Za nami obchody setnej rocznicy odzyskania wolności przez Białystok. Przed ratuszem zamocowano kapsułę czasu, a w niej zaspawano jubileuszowe wydanie „Kuriera Porannego”. Wyjątkowego, bo liczącego około stu stron.
Pochwalam inicjatywę, są w tym numerze dwa teksty mojego autorstwa, więc jest szansa, że za sto lat ktoś się dowie, że był taki homo historicus. Szansa jednak nie aż tak wielka, bo jeśli obyczaje będą się psuły nadal w tempie zaiście zaj…tym, to ta kapsuła nie przetrwa dłużej niż kilkanaście lat mimo kamer i zastępów stróżów porządku. Ktoś pewnie zaprzeczy – kraczę, nie jest aż tak źle! Jest, czego mimowolnym dowodem i użycie przeze mnie przed chwilą przymiotnika zaj…tym, który słyszę powszechnie, a jeszcze kilka lat temu uchodził on za wyklęty. Określenie wyklęty (liczba mnoga – wyklęci) też zresztą znaczyło dawniej co innego.
Wracam do obchodów białostockiego stulecia. Kolega z Warszawy, abnegat historyczny, skwitował krótko – u was na wschodzie wszystko się spóźnia, nawet bociany przylatują później. Też mi argument, za to słońce pojawia się wcześniej! Tym razem też daliśmy dowód naszej wyższości. Podczas uroczystości przy pomniku Marszałka Piłsudskiego przemówił jako pierwszy - wcale zgrabnie - prezydent miasta Tadeusz Truskolaski. Czekałem na repetę oracji, bo przecież stało jeszcze na trybunie kilku dostojnych person na stanowiskach. Tymczasem okazało się, że idzie nowe, nie było powtórek tych samych prawd i durnoprawd. Niech się Warszawa uczy! A Piłsudski – pomnikowy - nawet się nie uśmiechnął, gdy go wychwalano i składano mu u stóp wieńce. I się nie dziwię, bo to przecież ówczesny Wódz Naczelny i Tymczasowy Naczelnik Państwa zadecydował, że Białystok musiał czekać na wolność trzy miesiące dłużej, aż do zakończenia ewakuacji koleją z Kijowa i Brześcia przed Starosielce na Ełk półmilionowej armii niemieckiej z terenów ukraińskich. Oszczędzono w ten sposób Warszawę, przysparzając biedy naszemu regionowi.
Stu wspaniałych
Ciekawym pomysłem okazało się wyselekcjonowanie stu najbardziej znanych i zasłużonych białostoczan z lat 1919-2019. Jedni zestawiali tę listę, inni dopisywali kolejne nazwiska, inni skreślali. Napracowała się i specjalnie w tym celu powołana kapituła, głosowali i białostoczanie. Ostateczna lista została opublikowana, więc każdy może nad nią podeliberować. Zaczyna się zgodnie z alfabetem od ks. Adama Abramowicza, budowniczego kościoła św. Rocha, a kończy na ks. (pastorze) Teodorze Zyrkwitzu, budowniczym kościoła św. Jana (obecnie św. Wojciecha). W stosunku dwa do jednego przeważają na niej już nieżyjący, a tylko co trzynasta osoba to kobieta.
Trudno precyzyjnie wyliczyć proporcje według zawodów, miejsc zatrudnienia, a tym bardziej pasji, talentów, żarliwości. Zaryzykowałem jednak i wyszło mi, że Białystok słynął i słynie nade wszystko z sukcesów przedstawicieli szeroko pojętej kultury, bo ci stanowią około 40 proc. „złotej setki”. Na drugim miejscu – około 15 osób - uplasowali się społecznicy wsparci przez polityków, ale zwłaszcza za ten szacunek nie ręczę głową i czuję, że zdecydowanie więcej sklasyfikowanych chciałoby się tu dopisać. Pewne trzecie miejsce piastują duchowni (jedenastu). Na czwartym miejscu – niestety już za „pudłem” - dobiegli sportowcy (z trenerami) i medycy. Na końcu zaś stawki – po ledwie trzech-czterech reprezentantów – ulokowali się naukowcy, nauczyciele, wojskowi (łącznie z konspiratorami) i przedsiębiorcy. Jak obejrzałem procenty, tom się okrutnie zdumiał. Przykro mi za kolegów uczonych (pewnie ich też nie doszacowałem), ale najbardziej za przedsiębiorców. Trzech i ani jeden żyjący: Jarosław Dziemian („człowiek orkiestra”), Kazimierz Maurycy Riegert (dyr. elektrowni), Izrael Szpiro (fabrykant, filantrop). Co będzie za sto następnych lat? Kto utrzyma samych artystów, literatów, malarzy itp.?
Areopag medyczny
Wśród opisanej setki znalazła się dziewiątka, której tak wiele Białystok zawdzięcza. Oto oni: Irena Białówna (legenda nie tylko czasu wojny), Tadeusz Borowski-Beszta (hospicjum i inne inicjatywy), Zygmunt Brodowicz (lecznictwo psychiatryczne), Konrad Fiedorowicz (chirurg, dyrektor), Feliks Filipowicz (farmaceuta, polityk, społecznik), Andrzej Kaliciński (Akademia Medyczna, senator), Tadeusz Kielanowski (Akademia Medyczna, pierwszy rektor), Stefan Soszka (położnictwo i ginekologia), Marian Szamatowicz (jak i poprzednik). Tak doborowa reprezentacja też jednak nie stanęła „na pudle”. Jak są ważni „medycy” przekonałem się sam, bo zamiast na posiedzenie wspomnianej kapituły trafiłem na oddział szpitalny do prof. Andrzeja Dąbrowskiego (bardzo serdecznie pozdrawiam – pomogło)
„Człowiek 100-lecia”
Na koniec z zaprezentowanej setki wyłonioną dziesięcioro białostoczan z tytułem „Człowiek 100-lecia”: Irena Białówna, Stanisław Bukowski (architekt, konserwator zabytków), Tomasz Frankowski („łowca bramek”), Ryszard Kaczorowski, Mikołaj Kawelin (chyba najbardziej pomogło mu prezesostwo „Jagiellonii”) , abp Edward Kisiel, Jerzy Maksymiuk, Seweryn Nowakowski (prezydent miasta), Jakub Szapiro (esperantysta) i Mordechaj Tanenbaum (przywódca ruchu oporu w getcie). Z lekarzy przebiła się do dziesiątki dr Irena Białówna, z żyjących tylko piłkarz Tomasz Frankowski i maestro Jerzy Maksymiuk. Wychodzi na to, że jednak najszybsza droga do sukcesu prowadzi przez boisko piłkarskie.
Adam Czesław Dobroński