Jego droga do światowej nauki nie była prosta. W Polsce z pracą było kiepsko, więc wyjechał do Francji, a stamtąd na kolejne 14 lat na Uniwersytet w Pensylwanii. Teraz życie prof. Roberta Buckiego zatoczyło koło - wrócił na swoją Alma Mater.
W życiu prof. Buckiego przeplatają się ze sobą zbiegi okoliczności. I właściwe osoby, które spotykał na swojej drodze. Pochodzi z Kielc, tam nadal mieszka jego rodzina. Do szkoły poszedł wcześniej, więc maturę zdawał nie mając jeszcze 18 lat. Były to czasy, kiedy można było się ubiegać o przyjęcie na jedną tylko uczelnię. I o wyborze białostockiej Akademii Medycznej zdecydował przypadek. Namówił go kolega. Przeważyło to, że było dobre połączenie kolejowe między Kielcami, a Białymstokiem i łatwo było dojechać na egzaminy wstępne. Pociąg „Wigry” o godz. 22 wyjeżdżał z Kielc, rano był w Białymstoku. Mimo podroży spędzonej na korytarzu, egzamin zdał dobrze! A z czasem Białystok, jako miasto, spodobał mu się.
O wyborze AMB zdecydował przypadek. Było dobre połączenie kolejowe między Kielcami, a Białymstokiem. Pociąg „Wigry” o godz. 22 wyjeżdżał z Kielc, rano był w Białymstoku |
Mucha i kariosom
Studia na początku okazały się dużym wyzwaniem. Bardzo dobrze wspomina zajęcia z anatomii człowieka z panią dr Danutą Sulimą. Gorzej biologię, która na pierwszym roku często była nie do przejścia.
- Zanim zacząłem studiować, bardzo lubiłem biologię - wspomina profesor. - Niestety na studiach o zdaniu egzaminu z biologii nie zawsze decydowała wiedza, częściej przypadek. Do tej pory pamiętam pytania z pierwszego kolokwium. Pierwsze - ile cysta czerwonki przebywa w przewodzie pokarmowym muchy? I drugie: wymień pasożyty z kariosomem małym, zbitym. Ja na tym kolokwium wiedziałem tylko, co to jest kariosom. A niezaliczenie dwóch kolokwiów skutkowało skreśleniem z listy studentów. Z mojej dziewięcioosobowej grupy na drugi rok przeszła tylko trójka. A ja tę pozostałą szóstkę wspominam jako bardzo wartościowych kolegów.
Jak już „przeżył” biologię, to kolejne lata poszły znacznie łatwiej. I studia wspomina miło.
- Wszystko jest skupione w jednym miejscu. Blisko jest park. Białystok to dobre miejsce do studiowania - snuje refleksje prof. Bucki.
Jest absolwentem z 1992 roku. Jeszcze będąc studentem VI roku, dzięki pomocy prof. Jana Górskiego, zaczął pracę w Zakładzie Fizjologii jako asystent-stażysta. Potem uzyskał etat asystenta i na fizjologii rozpoczął doktorat. W międzyczasie, jak każdy zafascynowany medycyną absolwent, rozpoczął staż, a następnie specjalizację pod kierunkiem prof. Zbigniewa Namiota na oddziale chorób wewnętrznych kierowanym przez prof. Jana Stasiewicza w Wojewódzkim Szpitalu Zespolonym. Dość szybko, bo po trzech latach zdał egzamin specjalizacyjny i obronił doktorat. Były to niestety niedobre czasy dla lekarzy - nie było dla nich pracy.
- Z mojego roku po skończeniu studiów ponad 90 osób było na zasiłku dla bezrobotnych! - wspomina. - Ja staż do specjalizacji odbywałem w ramach wolontariatu. A potem, mimo uzyskania tytułu doktora nauk medycznych i specjalizacji, nie mogłem znaleźć pracy w zawodzie lekarza na pełnym etacie.
Vive la France!
Wtedy podjął decyzję o wyjeździe za granicę. Były to czasy „Solidarności” i większość zachodnich ambasad w Polsce oferowała różnego rodzaju programy naukowe. Wybrał Francję.
- Ja już po szkole średniej dość dobrze znałem francuski - opowiada. - A ponadto, poczynając od drugiego roku studiów, co roku w wakacje wyjeżdżałem do Francji, gdzie pracowałem jako pielęgniarz w Polyclinique du Sidobre w Castres. Rozmowa kwalifikacyjna w ambasadzie francuskiej polegała na kilku pytaniach, na które z łatwością odpowiedziałem i zostałem zakwalifikowany do programu naukowego. Otrzymałem środki na pierwszy pobyt stypendialny. Na miejsce pracy, z pomocą prof. Górskiego, wybrałem Uniwersytet w Orsay (część Uniwersytetu Paryskiego).
Już na miejscu, z pomocą kierownika grupy badawczej dr. Françoise Giraud, złożył podanie do Francuskiej Fundacji Nauk Medycznych o dłuższy pobyt stypendialny w ramach studiów podoktoranckich. I udało się. We Francji zajmował się dość nowym tematem: metabolizmem fosfolipidów błonowym, a dokładnie procesem redystrybucji fostatydyloseryny. Proces ten ma istotne znaczenie w procesie aktywacji płytek krwi i w procesie apoptozy.
- Oczywiście chciałem zostać we Francji, bo odpowiadał mi sposób pracy, jak też styl życia - wspomina. - Wiodłem tam godne i spokojne życie, z wolnymi weekendami. Kierownik laboratorium powtarzała mi jednak: chcesz się rozwijać w nauce, musisz koniecznie pojechać do dobrego ośrodka w USA. Problem w tym, że znałem tylko francuski i rosyjski. Dr Françoise Giraud wierzyła jednak we mnie bardziej niż ja sam, i bardzo walczyła o to, bym mógł wyjechać.
Dr Bucki wrócił do Polski, zapisał się na intensywny wakacyjny kurs języka angielskiego. I po trzech miesiącach wyjechał do Filadelfii. Pierwszy rok był bardzo ciężki - właśnie ze względu na słabą znajomość języka.
- Na szczęście w Stanach kontynuowałem te doświadczenia, które prowadziłem we Francji, więc nie było bariery technicznej - wspomina. - Nadal współpracowałem też z dr Giraud. Pracowało tam też dwóch Francuzów, którzy pomagali mi w codziennych czynnościach. Po roku zacząłem porozumiewać się samodzielnie. Przyzwyczaiłem się też do trybu pracy w USA, gdzie od naukowca wymaga się bardzo dużej samodzielności.
Wespół z inżynierami
Sprzęt w Białymstoku, np. do analizy białek, jest nowocześniejszy niż ten, jakiego używałem w USA. Czasem mam tylko wątpliwości, czy do końca jest wykorzystywany jego potencjał |
W Stanach trafił „pod skrzydła” prof. Paula Janmay’a do Institut for Medicine and Engeeniering na Uniwersytecie w Pensylwanii. Był to wówczas jeden z pierwszych interdyscyplinarnych ośrodków, w którym obok siebie pracowali specjaliści z fizjologii, chemii, biologii molekularnej, fizyki, inżynierowie po studiach technicznych, a także lekarze zajmujący się procesami chorobowymi. Laboratorium było ogólnodostępne, a ze sprzętu - zresztą bardzo nowoczesnego - mogli korzystać wszyscy. W UPenn (potoczna nazwa uniwersytetu - red.) pracuje od 14 lat i, jak mówi, ten czas minął bardzo szybko. Przez wszystkie te lata utrzymywał ścisłe kontakty z UMB: współpracował z Zakładem Fizjologii, Zakładem Diagnostyki Mikrobiologicznej, Anatomii i Kliniką Neurologii. Prowadzone wspólnie prace naukowe pozwoliły mu na zrobienie habilitacji, a następnie profesury.
Skromnie twierdzi, że żadnymi większymi osiągnięciami pochwalić się nie może. Kiedy jednak zaczyna opowiadać, okazuje się, że w USA zajmował się wieloma ciekawymi i praktycznymi zagadnieniami.
- Naukowo, to co uważam za najistotniejsze, to pierwsze obserwacje, które wskazują na to, że jedno z białek osoczowych, tzw. gelsolina osoczowa, ma zdolność bezpośredniego oddziaływania z produktami ściany komórek bakteryjnych, czyli z lipopolisacharydami - wyjaśnia. - Takie odkrycia dzieją się przypadkowo i tak było w tym przypadku. Wcześniej w nauce nie było badań, które wskazywałyby, że osocze białka wiążące aktynę może specyficznie łączyć się z produktami ścian komórek bakteryjnych. Okazało się, że to oddziaływanie jest bardzo ważne i uzasadnia pewne wcześniejsze obserwacje. Kiedy dochodzi do szoku septycznego, stężenie tego białka znacząco spada, a życie pacjenta jest mocno zagrożone. Złożyliśmy patent, który następnie został skomercjalizowany. Obecnie, jedna z firm farmaceutycznych nabyła ten patent i pracuje nad opracowaniem testu diagnostycznego, który pozwoliłby bardzo szybko ocenić poziom tego białka. Są, co prawda, dostępne dwa testy, ale niestety trwają zbyt długo. W sytuacji zagrożenia życia wynik musi być w ciągu kilkunastu minut.
Jak podkreśla prof. Bucki, test jest ważny do oceny stanu zdrowia pacjenta. Z drugiej strony lekarze wiedząc, że dochodzi do spadku poziomu białka, mogliby np. podawać to białko, by odbudować jego właściwy poziom.
- Byłaby to dość łatwa metoda lecznicza - tłumaczy. - Już mamy techniki biotechnologiczne i możemy produkować rekombinowane białka, podobnie jak produkujemy insulinę. Nauka uczy pokory. Zazwyczaj od odkrycia do wprowadzenia nowego leku mija około 20-30 lat. Więc, na ile ważne było to nasze odkrycie, pokaże przyszłość. Dla mnie miało znaczenie psychologicznie: dało mi wiarę, że to, co robię, ma sens.
Ryby lepsze niż wołowina
Podkreśla też, że w USA prowadzi się badania na potrzeby rozwijania nowych technologii. Zgłaszając pracę badawczą w naukach podstawowych, naukowiec musi udowodnić, że ma ona potencjał praktyczny. I tak było w przypadku kolejnych badań - tym razem nad krwią ryb. Kiedy ponad dziesięć lat temu świat opanował strach przed chorobą wściekłych krów i prionami, naukowcy z UPenn zaczęli się zastanawiać nad możliwością wykorzystana białek ryb celem zastąpienia białek wołowych. Okazuje się bowiem, że do tej pory nie są znane choroby zakaźne przenoszone bezpośrednio z ryb na człowieka. Krew ryb pozyskano od firmy hodującej łososie.
- Wcześniej krew z ryb była wyrzucana, a teraz izolowane są z niej produkty, które mają szanse być wykorzystane w medycynie, m.in. trombina czy fibrynogen - wyjaśnia prof. Bucki. - Są to czynniki krzepnięcia i mogą być np. wykorzystywane w opatrunkach tamujących krwawienie. Szczególnie laboratoria wojskowe są zainteresowane takimi materiałami, ponieważ żołnierze giną często z powodu krwawienia. Teraz białka ryb są na etapie badań klinicznych. I choć staram się śledzić los wcześniejszych badań, to niestety firmy nie mogą się chwalić, na jakim są etapie wdrażania.
Przyszłość w peptydach?
Teraz prof. Bucki zajmuje się peptydami przeciwbakteryjnymi. Są one najstarszymi mechanizmami obronnymi i są produkowane przez organizmy, które nie mają w pełni wykształconego układu immunologicznego, np. przez ukwiały czy ślimaki. A problem w tym, że na znane i stosowane obecnie antybiotyki bakterie bardzo szybko tworzą oporność.
- A my mamy ewolucyjne cząsteczki, które funkcjonują od milionów lat i muszą mieć w sobie coś takiego, co powoduje, że te mikroorganizmy tej oporności nie wytwarzają - tłumaczy. - Moje obecne badania mają na celu poznanie tego mechanizmu. Już wiemy, że jest to fizykochemiczny mechanizm atakowania błony komórki bakterii, skutkujący utratą selektywności transportu błonowego. Zależy nam, żeby stworzyć takie cząsteczki, które mogłyby mimikować ten mechanizm. Zakładamy, że kiedyś uda się wyprodukować nowe cząsteczki antybiotyków, które będą miały podobny mechanizm działania jak naturalne peptydy przeciwbakteryjne i w stosunku do którego bakteria nie będzie w stanie wytworzyć oporności.
Przyznaje, że dziesiątki, jak nie setki, laboratoriów na świecie pracują nad tym, by znaleźć antybiotyk, na który bakterie nie będą tworzyć oporności. Badania nad czynnikami przeciwbakteryjnymi, a dokładnie analogami peptydów przeciwbakteryjnych i ich działaniem przeciwbakteryjnym, jak też wywoływaniem efektów immunomodulacyjnych w organizmie człowieka, profesor Bucki prowadzi od kilku miesięcy w Polsce. Otrzymał grant z NCN i realizuje go w Białymstoku. Na UMB jest zatrudniony jako profesor wizytujący. Swoje życie dzieli między Białymstokiem, a Kielcami. Tam z kolei pracuje w Zakładzie Fizjologii na Uniwersytecie Jana Kochanowskiego, który ma ambicje uruchomienia wydziału lekarskiego. Do Polski wrócił nie tyle z własnego wyboru, co z powodu skomplikowanej sytuacji rodzinnej. Jednak, jak przekonuje, to nie przeszkadza mu, by dalej współpracować z naukowcami ze Stanów i dalej prowadzić ciekawe badania.
- Sprzęt w Białymstoku, np. do analizy białek, jest nowocześniejszy niż ten, jakiego używałem w IME w USA - mówi. - Czasem mam tylko wątpliwości, czy do końca jest wykorzystywany potencjał tego sprzętu? W Białymstoku możemy prowadzić badania naukowe na poziomie światowym, musimy jednak poczynić starania, by dalej budować środowisko akademickie spójnie, interdyscyplinarnie i z większą odwagą na współpracę, zarówno w ramach UMB, jak i z ośrodkami poza Białymstokiem.
Katarzyna Malinowska-Olczyk