W ekspresowym tempie powstało Centrum Symulacji Medycznych UMB. Od tego roku akademickiego studenci będą mogli szkolić się i doskonalić swoje umiejętności na fantomach i różnego rodzaju symulatorach pacjentów.
Prof. Adrian Chabowski, prorektor ds. klinicznych - To nawet nie jest krok ku lepszej dydaktyce, ale jej jakościowy skok. My przecież wcześniej nie mieliśmy choćby namiastki podobnego obiektu, a teraz wskakujemy od razu na najwyższy poziom |
Budynek stanął w pobliżu gmachu Wydziału Nauk o Zdrowiu i szpitali klinicznych (okolice ulic Szpitalnej i Żelaznej). To piętrowy obiekt o ciemnografitowej elewacji. Od momentu wbicia pierwszego szpadla w ziemię (lipiec 2016) do zakończenia prac przez budowlańców minął rok. Kolejne trzy miesiące to wyposażanie placówki.
- Tę inwestycję udało się nam naprawdę bardzo szybko zrealizować. Nie tylko jeśli chodzi o budowę, ale przede wszystkim o rozstrzygnięte przetargi na sprzęt do symulacji i szkolenia pracowników - cieszy się prof. Adrian Chabowski, prorektor ds. studenckich, ale też główny koordynator całego przedsięwzięcia.
Robot z dziurą w zębie
Sam budynek to koszt ok. 8 mln zł. Początkowo uczelnia płaciła za wszystko sama. Z czasem inwestycję mocno wsparło Ministerstwo Zdrowia i dołożyło ponad 7 mln zł. Wyposażenie w sprzęt, ale też szkolenia ludzi do jego obsługi, to kolejne ponad 21 mln zł (cała kwota to fundusze unijne z projektu: „Wdrożenie programu rozwoju Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku z wykorzystaniem Centrum Symulacji Medycznej” realizowanego w ramach Programu Operacyjnego „Wiedza Edukacja Rozwój, Działanie 3.1 Kompetencje w szkolnictwie wyższym, Działanie 5.3 Wysoka jakość kształcenia na kierunkach medycznych”).
- To nawet nie jest krok ku lepszej dydaktyce, ale jej jakościowy skok. My przecież wcześniej nie mieliśmy choćby namiastki podobnego obiektu, a teraz wskakujemy od razu na najwyższy poziom - dodaje prorektor Chabowski.
Centrum to 1,1 tys. mkw. powierzchni. W środku największe wrażenie robi przeszklona klatka schodowa. Pomyślano o studentach, dla których stworzono kilka stref, by mieli gdzie odpocząć. W części dydaktycznej (jest też część administracyjna) jest kilkanaście różnych pomieszczeń (w których znajdą się sale symulacyjne urządzone na wzór tych szpitalnych). Wyposażone są w bardzo nowoczesny sprzęt medyczny (spokojnie można go używać w normalnej pracy) oraz różnego rodzaju fantomy i symulatory pacjentów. Są sale imitujące m. in. blok operacyjny, SOR, salę porodową, ale też pracownie stomatologiczne (dwie). Lada moment pojawi się w budynku prawdziwa karetka, a przed nią - wrak samochodu, aby można było ćwiczyć akcje ratunkowe (będzie nawet generator dymu). Stworzono też pracownie, które przypominają gabinety zabiegowe. Jest szpitalna winda, by ćwiczyć transport pacjenta. Większość sal wyposażona jest w pomieszczenia dla prowadzących, które są oddzielone od reszty lustrami weneckimi. Do tego wszędzie będą zamontowane kamery, by później można było analizować każdy ruch studenta.
Najbardziej efektowne są fantomy pacjentów. W różnych rozmiarach i wagach: od niemowlaka po dorosłego. W pełni skomputeryzowane i sterowalne, mogą mieć gorączkę, drgawki, wydawać różne dźwięki, a nawet pluć. Podając im leki, zareagują na nie tak jak ludzie. Sensory sprawdzą, czy podana jest właściwa substancja, właściwa dawka i ilość. Studenci stomatologii zyskali całe unity dentystyczne, przy których zamontowane są „głowy pacjentów” z… dziurawymi zębami.
- Bardzo zależało nam na maksymalnym odwzorowaniu fizjologii pacjenta, nakładamy na to patofizjologię i różnego rodzaju scenariusze kliniczne. To wszystko pozwoli studentowi przećwiczyć wiele różnych sytuacji w bezpiecznych warunkach - tłumaczy dr Marzena Wojewódzka-Żelezniakowicz, która odpowiada za funkcjonowanie centrum.
Dr Wojewódzka jest specjalistą z zakresu medycyny ratunkowej. Jak sama mówi, w szpitalnym SOR, kiedy trafia tam pacjent w ciężkim stanie, student, choć ma zajęcia, musi się odsunąć na bok. Nie może wtedy ćwiczyć masażu serca czy innej procedury. W centrum symulacyjnym będzie mógł reanimować fantoma do skutku, realizując przy tym różne scenariusze. Dzięki temu będzie wiedział, jak się zachować w prawdziwej szpitalnej klinice.
Serce symulacji
Choć te wszystkie sprzęty i symulatory są bardzo efektowne, to kluczowa w centrum będzie kadra szkoleniowa. To ona będzie obsługiwała te urządzenia, programowała je i tworzyła scenariusze przypadków.
- Szkolenia ludzi rozpoczęliśmy praktycznie równocześnie z budową obiektu i potrwają one jeszcze jakiś czas. A to dlatego, że musimy przeszkolić naprawdę wiele osób - dodaje prorektor Chabowski.
Szansę na pracę w centrum symulacji znajdą też… aktorzy. Wszystko dlatego, że studenci mają też uczyć się, jak rozmawiać z pacjentami lub ich rodzinami. I tu powstał mały problem. Nasza uczelnia chciała uruchomić model krakowski, wykorzystujący specjalne agencje castingowe, które mają bogate bazy aktorskie i gwarantują dobranie odpowiednich osób. Tyle że w Krakowie jest kilka teatrów, dziesiątki różnych grup teatralnych, do tego spore grono producentów telewizyjnych i filmowych. A w Białymstoku pod tym względem rynek aktorski jest bardzo ubogi. Jedna z wersji zakłada, że odpłatnie aktorami będą mogli zostać np. rezydenci albo pracownicy UMB.
Pracuj w grupie
W centrum symulacji szkolić się będą studenci z wydziału lekarskiego, stomatologii, pielęgniarstwa, położnictwa i ratownictwa medycznego. Ta różnorodność pozwoli też ćwiczyć pracę w grupie.
- Wbrew pozorom to wcale nie jest łatwa sztuka, bo nie każdy potrafi współpracować. Praca w zespole jest o wiele wydajniejsza i skuteczniejsza, jeżeli nie dubluje się procedur medycznych, a każdy wykonuje swoje zadania - dodaje dr Wojewódzka.
Choć całe centrum okiem studentów może wyglądać jak wielki plac zabaw z robotami, to jeden jego fragment na pewno im się nie spodoba. Na I piętrze zlokalizowane są pomieszczenia do egzaminów OSCE (sprawdzian z umiejętności klinicznych). To kilka pokojów połączonych jednym korytarzem. Egzamin polega na tym, że w każdym z gabinetów (stacji) wykonuje się inne zadanie. Wszystko robi się na czas i pod okiem kamery. Część egzaminacyjna została tak zaprojektowana, że nie ma szans, by osoba kończąca egzamin powiedziała kolegom, co na nim było (wszyscy wykonują te same zadania).
Wojciech Więcko