Rozmawiamy z prof. Napoleonem Waszkiewiczem, kierownikiem Kliniki Psychiatrii w USK, o tym jakie wyzwania czekają na niego w nowym Centrum.
Katarzyna Malinowska-Olczyk: Od września działa Klinika Psychiatrii Osób Dorosłych przy ul. Wołodyjowskiego. To była Pana inicjatywa. Można powiedzieć, że to takie Pana “dziecko”.
Prof. Napoleon Waszkiewicz, kierownik Kliniki Psychiatrii w USK: - To prawda, jestem bardzo dumny z tego miejsca. Jestem też dumny z całego zespołu, bo sam nic bym nie zrobił. Cieszę też bardzo, widząc miny naszych pacjentów, kiedy widzą, że tu są nowoczesne warunki, niestygmatyzujące. Stygmatyzacja może też być organizacyjna. Jak się przyjmuje kogoś w „stodole”, to daje się informację, że ten ktoś nie jest istotny. A jak się przyjmuje pacjenta w dobrych warunkach, to jest to dla pacjenta sygnał „jesteś ważny”. My też, jako pracownicy potrzebujemy godnych warunków do pracy, bo spędzamy tu 1/3 życia.
Czy jest tu jakieś miejsce, z którego szczególnie jest Pan dumny? I wie Pan, że inne ośrodki w Polsce będą Wam zazdrościć?
- Jest kilka takich miejsc. Nasza sala gimnastyczna, siłownia wraz ze sprzętem. Terapia ruchem jest bardzo istotna i nie wszędzie to jest. Mamy profesjonalną palarnie. Chodzi o to, by pacjenci nie chowali się po kątach z papierosami. Oni nie mogą z dnia na dzień rzucić palenia. Nagłe odstawienie nikotyny będzie skutkowało bowiem zmianą stężenia leków. Papierosy zwiększają metabolizm niektórych leków. A pacjenci potrafią sobie regulować stężenie leków paląc papierosy. Jestem w zespole, który opracował, zresztą po raz pierwszy w Polsce, standardy redukcji szkód palenia. Po to, żeby przestawić kogoś na palenie behawioralne, czyli samą nikotynę (papierosy, które naśladują tylko papierosy i mają tylko nikotynę bez substancji kancerogennych), ta osoba musi bezpiecznie gdzieś to palić. Ponadto może się zdarzyć, że przyjdzie ktoś z bólami, z chorobą nowotworową, który pali marihuanę medyczną. Te palarnie są w szpitalach psychiatrycznych, ale punkty nowoczesne z oddzielnymi ciągami są rzadkością. A my nawet mamy tam bez ogniowe zapalniczki. Wsuwa się papierosa i wciska guzik. To też nowość. Pacjenci nie używają ognia w oddziale. Ponadto pozamawiane są też konkretne sprzęty. Na przykład aparat do przezczaszkowej stymulacji magnetycznej do lekoopornej depresji. Polem magnetycznym pobudza się aktywność mózgu. Będziemy stosować elektrowstrząsy, przy których musi być obecny anestezjolog. Tu będzie łatwiej to zorganizować. Będziemy prowadzić przezczaszkową stymulację prądem powierzchownym, terapię światłem.
W szpitalu w Choroszczy tego nie było?
- Próbowaliśmy robić różne terapie, ale nie było dedykowanych pomieszczeń. Terapia ruchem była prowadzona na stówce. Nie było sprzętu, choćby bieżni na siłowni. Organizując naszą salę gimnastyczną wzorowałem się na tym, co jest w instytucie Psychiatrii i Neurologii, w oddziale sądowo-psychiatrycznym. Prof. Janusza Heitzman bardzo nam pomagał, doradzał.
Przyjmujecie już pacjentów?
- Tak. Dodatkowo konsultujemy chorych w szpitalu zarówno przy ul. Skłodowskiej i przy ul. Żurawiej. Teraz jest to łatwiej zorganizować.
To chyba działa też w dwie strony, bo Wasi pacjenci mogą być konsultowani na miejscu przez lekarzy z USK.
- Tak, Zdarzało nam się “oddawać” naszych pacjentów na konsultacje do USK. Teraz współpraca będzie bliższa, bo na miejscu. Z Choroszczy ciężko było czasem dojeżdżać.
I chyba skończy się też taka stygmatyzacja pacjentów. Jak ktoś mówił, że jedzie do Choroszczy, to mimo, że są tam inne oddziały, choćby neurologia, to od razu było skojarzenie z psychiatrią?
- To kwestia czasu, a nie nazwy. Gdyby przenieść się do innego miejsca, to byłoby to samo np. w Tworkach. Kiedyś było takie badanie w Japonii. Słowo „schizofrenia” zamieniono na „zaburzenie integralności ja”. I zgłaszalność była 2-3 krotnie wyższa. Wszystko zależy od edukacji społeczeństwa, a nie od nazwy. Tak jak niepełnosprawność intelektualna, która wcześniej nazywana była upośledzeniem umysłowym, a wcześniej „idiotyzm”, „debilizm”, „imbecylizm”, które były i są obecnie pejoratywnie wykorzystywane. To jest kwestia czasu. Jak będzie wyedukowane społeczeństwo, to nazwa Choroszcz przestanie stygmatyzować.
Myślę, że już się dużo zmienia w tej sferze. Znam osoby, które przyznają się do wizyt u psychiatry. Są celebryci, którzy głośno mówią o depresji, o tym że przyjmują leki. To już przestaje być tematem tabu?
- Te leki są bardzo ważne, one pomagają. Pozwalają oszczędzać organizm. Przyhamowują działanie stresu, a nie zmieniają osobowości. Powodują, że lepiej tolerujemy frustrację, przez jaki czas. Chronimy cały organizm, w tym układ oddechowy, pokarmowy, serce. Nie ma się, więc czego bać.
Z jakimi chorobami trafiają do was pacjenci?
- Najczęściej są to zaburzenia emocjonalne, zaburzenia nastroju (manie i depresje), zaburzenia nerwicowe i lękowe, psychozy (m.in. schizofrenia), a także zaburzenia świadomości np. majaczenia, w leczeniu chorób somatycznych. To całe spektrum chorób.
Ostatni raz rozmawialiśmy w Medyku Białostockim w kwietniu 2019 roku, kiedy rozpoczęła się budowa. Wtedy był trochę inny świat. Za chwilę przyszła pandemia, potem wojna na Ukrainie, a teraz mamy kryzys gospodarczy. Będziecie mieli chyba coraz więcej pacjentów, bo problemów psychicznych będzie chyba przybywać?
- Obecnie jesteśmy na rozruchu. Jeśli chodzi o ostatnie miesiące, to już zauważyłem więcej ciężkich depresji, szczególnie tych pocovidowych. Ta immunologia po chorobie na tyle się zmienia, że bardzo łatwo dostać ciężkiej depresji. I to już obserwujemy. I owa depresja prowadzi często do objawów psychotycznych. Na szczęście dość dobrze się ją leczy. Natomiast przerażenie wśród ludzi jest i nawet opisaliśmy to naukowo. W poradni, w której przyjmuję, widzę dużo większą zgłaszalność młodzieży. Bardzo dużo jest osób cierpiących z powodu samotności. Problem nie dotknął tych osób, które potrafią zwrócić się nie tyle o pomoc, co o towarzystwo. Tych które potrafią powiedzieć: wpadnijcie do mnie, potrzebuję Was. Ci, którzy przed pandemią, nie mieli trudności emocjonalnych, potrafili zadbać o siebie, zaopiekować się swoją samotnością, to te osoby przetrwały i nie mają dużych problemów psychicznych. Pandemia w sposób szczególny dotknęła te osoby, które miały problemy w relacjach. Te osoby wcześniej były w szkole, w pracy. I może to nieładnie wybrzmi, ale one były przez to przymuszone do kontaktu z innymi. I to im wtedy wystarczało. Natomiast w pandemii, kiedy przyszło zamknięcie, to one tą samotność odczuły bardzo mocno. Depresyjność - jakbyśmy chcieli to biologicznie umieścić - to brak aktywności w okolicy czołowej mózgu. A my poprzez kontakty, rozmowy z innymi ludźmi, cały czas się aktywujemy. Jeżeli nie ma tej rozmowy, postępuje zastój w obrocie energetycznym w okolicy czołowej. Także stan zapalny wywoływany przez Covid-19, hamuje aktywność czoła. Brak rozmów, brak spotkań ze znajomymi i dodatkowo stan zapalany wywołany przez Covid-19, to wszystko powoduje mniejszą aktywność, a to od razu wpływa na podwyższenie ryzyka depresji.
Wiele osób całymi rodzinami siedziało razem w domu, na małej przestrzeni. To też budziło frustracje.
- Dokładnie. Te wspólne bycie razem, siedzenie razem też było trudne. Wcześniej były pytania: co słychać, co tam w szkole… A teraz te pytania irytowały. To rodziło bardzo dużo napięć w domach. Pójście do pracy, wyjście z domu jest bardzo ważne dla higieny psychicznej. W pracy porozmawiamy z kimś, zajmiemy się czymś, a po powrocie do domu możemy z innego dystansu spojrzeć na to, co się dzieje w domu. A jak wszyscy siedzą razem, to się to wszystko kotłuje.
Najgorzej zniosła to młodzież?
- Oni odczuli to najbardziej. Nie poszli do szkoły, nie porozmawiali z kimś, nawet z nauczycielami, nie usiedli z drugim człowiekiem w ławce. Jak badaliśmy młodzież, to tych trudności emocjonalnych jest u nich 2-3 razy więcej. Były nawet takie badania z czasów pandemii, które mówiły, że nawet co 8 osoba miała myśli samobójcze.
To co teraz jest niepokojące, a o czym się słyszy, to próby samobójcze podejmowane przez licealistów.
- Liceum to trudny czas. Między 15 a 19 rokiem życia samobójstwa są drugą przyczyną zgonów wśród nastolatków. Na pierwszym miejscu są urazy i wypadki komunikacyjne. Tak było cały czas. W czasie pandemii nie zaobserwowano nasilenia samobójstw, natomiast zauważono pogorszenia nastroju. Co ciekawe, ci co już mieli bardzo źle, to w ich przypadku pandemia nie wpłynęła mocno. Już nie było tego podwyższonego pułapu. Pogorszenie nastąpiło u tych, którzy mieli lekkie i umiarkowane problemy z nastrojem oraz lękiem. Proszę pamiętać, że w czasie pandemii wzrosło też używanie substancji psychoaktywnych. O ile był utrudniony dostęp do dopalaczy, to były elektroniczne papierosy i alkohol. Spożycie tych substancji wzrosło. A jest to ważne, bo alkohol uczestniczy w 30 proc. prób samobójczych. On powoduje wyłączenie czoła krytycyzmu. Gdyby dana osoba nie wypiła alkoholu, to nie miałaby tej impulsywności. A on odhamowuje. Ktoś ma niby chęć, ale się boi, a alkohol znosi hamulce. Zresztą ponad 50 proc. zabójstw jest dokonywanych pod wpływem alkoholu.
Rozmawiała Katarzyna Malinowska-Olczyk