Krótki przegląd Królewskich Mości Rzeczypospolitej chcę zakończyć „karetą”. W tym przypadku będzie jednak czwórka szulerska, bo z jednym niedoszłym królem, a każdy inszego pokroju.
August II
Zacznę od pary dynastycznej, dwóch Wettinów o tym samym imieniu i podobnej posturze. Obaj nieszczególnie zapisali się w dziejach Polski i Białegostoku także. August II Sas, zwany Mocnym, władał naszym krajem na raty, od 1697 do 1733 r., z przerwą na krótkie panowanie Stanisława Leszczyńskiego. Mawiano, że jeden do Sasa, a drugi do Lasa, co oznaczało niestety wojnę domową z udziałem państw trzecich. Dla zdobycia korony po Janie III Sobieskim przeszedł August nawet na katolicyzm, ale ważniejsze było przekupne złoto zasponsorowane przez cara Rosji Piotra I. Tak doszło do okrutnej wojny północnej (1701-1721), spustoszeniu uległo również Podlasie, a lud uchodząc przed obcymi (i swoimi) wojskami oraz wszelkimi zarazami gromadził się w lasach. Wątek ten wymaga jednak staranniejszego omówienia, więc go przerywam. Zapamiętajmy natomiast, że August II w 1705 r. w Tykocinie ustanowił Order Orła Białego.
Król, jednak nie aż tak mocny, zmarł na Zamku Królewskim w Warszawie. Wtajemniczeni twierdzili, że historia choroby zaczęła się w drodze powrotnej z Grodna, potem August kurował się na przełomie lat 1726 i 1727 u Branickiego. Przeprowadzono mu amputację zgangrenowanego palca, rekonwalescencja trwała długo, był to zatem czas, gdy de facto stolicą Rzeczypospolitej było nasze miasto, a pałac Branickich - królewskim. Gdy po sześciu latach August II dotkliwie uderzył się w lędźwie, rany się odnowiły, dała znać o sobie cukrzyca i nastąpił zgon.
August III
Po śmierci ojca o tron walczył syn, też wspierany przez Rosjan. Znów doszło do wojny domowej, i ponownie Stanisław Leszczyński okazał się przegranym. August III Sas nie miał tak rozbujanych ambicji militarnych, słusznie uchodził za znawcę i mecenasa sztuki, do tego bardzo lubił życie wystawne. Na wieki utrwaliło się porzekadło „Za króla Sasa jedz, pij i popuszczaj pasa”.
W Białowieży stoi pomnik ze wskazaniem na polowanie przeprowadzone przez tegoż Sasa i jego małżonkę Marię Józefę 27 września 1752 roku. Raczej rzeź niż polowanie, bo zwierzęta naganiano korytarzem pod strzelby o lufach gwintowanych (!). Goście mogli tylko patrzeć, jak królowa od czasu do czasu przerywała czytanie romansidła, brała strzelbę i padał kolejny żubr. Zabiła ich 20, mąż dołożył 22, ale padło i 13 łosi. Był też przypadek białostocki. Chorego natenczas Augusta III usadowiono na łodzi na kanale w parku przypałacowym, a mostem przepędzano nieszczęsne zwierzęta. Wielki niedźwiedź ledwie raniony przez króla przesadził przez barierkę, podpłynął do łodzi i łapą ją wywrócił. Króla uratowała ponoć peruka, którą woda unosiła, a niebywały w mieście miś ją właśnie zaatakował. I tak August II ocalał, pomnika nie postawiono.
Jana Klemens
Jan Klemens niestety nie z dodatkiem I (pierwszy), bo królem nie został, choć kandydatem był poważnym w 1763 roku jako Piast. Popierał go obóz saski, a konkurentem - z poparciem skuteczniejszym, bo rosyjskim - okazał się Stanisław August Poniatowski. Porażka bolała i dlatego, że król Staś był ukochanym bratem Izabeli, czyli trzeciej żony (od 1748 r.) Jana Klemensa Branickiego. Dobrodziej Białegostoku musiał ujść na Węgry, po powrocie wiódł żywot wygodny. Gospodarzem okazał się dobrym, hetmanem miernym, a kandydatem na króla żałosnym. Pozostały tylko zapisy pamiętnikarzy o królu białostockim, mniejszym, choć możniejszym. Gdyby koło fortuny obróciło się w drugą stronę, to dziś Uniwersytet Medyczny miałby siedzibę w Pałacu Królewskim. Notabene związki Branickiego z dwoma Sasami zaowocowały przywilejami dla miasta, ale koszty pobytów królewskich w Polskim Wersalu były bynajmniej nie małe. Na przyjazd Augusta III sprowadzono specjalnie 10 beczek przedniego węgrzyna i „wina starego butel czterdzieści”.
Stanisław August
Wspomniany już, ostatni król Rzeczypospolitej, to postać tragiczna. Ciążył na nim epitet kochanka carycy Katarzyny II, on sam cierpiał na myśl o szwagrze z Białegostoku, a był osobowością wrażliwą. Zapisał we wspomnieniach, że jako młody wiekiem kandydat na posła musiał z obrzydzeniem ściskać brudne łapska szlachty. Bardzo mu brakowało kontaktów z siostrą, której rady cenił, a życzliwości niezmiernej był pewny. Raz jeszcze los okazał się złośliwy, bo król wieziony pod konwojem rosyjskim na wygnanie zajechał do pałacu Branickich, gdzie mógł być jedynie od 29 do 31 grudnia 1794 r. Na więcej nie pozwolił poseł rosyjski. Odjeżdżał ze łzami, na szczęście w towarzystwie Izabeli do Grodna. Tam czekając na dalsze rozkazy carycy wychodził na wysoki brzeg Niemna i patrzył w kierunku Białegostoku. Zmarł w Petersburgu 12 lutego 1798 roku na atak apoplektyczny. W 1938 r. rządzący II RP nie zgodzili się, by sarkofag królewski spoczął na Wawelu. Został więc umieszczony w Wołczynie Poniatowskich (tuż za obecną granicą z Białorusią) i tam sprofanowany przez czerwonoarmistów we wrześniu 1939 r. Co było dalej, wstyd pisać, jakieś szczątki w 1988 r. przywieziono do Warszawy i ostatecznie złożono w podziemiach archikatedry św. Jana. Pamiętam, jak podczas dyskusji zorganizowanej przez Polskie Towarzystwo Historyczne padł okrzyk: Na Kreml odesłać zdrajcę!
Pewnie trzeba byłoby napisać o królewskich śladach i województwie podlaskim, a w pałacu Branickich zrobić wystawę poświęconą zaprezentowanej w tym felietonie „czwórce”.
Adam Dobroński