Próbowano od lat. Podejmowało się tego wielu. Udało się dopiero teraz. Uniwersytecki Szpital Kliniczny przejął samorządowe szpitale: zakaźny i gruźliczy
To była jedna z najtrudniejszych operacji w historii Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku. Uczelnia, by móc dalej się rozwijać, musiała przejąć nowe placówki, w których i tak jest obecna.
Rozmowy uczelni z samorządem województwa podlaskiego - do którego należały oba szpitale - rozpoczęły się w 2010 roku. W bardzo gorącej atmosferze i przy sprzeciwie pracowników przejmowanych szpitali, w końcu sierpnia 2011 roku zapadła decyzja o przekazaniu obu jednostek pod skrzydła UMB.
Przeciwnicy łączenia się nie poddawali. Uchwałę radnych zaskarżyli do sądu administracyjnego. Jednocześnie trwały też ustalenia, jak technicznie ma się odbyć połączenie USK ze szpitalami zakaźnym i gruźliczym.
Najważniejsze decyzje zapadły niedawno. Najpierw, w końcu stycznia, białostocki sąd rejonowy wykreślił z Krajowego Rejestru Sądowego oba szpitale. Potem sąd administracyjny odrzucił skargi na uchwałę radnych, którzy zgodzili się na połączenie szpitali. I stało się.
W efekcie prawie dwuletniej zwłoki przy łączeniu szpitali stracili wszyscy. Wstępnie ok. 40 mln zł. W 2011 roku resort zdrowia miał w gotowości 80 mln zł na inwestycje w przejmowane szpitale. Teraz trzeba walczyć o kwotę połowę mniejszą.
Katarzyna Malinowska-Olczyk: Panie Rektorze, dlaczego tak zależało Panu na przejęciu szpitala zakaźnego im. Dłuskiego na Dojlidach?
Prof. Jacek Nikliński, rektor UMB: - Było to konieczne biorąc pod uwagę dalsze funkcjonowanie uczelni i prowadzenie dydaktyki na wydziale lekarskim. Nawet patrząc historycznie: ten szpital budowano nie tylko dlatego, by poprawić dostępność i poziom lecznictwa w województwie, ale też po to, by powstała baza dydaktyczna dla studentów ówczesnej, jeszcze młodej uczelni. I można powiedzieć, że od samego początku był to w pewnym sensie szpital kliniczny. Obecnie większość funkcjonujących tam jednostek - to kliniki. Rocznie realizowanych jest ponad dziesięć tysięcy godzin dydaktycznych, a ponad 2,5 tys. studentów w ciągu roku przychodzi na zajęcia. Obserwując sytuację i strategię funkcjonowania szpitali nieuniwersyteckich, wyraźnie widać, że systematycznie ulegają one komercjalizacji, czyli tworzenia spółek prawa handlowego. A wiadomo, że w spółkach najważniejszy jest efekt ekonomiczny, działalność dydaktyczna czy naukowa nie jest priorytetem. Aby móc dalej efektywnie nauczać studentów medycyny, jedynym rozwiązaniem było przekonanie zarządu i radnych województwa podlaskiego do przekształcenia tego szpitala w szpital uniwersytecki.
Ale problem ten chyba nie dotyczy tylko naszego województwa?
- Problem bazy obcej i prowadzenia tam zajęć dydaktycznych dotyka wielu uczelni medycznych. Szpitale samorządowe, które są bazą obcą dla uczelni, starają się maksymalnie obarczyć uczelnie kosztami za prowadzenie dydaktyki. Wzrost kosztów sięga nawet kilkuset procent. Na to nie ma środków finansowych, ani w uczelniach, ani w Ministerstwie Zdrowia.
Pomimo że Ministerstwo Zdrowia jest na bieżąco informowane o tym problemie, rozwiązania nie należy się spodziewać w najbliższej przyszłości. Jestem przekonany, że gdyby nie udało się teraz przekształcić szpitala na Dojlidach w Uniwersytecki Szpital Kliniczny, to wcześniej czy później stanęlibyśmy przed tym problemem. W szpitalu na Dojlidach prowadzonych jest ponad 50 prac naukowo-badawczych. Zablokowanie tego typu działalności doprowadziłoby nie tylko do zahamowania rozwoju naukowego pracowników tej jednostki, ale również do znacznego osłabienie potencjału naukowo-badawczego uczelni.
Wiem, że problem z obcą bazą ma m.in. Warszawski UM.
- Jak już wspomniałem ten problem występuje na wielu uczelniach. Na ostatnim posiedzeniu konferencji rektorów uczelni medycznych podniesiony został alarm: co robić z tym problemem. Wiem, że część uczelni poszło naszym śladem i próbuje przejmować bazę obcą i przekształcać te jednostki w szpitale kliniczne. Tak jest m.in. w Poznaniu.
Oprócz szpitala na Dojlidach, UMB swoje kliniki ma również w innych szpitalach nienależących do uczelni: w Choroszczy, szpitalu MSWiA czy onkologicznym. Czy nie obawia się Pan, że tam również będzie problem z dydaktyką?
- W ostatnim czasie już się zmieniły warunki korzystania z tych baz obcych, musimy więcej płacić za możliwość prowadzenia tam dydaktyki. Na szczęście zakres prowadzonych tam zadań dydaktycznych dotyczy pojedynczych przedmiotów i jest niewspółmiernie mniejszy niż w przypadku dużego szpitala, jakim jest szpital na Dojlidach, gdzie wszystkie jednostki zaangażowane są w kształcenie studentów wydziału lekarskiego. Ponadto, jeśli chodzi o zajęcia z psychiatrii, to jestem przekonany, że w ramach inwestycji w USK zostanie wybudowana tam nowa klinika psychiatrii.
Poprzedni rektorzy również myśleli o przejęciu szpitala na Dojlidach, ale nie zrobili tego. Panu się udało. Dlaczego?
- Pragnę podkreślić, że było to bardzo trudne zadanie, jak nie najtrudniejsze w historii Uczelni. Na to składały się: duży opór środowiskowy, obawy pracowników tam zatrudnionych itd. Wiadomo było, że przekształcenie będzie wiązało się z wymaganiami ustawicznego kształcenia lekarzy, obowiązkiem prowadzenia zajęć dydaktycznych i badań naukowych. Prawdopodobnie łatwiej było części pracowników funkcjonować bez tych dodatkowych obowiązków. Również pojawiały się opory, i to niemałe, ze strony części radnych województwa podlaskiego. A to przecież od ich głosów zależała decyzja o przekształceniu szpitala i przekazaniu go Uczelni. Od wiosny 2011 prowadziłem wiele rozmów, zarówno z zarządem województwa, jak i z poszczególnymi radnymi z różnych opcji politycznych. Pojawiały się nieprzewidywalne problemy, protesty, trudności. I dopiero po dwóch latach udało się przekonać większość radnych i doprowadzić do przejęcia szpitala. Teraz musimy się skoncentrować nad poszerzeniem działalności i rozwojem tego szpitala.
Jakie widzi Pan tam problemy?
- Szpital zakaźny może ładnie wygląda na zewnątrz, ale w środku ma przestarzałą infrastrukturę, która wymaga natychmiastowej modernizacji i przebudowy. Dotyczy to min. instalacji wewnętrznych i zewnętrznych pochodzących z lat 60-tych, które są przestarzałe i nie spełniają wymogów bezpieczeństwa i należytego funkcjonowania.
Należy ponadto powiększyć infrastrukturę szpitala w zakresie utworzenia tam nowych jednostek jak: oddziału intensywnej terapii, toksykologii, obrazowania medycznego. Istnieje również niezbędna konieczność wybudowania sali wykładowej na 250 miejsc.
W związku z tym opracowujemy wniosek do Ministerstwa Zdrowia o tytuł inwestycyjny. Otrzymanie funduszy umożliwi nam w zrealizowanie powyższych potrzeb.
Wiem, że przez to, że połączenie przeciągnęło się, pieniędzy z ministerstwa będzie mniej.
- Rok temu szanse otrzymania tytułu inwestycyjnego jak i skala środków finansowych z wielu powodów były znacznie większe. Sygnalizowałem to wielokrotnie. Związki zawodowe, które przez ponad rok blokowały uprawomocnienie decyzji samorządu województwa podlaskiego nie były zainteresowane ani rozwojem szpitala ani poszerzeniem zakresu jego działalności. Uważam, że było to bardzo nieuczciwe w stosunku do pacjentów i studentów.
Rozmawiała Katarzyna Malinowska-Olczyk