwojako. Z zadań dydaktycznych - przez prowadzenie zajęć ze studentami, magistrantami czy doktorantami, a także z działalności naukowej - tu liczą się przede wszystkim publikacje. Najlepsze są te w wysokopunktowanych czasopismach. I tu pojawia się pierwszy problem. Nie można pisać o osiągnięciach, które nie mają ochrony prawnej. A to dlatego, że nikt nie będzie chciał zapłacić za takie badania, skoro są one dostępne bezpłatnie w prasie naukowej. Stąd konieczność prowadzenia równolegle wielu projektów badawczych. Zwłaszcza że uczelnia wymaga rozliczenia w systemie rocznym.

    Drugi kłopot - coraz więcej czasopism chce pobierać od autorów opłaty za publikacje.

    - Ostatnio mieliśmy propozycję publikacji, za którą musielibyśmy zapłacić 6 tys. zł - opowiada prof. Bielawska.

    Jej mąż tłumaczy to tym, że zmieniają się modele biznesowe wydawnictw. Kiedyś utrzymywały się ze sprzedaży egzemplarzowej gazety. Dziś - w dobie internetu - jest coraz mniejsze zainteresowanie papierowym wydaniem.

    - Nauka staje się droższa. Najpierw trzeba zdobyć środki na badania, odczynniki, sprzęt, a potem mieć jeszcze pieniądze na publikacje. Jednak skoro ustawiamy się w szeregu krajów rozwiniętych, musimy się też liczyć z tym, że wydatki na naukę muszą być większe - ocenia prof. Bielawski.

    Trzecią bolączką naukowca są zamówienia publiczne. Większość odczynników trzeba kupić w przetargach. A to oznacza ogromne straty czasu i nie zawsze oszczędności. Czasami na preparat potrzebny tylko do jednego badania trzeba czekać pół roku.

    Współpraca

    Rada dla wszystkich, którzy chcą osiągnąć sukces naukowy?

    - Specjalizacja w jakiejś dziedzinie i współpraca z innymi ośrodkami naukowymi. Maleje znaczenie centrów naukowych specjalizujących się we wszystkim - zauważa prof. Bielawski. 

    Do tego trzeba dodać umiejętność dzielenia się własną wiedzą i sprzętem. Z tym ostatnim jest kłopot, bo brakuje klarownych zasad, jak to robić. Sama wymiana informacji i danych między zespołami naukowymi jest już dużo prostsza. Internet załatwia większość problemów. Kłopotem nie jest nawet wysyłanie kurierem nietrwałych związków chemicznych. Są opcje, które pozwalają, by takie przesyłki docierały do adresata nawet w dniu nadania.

    Warto też poszukać partnerów w przemyśle. To, co w krajach Europy zachodniej czy USA jest powszechne, u nas jeszcze nie jest. Tam właśnie biznes zasypuje naukowców pytaniami i zleceniami. W USA popularne są zlecenia, które trzeba wykonać w pół roku. Praktycznie od razu się wie, czy wyniki warto patentować czy nie.

    Plany na przyszłość

    Prof. Krzysztof Bielawski: - Rok 2013 naukowo był dobry. Mam nadzieję, że 2014 będzie lepszy. Czekamy aż nasze kolejne zgłoszenia patentowe uzyskają ochronę prawna. Na początku lutego dostaliśmy informację o przyznaniu nam kolejnego patentu.

    Prof. Anna Bielawska: - Pracy i możliwości nowych badań mamy bardzo dużo. Pomysłów na przyszłość także.

    Wojciech Więcko

     

     

     

  • 70 LAT UMB            Logotyp Młody Medyk.