Z prasy białostockiej: „Nie ma rzeczy aktualniejszej niż katar. Gdyby chcieć formalistycznie oddać obecne nasze życie społeczne, należałoby do użytku dzienników wynaleźć znak pisarski na kichanie…
Kichnięciem zaczyna się i kończy większość naszych spraw dziennych i nocnych. Katar mają kataryniarze i poeci, dyplomaci, matki, córki i poślice do Sejmu, a różni ich tylko sposób kichania.
Ludzie o przekonaniach prawicowych kichają odważnie, używając do tego dziurki prawej, lewicowcy używają do tego dziurki lewej, a karierowicze kichają z obu dziurek, aby się nikomu nie narazić. Przytem umiar i sposób kichnięcia ma doniosłe znaczenie.
Katar nie pochodzi z Cattaro, tylko z przeziębienia i przemoczenia nóg, którym nos chce pokazać, że nie im jednym tylko mokro na świecie i stąd cała awantura.
Katar można dostać od Katarzyny, albo od innej dziewczyny, która jest zakatarzona. Na katar jest bardzo wiele lekarstw, z których najskuteczniejsze jest obecnie niezmierne drogie. Jest nim tuzin chustek do nosa i całe buty”.
Ten tekścik ukazał się w „Dzienniku Białostockim”, w numerze 43 z 21 lutego 1920 roku. Minął ledwie rok i dwa dni od wyzwolenia Białegostoku, na wschodzie zima się już przesilała i w głowach przywódców bolszewizmu dojrzał plan wielkiej ofensywy dla „wyzwolenia” świata. Okazać się miało, że jednak pierwsi ruszyli Polacy posiłkowani przez atamana Petrulę. Zajęto Kijów i ułani z 10 pułku (stacjonował po wojnie w Białymstoku) mogli napoić konie w Dnieprze. Jednak 4 lipca Armia Czerwona runęła na zachód. Czym się to skończyło, dobrze wiemy, a 15 sierpnia znów będzie głośno o Cudzie nad Wisłą. W Białymstoku też miało być głośno przed rokiem, w 95. rocznicę, ale zabrakło zgody w sprawie przywrócenia pomnika zniszczonego przez Sowietów w 1939 roku i wydania książki, która od dawna czeka na druk.
Aspekty polityczne
II wojna się skończyła, spokój nie powrócił. Prof. Henryk Samsonowicz, który hetmani historykom, w prześwietnym wywiadzie opublikowanym w „Gazecie Wyborczej” w numerze 11-12 czerwca br., o katarze nie wspomniał, ale huknął solidnie razy kilka. Bynajmniej nie na wiwat, bardziej ku przestrodze. Sytuację polityczną lat powojennych pan Profesor zilustrował trzema popularnymi wówczas okrzykami marszowymi: „A kto rządu utrzyma ster? PPR, PPR”; „A kto wierny jest jak pies? PPS, PPS” (PPR+PPS=PZPR); „Jaki jest nasz wspólny cel? PSL, PSL” - partia Stanisława Mikołajczyka, lidera ruchu podobnego pod wieloma względami do późniejszej „Solidarności”.
Komuniści z PPR kichali jak z haubicy, ucierając nos rękawem, oczywiście lewym. Kichali na wszystko, co ich zdaniem było sanacyjne, klerykalne i wsteczne, a w chwilach triumfu jeszcze głośniej ku chwale wodza narodów Iosifa Wissarionowicza Dżugaszwili (Stalina) i dla podniesienia ducha proletariuszy całego świata. Socjalistom nie wypadało nie wtórować towarzyszom, jednak kichali dyskretniej, by wykazać swą wyższą kulturę i choć nieco szacunku dla tradycji. Idę w zakład, że młody lider PPS Józef Cyrankiewicz nie tylko nosił chusteczkę, ale i ją od czasu do czasu polewał odiekałonem, czyli wodą kolońską made in CCCP. Ludowcy z kolegą katarem od maleńkości byli za pan brat, a nos jak trzeba było to wycierali w oba rękawy. Nielegalni z kolei, zgodnie z podstawową zasadą konspiracji, mogli tylko popiskiwać, by się nie zdradzić. O innych orientacjach politycznych i stanach lepiej przemilczę, by nie oberwać po nosie. O związku kataru z ambicjami wyrazili się jasno Grecy i to przysłowie umieściłem w tytule felietonu.
Będzie lepiej!
Zacznę od pochwały. W czasach, kiedy coraz więcej nas dzieli, katar wyróżnia się jako czynnik integrujący. Kichają wszyscy, bez względu na płeć i preferencje seksualne, literki przed nazwiskiem i na szyldach politycznych, ci, co są zawsze „za”, notoryczni opozycjoniści i ci, co mają wszystko w… nosie. Katar w narastającej wokół nas atmosferze upierdliwości i swarliwości staje się jednym z ważniejszych synonimów demokracji! Niech żyje katar, a z nim równość i braterstwo. Już słyszę protesty - panie z tą demokracją toś pan mocno przesadził, bo mnie nie stać nawet na przeterminowane kropelki do nosa, a ta… z przeciwka biega do prywatnej kliniki i ją tam nacierają ziołami z Gwadelupy. Proszę pani - ja na to - zazdrość względem tego nacierania zaciemnia pani jasność oglądu. To już nie pamięta, jak babcia tłumaczyła, że katar leczony trwa tylko 7 dni i potem zdrowie, tylko zdrowie, jak wiosna na Syberii? Za to katar leczony trwa niestety cały tydzień.
Zaczęły się wakacje, pora też dobra na katar. Narzekać nie wypada, trzeba z katarem być za pan brat. Na ten przykład wsiadasz kolego do przedziału kolejowego, a tam tłok, duchota, dzieci depczą po nogach, panienka przez komórkę nadaje na inną blondynkę. Wyjść na korytarz? Jest lepsze wyjście - wyjąć chusteczkę i kichnąć w nią kilka razy a głośno, pociągnąć nosem solidnie, przeprosić i mimochodem zakomunikować, że to, cholera, wszystko przez tę wyprawę do Afryki i dzikie muchy. Za minut kilka zrobi się w przedziale pusto i przyjemnie. A klasyk, czyli podryw na niby, zaczynający się katar z przymilną prośbą o użyczenie chusteczki - bardzo panią przepraszam, pani taka miła, a samotnemu w taki czas trudno coś zaradzić... Niestety, wredota jedna może ci dać odpowiedź - włącz sobie pan telewizor i posłuchaj reklam patentowanych środków - bez recepty - na katar, a chusteczkę to ja mam na wyjątkową okazję.
Katar to nasz wierny towarzysz, trzeba się z nim po prostu zaprzyjaźnić. I do przodu na wakacyjne szlaki! Najlepiej do Kataru na półwyspie Katar, lecąc tam Qatar Airways i śpiąc w hotelu Grand Qatar Palace. Z wrażenia najpotężniejszy katar diabli wezmą.
Życzę miłych wakacji.
Adam Cz. Dobroński