Rzecznik prasowy Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego w Białymstoku. Rodowita białostoczanka. Mgr inż. ochrony środowiska, ale w zawodzie nie przepracowała ani dnia. Już na studiach związała się z Gazeta Wyborczą. Z początku pisała o ochronie środowiska, później jednak zajęła się tematyką służby zdrowia oraz straży pożarnej. Jako jedyny dziennikarz z Podlasia została nominowana do prestiżowej nagrody Grand Press w kategorii dziennikarstwo śledcze za cykl artykułów dotyczących wypadku radiacyjnego, do którego doszło w Białostockim Centrum Onkologii. Znalazła się również w gronie laureatów wewnętrznego konkursu Gazety Wyborczej „Dla wybitnych dziennikarzy”. W USK jako rzecznik od 2011 roku, od 2012 r. - sekretarz redakcji Medyka Białostockiego. Ma też dodatkowy etat: bycie mamą 10-letniej Marysi i 14-letniego Jaśka. Wolny czas uwielbia spędzać podróżując, a jak nie podróżuje, to planuje kolejne podróże. Uwielbia pływać, jeździć na nartach i chodzić na długie spacery z psem. W weekendy wyżywa się kulinarnie w kuchni.
Bal wiedeński, w błocie na Woodstocku czy koncert Zenka Martyniuka?
Jeszcze do niedawna pewnie byłby to zdecydowanie bal wiedeński, ewentualnie koncert LP czy Eda Sheerana. Ostatnio trafiłam na zamknięty koncert Zenka Martyniuka. I zaskoczenie. Koncert był mega profesjonalny, dopracowany w szczegółach. A i sam Zenek zadziwił, bo zaśpiewał swoje przeboje w wersji popowej. To się naprawdę fajnie słuchało!
Mam słabość do…
Odwrócę to trochę. Czuje słabość podczas lotu samolotem. Nogi mam jak z waty, a dłonie robią się mokre jak przed klasówką z chemii w liceum. Najgorszy jest ten moment, kiedy zamykają się drzwi i wiem, że teraz już nie mam na nic wpływu. Niestety są takie miejsca na świecie, do których inaczej niż samolotem dotrzeć się nie da. I tu jest zawsze moja wewnętrzna walka, bo chcę i się boję. „Chcę” na razie jeszcze wygrywa.
Ulubione przekleństwo?
W sytuacjach zawodowych nie używam. Czasami, w prywatnym czasie, coś mi się wymsknie. Jednak tym moim ulubionym, zapożyczonym od jednego znajomego profesora, jest słowo „piździec”. Bardzo uniwersalne. Można je użyć, by dosadnie określić beznadziejność sytuacji, ale też wtedy kiedy wszystko jest super.
Pierwsze zarobione pieniądze?
Zaczęłam zarabiać już na studiach. Pamiętam jednak doskonale swoją pierwszą wypłatę w dorosłym życiu – wierszówkę za miesiąc pracy w Gazecie Wyborczej. Wystarczyła na firmowego T-shirta w chabrowym kolorze i tomik wierszy Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej.
Za co można mnie lubić?
Chyba za moje pozytywne nastawienie do życia, uśmiech i poczucie humoru. Zawsze szukam tych dobrych stron, staram się nie załamywać i cały czas pamiętać, że nawet jak jest źle, to przecież „jutro też będzie dzień” i on na pewno przyniesie coś dobrego. Lubię gadać, ale jak trzeba to wysłucham, pocieszę i dam kopa. I chyba tą moją energię inni wyczuwają.
Wstaję rano i…?
To zależy o której. Jeżeli jest to 6 rano, o której zazwyczaj wstaje, to z zamkniętymi oczami idę robić kawę. Inaczej silnik nie chce odpalić. Wypijam kawę i zaczynam jakoś funkcjonować. Jednak między 6 a 7 jestem mało kontaktowa. Potem się rozkręcam i do końca dnia latam jak nakręcona. Moi znajomi mówią mi nawet, że mam jakąś postać ADHD, bo nie potrafię usiedzieć w jednym miejscu.
Najważniejsza/ulubiona książka?
Czytam kompulsywnie. Przez kilka miesięcy potrafię nic nie przeczytać, by potem do wakacyjnej walizki zapakować 5 lub 6 książek. I wtedy czytam non stop. Uwielbiam skandynawskie kryminały i książki historyczne Kena Folleta.
Przedmiot w szkole, z którym byłeś na bakier?
Ogólnie byłam trochę kujonem, nie miałam problemów z żadnym z przedmiotów, raczej z nauczycielami. Zawsze byłam dobra z matematyki. Jednak w czwartej klasie podstawówki Pani postawiła mi na koniec roku jedyną czwórkę, właśnie z matematyki. Oj, jak to mnie zirytowało. W kolejnym roku z matematyki miałem już same piątki, od góry do dołu. A z moją matematyczką prof. Marią Pyć, jestem już zaprzyjaźniona. I tę czwórkę to jej już nawet trochę wybaczyłam.
Ostatnią złotówkę wydam na…
Podróże. To moja największa słabość. Jak byłam młodsza to jeszcze potrafiła mi zadrżeć ręka. Pamiętam swoją pierwszą dłuższą wyprawę. Miałam uzbierane pieniądze i zastanawiałam się: kupić sobie coś o czym od dawna marzyłam czy pojechać na miesięczną studencką wyprawę? I pamiętam słowa mojej mamy: zrobisz jak uważasz, ale ja na twoim miejscu bosa, w jednej koszuli, ale bym pojechała. I pojechałam. Wszystko można stracić, ale wspomnień z podróży nikt nie zabierze.
Od lat mam ochotę na…
Podróż z mężem i dziećmi do Stanów Zjednoczonych. Na początek wschodnie wybrzeże od Nowego Jorku po Florydę. Niestety jakoś ciągle mi ta wyprawa się nie składa. Jednak niezmiennie o niej marzę.
Czego nie cierpisz ponad wszystko?
Nie cierpię ludzi niesłownych. Jak ktoś coś mi obieca i nie dotrzyma słowa. Masakra. Denerwuje mnie też lenistwo u innych.
Najciekawsza spotkana osoba?
Ogólnie kocham ludzi. I mam do nich szczęście. Na mojej drodze często stają niezwykle ciekawe osoby. Mam znajome ekspedientki w sklepach, znajomych poznanych w dziwnych, przypadkowych miejscach. Zdarzyło mi się spotykać służbowo osoby z pierwszych stron gazet: prezydentów, premierów, pisarzy i inne publiczne osoby. Jedno spotkanie szczególnie zostało mi w pamięci. Kilka lat temu poleciałam do Lizbony. Wiedziałam, że będę tam na koncercie fado. Przed wyjazdem posłuchałam tej muzyki w internecie i stwierdziłam, że to chyba nie dla mnie. Poszłam jednak na ten koncert. I tam trafiłam na czarodzieja gitary - Mario Pacheco. Zaczarował mnie. Po koncercie udało mi się porozmawiać chwile z Maestro. To było niezwykłe spotkanie. Rozmawialiśmy o muzyce, o fado (fado w tłumaczeniu to los, przeznaczenie), o Portugalii …. Od tego czasu Lisbona, Portugalia i fado mają szczególne miejsce w moim sercu.
Najważniejsza rzecz jakiej się do tej pory nauczyłeś?
Dobro, które dajesz innym, zawsze wraca.
Możesz zamieszkać w dowolnym miejscu na ziemi i wykonywać ulubioną pracę. Gdzie i kim będziesz?
Andaluzja albo Toskania we Włoszech. Mam mała knajpkę, a ja jestem szefową kuchni. Wymyślam nowe przepisy z regionalnych produktów. Obawiam się tylko, że menu zmieniałoby się co tydzień.
Opr. bdc