Uniwersytet Medyczny w Białymstoku. „Nie” sztucznej frekwencji - rozmowa z prorektorem prof. Adamem Krętowskim.
  • „Nie” sztucznej frekwencji - rozmowa z prorektorem prof. Adamem Krętowskim.
  • Treść niedostępna...

    powrót
    Ostatnia zmiana 26.07.2016 przez Medyk Białostocki

    „Nie” sztucznej frekwencji - rozmowa z prorektorem prof. Adamem Krętowskim

    W ubiegłym numerze Medyka ukazał się artykuł pt. „Wykład ciekawy, frekwencja nieciekawa”. Wzbudził on wielką dyskusję.

    Napisaliśmy w nim, że uczelnia organizuje wykłady zaproszonych profesorów wizytujących, które niestety nie cieszą się dużą frekwencją. Część pracowników i studentów nie jest nimi zainteresowana, część twierdzi, że godziny wykładów kolidują z ich codzienną pracą czy zajęciami, a kolejna grupa twierdzi wręcz, że nie ma informacji o takich spotkaniach. O tej sytuacji rozmawiamy z prof. Adamem Krętowskim, prorektorem ds. nauki na Uniwersytecie Medycznym w Białymstoku.

     

    Katarzyna Malinowska-Olczyk: Panie profesorze, bardzo oburzył Pana artykuł w poprzednim numerze „Medyka Białostockiego”. Nie zgadza się Pan z tym, co mówią pracownicy i studenci?

    Zależy nam, by na te wykłady przychodzili ci, którzy są nimi rzeczywiście zainteresowani. Nie zależy nam, by zmuszać do uczestnictwa tych, którzy nie chcą

    Prof. Adam Krętowski, prorektor ds. nauk UMB: - Chciałbym na początek wyjaśnić kwestię tych wykładów, jakie odbywają się na naszej uczelni. Jeszcze kilka lat temu naukowcy, którzy przyjeżdżali na naszą uczelnię, robili to na koszt własny albo sponsorów. Ogólnie uczelnia nie miała i nie ma pieniędzy na zapraszanie wykładowców, szczególnie z zagranicy. To nie jest ujęte w dotacjach z ministerstwa. A często są to niemałe wydatki. Trzy lata temu w drodze konkursu ze środków unijnych udało się nam pozyskać pieniądze na ten cel. Konkurencja była bardzo duża, bo do konkursu stanęło 300 jednostek z polskich uczelni, a tylko 30 dostało pieniądze - w tym UMB.  Za te fundusze mogliśmy zaprosić 35 naukowców ze znaczących ośrodków naukowych. I nawet ministerstwo pytało nas, czy to nie pomyłka, że w ostatnich latach mieliśmy aż tylu profesorów wizytujących, bo to był ewenement w skali kraju.  Były to światowe sławy np. prof. Genoveffa Franchinipracująca nad szczepionką przeciwko AIDS w NIH w Bethesdzie, prof. Nair Sreekumaran z Mayo Clinic, prof. Paul A. Janmey z University of Pennsylvania, prof. Daniel E. Furst z UCLA czy prof. Ego Seeman z University of Melbourne oraz wielu innych. I to był olbrzymi sukces. Myśmy nie zapraszali tych profesorów dla samego prestiżu, ale to była cała strategia, ich przyjazdy wiązały się także z wymianą naukową. Za pieniądze uzyskane w tym samym programie wysłaliśmy również 300 osób na zagraniczne szkolenia i wizyty studyjne. Na tych wykładach frekwencja była różna, ale często wahała się od 100 do 200 osób.

    Ale na tych ostatnich wykładach było po kilka-kilkanaście osób…

    - Teraz sytuacja wygląda nieco inaczej. Wykłady, które odbywają się od mniej więcej pół roku, są finansowane z funduszy Krajowego Naukowego Ośrodka Wiodącego. W ramach KNOW otrzymaliśmy dotację, którą możemy wydawać na zaplanowane w projekcie działania związane z podwyższaniem jakości kształcenia, w tym na nowo zorganizowane studia doktoranckie w języku angielskim. Te wykłady są kierowane do uczestników studiów doktoranckich i rzeczywiście dotyczą węższych obszarów, aczkolwiek bardzo nowoczesnych, takich jak genomika, epigenomika, metabolomika czy terapia indywidualizowana.

    Ale ogłoszenia i informacje o tych wykładach, zarówno wcześniejszych, jak i obecnych, w formie plakatów są wywieszane na uczelni, a maile rozsyłane do pracowników. Wiec rozumiem, że zależy wam na frekwencji?

    - Zależy nam, by na te wykłady przychodzili ci, którzy są nimi rzeczywiście zainteresowani. Nie zależy nam, by zmuszać do uczestnictwa tych, którzy nie chcą lub z różnych względów nie mogą przyjść.

    Może gdybyście zapraszali bardziej znaczące nazwiska w świecie nauki więcej osób byłoby zainteresowanych wykładami?

    - Zapraszane były osoby ze światowej czołówki, ale też naukowcy mniej znani. Ale proszę pamiętać, że nawet zaproszenie wymienionych w artykule noblistów nie zawsze dałoby uczelni tyle wymiernych korzyści, co wizyty naukowców pracujących nad aktualnymi wyzwaniami nauki. Oczywiście byłby to wielki prestiż i fascynujące spotkanie, ale powiedzmy szczerze, że wielkie odkrycia wymienionego w artykule prof. Andrew Halla, są od kilkudziesięciu lat opisywane w każdym podręczniku fizjologii. Obecnie Pan Profesor jest już niestety na naukowej emeryturze. A te wykłady, które od kilku lat organizowaliśmy jako Rector’s Lecture, nie były same dla siebie, ale były związane z pewną strategią, która miała na celu wzrost aktywności naukowej i rozwój kontaktów międzynarodowych naszych pracowników. Te wizyty nie były tylko kurtuazyjne, zawsze nawiązywana była współpraca, planowane wyjazdy młodych naukowców czy wspólne aplikacje o granty.

    Ale ludzie skarżą się, że nie wszyscy dostają informacje.

    - Tłumaczenie, że ktoś nie ma maila, jest śmieszne. Jeśli któryś z pracowników naukowo-dydaktycznych nie ma uczelnianego maila powinien dostać upomnienie, bo jego posiadanie jest obowiązkowe. Było już wiele zarządzeń i informacji na temat, jak założyć maila uczelnianego. Na to potrzeba dosłownie kilku minut. Mail to najszybsza droga komunikacji, i z jego posiadaniem wiążą się też istotne korzyści - można się dowiedzieć o tym, co się dzieje na uczelni, o różnych konkursach, grantach czy programach. Pracownicy muszą się dostosować do pewnych zasad obowiązujących na wszystkich uczelniach. My przecież nie jesteśmy w stanie dotrzeć do 800 naukowców indywidualnie.

    A ci, którzy nie mają maila uczelnianego, nie mogą przekazać swojego „prywatnego” adresu mailowego i nie mogą zostać dołączeni do listy mailingowej?

    Zaproszenie noblistów nie zawsze dałoby uczelni tyle wymiernych korzyści, co wizyty naukowców pracujących nad aktualnymi wyzwaniami nauki. Oczywiście byłby to wielki prestiż, ale powiedzmy szczerze, że ich wielkie odkrycia są od kilkudziesięciu lat opisywane w każdym podręczniku

    - Mogą, nie widzę problemu. Ale można też zrobić inaczej. Ja mam mail prywatny i uczelniany. Maile z poczty uczelni są przekierowywane na mój prywatny adres mailowy. I nie mam problemu.  Wszystko jest do zrobienia, tylko potrzebne są chęci. Zresztą nawet osoby, które nie mają żadnej poczty, mają wiele możliwości, by dowiedzieć się o wykładzie. Maile wysyłane są do poszczególnych pracowników, ale także do sekretariatów klinik i zakładów. I np. w mojej rodzimej klinice podczas codziennych odpraw takie informacje o wykładach są zawsze przekazywane.

    Ale nie we wszystkich klinikach takie praktyki są przyjęte. Czasem taka informacja ginie na poziomie sekretariatu.

    - Trudno mi w to uwierzyć, ale jeżeli tak jest, to nie mam wpływu na to, czy kierownicy poszczególnych jednostek są zainteresowani wykładami. Mogę jedynie prosić lekarzy, by założyli pocztę uczelnianą, a wówczas będą otrzymywać informacje bezpośrednio. Zawsze można powiedzieć: ja nie wiem, nie słyszałem. Trzeba też powiedzieć wprost, że część lekarzy szpitalnych jest w niewielkim stopniu zainteresowana tym, co się dzieje na uczelni. I nie mam do nich o to pretensji. Mają kontrakty, codziennie przyjmują bardzo dużo pacjentów. Jeśli np. chirurg operuje cały dzień, czy internista siedzi przez 8 godzin w poradni, to nie mają jak przyjść na wykład. Wiemy też, jakie są realia finansowe, które zmuszają wiele osób do dodatkowej pracy po skończeniu pracy w szpitalu. Taka jest rzeczywistość.

    Z drugiej strony proszę nie zapominać, że teraz jest dużo łatwiejszy dostęp do wiedzy. Jeszcze kilka lat temu, kiedy przyjeżdżał ktoś z zagranicy, to była nowa wiedza, wszyscy przychodzili, żeby posłuchać. Teraz wydajemy milion złotych rocznie na dostęp do czasopism, elektronicznych książek i klinicznych baz danych. A to jest znacząca część funduszy otrzymywanych w ramach dotacji statutowej. Ale proszę sprawdzić, jak duże jest zainteresowanie np. UpToDate, codziennie aktualizowaną bazą najnowszej wiedzy klinicznej. Nie mam wątpliwości, że są to dobrze zainwestowane fundusze.  Elektroniczny dostęp do aktualnej wiedzy jest niezwykle istotny, by uczelnia mogła się rozwijać.

    Może gdyby był wprowadzony jeden stały dzień wykładów, łatwiej byłoby pogodzić pracę w szpitalu z rozwojem naukowym?

    - Byłoby znakomicie, by móc organizować wykłady kliniczne raz czy dwa razy w miesiącu np. w piątek o 8 rano. Zresztą taki system wiedziałem w trakcie moich pobytów w szpitalach w Bristolu czy Londynie. Wtedy tam były wykłady, w których oprócz naukowców z jednostek teoretycznych, uczestniczyła większość lekarzy ze szpitala. Nigdy się nie zastanawiałem, co w tym czasie było z pacjentami czy studentami, ale tak tam to było zorganizowane. Wprowadzenie takich zasad w naszych warunkach wymagałoby rewolucji i współpracy z dyrekcją szpitala, ale generalnie miałoby to sens. Z drugiej strony nie zawsze jednak byłoby to możliwe do zrealizowania, bo ci profesorowie, szczególnie z zagranicy narzucają określone dni i godziny, kiedy mogą wygłosić wykład.

    To może jakieś inne zachęty np. wykład w czasie lunchu, darmowa pizza itd.?

    - Kilka lat mieszkałem w Denver w USA i tam faktycznie takie wykłady prawie zawsze odbywają się w porze lunchu. I zawsze są z darmowym jedzeniem. Wiadomo, jak jest zachęta, to łatwiej przyjść na wykład. Kilka lat temu byłem na wykładzie na kongresie krajowym we Wrocławiu w Hali Ludowej. Miałem prowadzić sesję z jednym z najwybitniejszych profesorów z mojej dziedziny. Równolegle firma farmaceutyczna zorganizowała swoją sesję. I na wykład światowego eksperta przyszły trzy osoby, tzn. wykładowca, mój kolega współprowadzący sesję i ja. A na wykład firmy farmaceutycznej przyszło trzy tysiące osób, bo tam można było w trakcie sesji wygrać atrakcyjne nagrody. Tu wchodzimy w kwestię motywacji. Ale zresztą, jak powtarzam od początku naszej rozmowy, nam nie tyle zależy na „sztucznej” frekwencji, tylko na tym, żeby ludzie chcieli się bardziej angażować na rzecz uczelni i jej akademickości. Martwi mnie na przykład to, że ci, którzy przychodzą na takie wykłady, nie zabierają głosu. Czasem jedna czy dwie osoby „wywołane do tablicy” zadają pytania. Dlaczego my nie mamy tradycji dyskusji akademickiej? Chciałbym abyśmy budowali pewną świadomość uniwersytecką, w tym potrzebę dyskusji naukowej, wierzę, że jako środowisko akademickie mamy wyższe cele i chcemy się rozwijać. A w kwestii frekwencji, należy przygotować się na to, że będą takie wykłady, gdzie będzie 30 osób i będzie to sukces i będą takie, na które przyjdzie 300 osób.

    Może powinniśmy zacząć od uczenia tej akademickości wśród studentów? A oni niestety na wykładach bywają rzadko…

    - Ze studentami jest taki problem, że mają mnóstwo zajęć i wykładów, i nie zawsze mogą brać udział w tym czasie w wykładach profesorów zagranicznych. Chyba, że asystent ich zabierze na takie spotkanie. Swego czasu próbowałem nawet zrobić tak, żeby te wykłady były traktowane jako zajęcia fakultatywne. Ale to się nie udało. Zresztą student nie będzie zainteresowany, jeśli nie będzie mocno zdopingowany. Trzeba podkreślić, że szczególnie studia medyczne są bardzo trudne, jest dużo zajęć i studenci nie mają wolnych godzin w ciągu dnia.

    Ale studenci skarżą się na brak informacji. Może informacja o wykładach powinna trafiać np. na Facebooka, tak jak to robią inne uczelnie?

    - Ale u nas informacje o wykładach również były wielokrotnie tam zamieszczane. Przyznam, że na początku faktycznie mieliśmy problem z dotarciem do studentów. Skarżyli się, że ta informacja późno do nich dociera, mają zajęcia, i nie mogą w wykładach uczestniczyć. Potem zaczęliśmy z nimi współpracować, dopracowaliśmy system informowania i już nie było uwag. Nie uważam, że za małą frekwencją stoi brak informacji.

    Studenci mówią też, że często nie wiedzą, kto przyjeżdża, na ile ważna jest to osoba...

    - Zawsze oprócz imienia i nazwiska była nazwa uczelni, z której naukowiec pochodzi, oraz temat wykładu, często krótka informacja o jego osiągnięciach. Ponadto na stronie internetowej UMB w zakładce Dział Nauki/Profesorowie Wizytujący - przy każdym wykładowcy był i jest link do strony, gdzie można było znaleźć notkę biograficzną, poznać dorobek naukowy czy publikacje. Więc nie trzeba było poświęcać czasu na szukanie w Google, to nietrafiony argument. Rozmawiałem ze studentami i myślę, że powodem ich nieobecności może być zbyt specjalistyczna tematyka tych wykładów. Choć i tak zawsze, kiedy jest ktoś zapraszany, negocjuję temat wykładu tak, aby zagadnienia były przedstawione szerzej, w sposób zrozumiały także dla studentów. Zgadzam się, że nie zawsze do tego udaje się przekonać wykładowcę. Ponadto trzeba pamiętać, że wykłady profesorów zagranicznych są prowadzone w języku angielskim. Studenci z English Division, którzy bywali na tych wykładach, byli nimi zachwyceni.

    To może warto pomyśleć o tłumaczu?

    - Jestem pewien, że w dzisiejszych czasach student uczelni medycznej zna język angielski. Nie wyobrażam sobie innej sytuacji.

    To może rozwiązaniem byłoby nagrywanie takiego wykładu? Wtedy lekarze, którzy w ciągu dnia nie mieliby czasu w nim uczestniczyć, mogliby go obejrzeć na spokojnie wieczorem, w domu. Podobnie studenci, których angielski nie jest doskonały, mogliby sobie obejrzeć taki film w domu.

    - Rozważaliśmy takie rozwiązanie. Ale często jest tak, że wykładowcy mówią o badaniach, które zostały właśnie wykonane, i czekają na publikacje. I proszą, żeby tych badań nie rozpowszechniać. Zdarzało się tak, że kiedy mieliśmy przesłać wydruki slajdów z wykładów do rozliczenia środków unijnych, część musieliśmy usuwać. Myślę jednak, że po wprowadzeniu zintegrowanego systemu informatycznego na uczelni, przy zastosowaniu indywidualnych kodów dostępu dla każdego pracownika i studenta, pomysł ten jest wart ponownego rozważenia.

    To może, żeby pobudzić tę akademickość, warto byłoby raz w roku zaprosić jakąś sławę? Nie dość, że byłby to prestiż dla uczelni, to nasi wykładowcy i studenci na pewno z ciekawością by takiego wykładu wysłuchali.

    - Bez wątpienia warto by byłoby pokusić się o duże nazwiska i zaprosić takie osoby np. raz czy dwa razy w roku. Niestety, jak już mówiłem, uczelnia nie dostaje na taki cel funduszy. Może rzeczywiście warto by było poprosić o pomoc i wsparcie naszych absolwentów mieszkających za granicą, np. w formie fundacji zbierającej fundusze i pokrywającej koszty przyjazdu jakiejś sławy, jednej czy dwóch osób rocznie? To by na pewno znacząco nam pomogło. A my, jako uczelnia, zrobilibyśmy wszystko, by o tym wykładzie dowiedzieli się pracownicy i by była duża frekwencja.

     

    Rozmawiała Katarzyna Malinowska-Olczyk

  • 70 LAT UMB            Logotyp Młody Medyk.