Uniwersytet Medyczny w Białymstoku. W osiem lat z UMB do Harvardu .
  • Ostatnia zmiana 22.12.2023 przez Medyk Białostocki

    W osiem lat z UMB do Harvardu

    Dr Łukasz Szczerbiński w Centrum Badań Klinicznych UMB zajmuje się nowatorskimi badaniami nad cukrzycą typu drugiego oraz otyłością. Teraz rozwija je we współpracy z Broad Institute of MIT and Harvard i Massachusetts General Hospital, światowymi liderami w tej dziedzinie.

    Łukasz Szczerbiński to absolwent kierunku lekarskiego UMB z 2016 r. Po stażu pracę rozpoczął w Klinice Endokrynologii, Diabetologii i Chorób Wewnętrznych UMB. Jest pomysłodawcą m.in. utworzenia największego polskiego rejestru pacjentów chorych na cukrzycę oraz zaburzenia metaboliczne (Polski Rejestr Diabetologiczny, PolReD), realizuje też największe polskie badania farmakogenetyki nowych leków stosowanych w terapii cukrzycy i otyłości.

    Ostatnio został wyróżniony prestiżową nagroda dla młodego naukowca podczas Zjazdu Europejskiego Towarzystwa Badań nad Cukrzycą EASD w Hamburgu. Zbiegło się to z publikacją artykułu naukowego (pierwszy autor) w prestiżowym Lancet Diabetes & Endocrinology (IF 44,5).

    Podczas inauguracji nowego roku akademickiego to jego szef z Harvardu, prof. Jose Florez, był gościem specjalnym uroczystości. To główny lekarz i kierownik Wydziału Medycyny w Massachusetts General Hospital w Bostonie, profesor medycyny klinicznej w Harvard Medical School. To kierowany przez niego zespół naukowy zajmuje się z sukcesami prowadzeniem wielkosalowych badań nad cukrzycą typu 2.

     

    Wojciech Więcko: W 8 lat z UMB do Harvardu, szybko poszło?

    Dr Łukasz Szczerbiński: - Bardzo. Tylko to wszystko rozwijało się dla mnie bardzo naturalnie, harmonijnie, ale wciągnęło w całości. Mam sytuacje, że przychodzę do pracy, włączam komputer, wydaje mi się, że minęła chwilka, odwracam się do okna, a tam… noc. To mnie nie męczy. A jak jeszcze uda się coś fajnego zrobić, to ta energia i adrenalina momentalnie leci na najwyższe poziomy. Czujesz, że to co robisz, ma sens.

    Teraz np. mamy wysłany do czasopisma artykuł o algorytmie do wykrywania cukrzycy z elektronicznych danych medycznych w największym badaniu populacyjnym w USA –„ All of us”. Dane ze wszystkich systemów szpitalnych, ze wszystkich ośrodków zaciągają się do systemu, łącznie z danymi genetycznymi, opisowymi i laboratoryjnymi. A my stworzyliśmy algorytm, który wyszukuje w nich pacjentów z cukrzycą. To nie tylko publikacja, a coś bardzo praktycznego.

    Co Pan sobie pomyślał, kiedy pierwszy raz miał polecieć do Harvardu?

    - Myślałem o tym jak wielka jest szansa przede mną i zastanawiałem się, czy będę umiał ją wykorzystać.

    A nie było strachu? Co to będzie, bo jadę do najlepszego ośrodka naukowego na świecie?

    - Na początku było wielkie WOW! Ten stres i trema przyszły zaraz potem. To był rok 2016 rok, otrzymałem grant z Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego i mogłem pojechać tam na miesiąc.

    Za drugim razem, w ramach programu z NAWA, było mi już trochę prościej. Po pierwsze, znałem już część osób stamtąd, a po drugie - pojawił się Covid19. Z powodu pandemii i izolacji Stanów Zjednoczonych, swój wyjazd musiałem kilkukrotnie przekładać. Ta moja ekscytacja i moje strachy z czasem też gdzieś uciekały. Choć nie mogłem wyjechać, to ze swoim amerykańskim zespołem pracowałem zdalnie. A kiedy już można było podróżować, to wszystko odbyło się bardzo płynnie. Teraz jest tak, że trochę pracuję w Białymstoku, trochę w Bostonie.

    Czym różnią się tamte ośrodki naukowe od UMB?

    - To nie jest rzecz w samych w ośrodkach czy sprzęcie. Jest inna filozofia pracy. Ja naprawdę czuję, że to, co się tam robi, realnie wypływa na opiekę nad pacjentami. Tam priorytetem jest to, by nasze badania miały praktyczne zastosowanie. Niezależnie czy to będzie nowy lek, czy nowy algorytm postępowania z chorymi. To nie może być nauka, którą zamyka się w szufladzie. Tam samo opublikowanie artykułu nie jest czymś najważniejszym. To bardziej pokazanie otoczeniu, że pracuje się nad danym tematem i przez to niejako rezerwuje się go dla siebie. Tam naukowcy nie są rozliczani z punktów, nikt nie sprawdza im slotów. Ocena polega na tym, czego dokonałeś, a nie ile opublikowałeś. To pozwala lepiej pracować, nie ma presji, że minęły cztery lata, a lista twoich publikacji jest za krótka. Tam presja jest w innym wymiarze. Naukowo ścigasz się z innymi zespołami, żeby nikt nie zdążył zrobić tego, co masz w planach. Nie zabrał twojej szansy.

    Nie wierzę, że wszystko tam jest tak super.

    - Są zupełnie inne problemy niż u nas. Prosty przykład: pracując tam w najlepszych ośrodkach naukowych, nie masz etatu. Twoja pensja jest opłacana z grantu, który zdobywasz ty, twój szef lub kolega z zespołu. Jak nie ma grantu, to nie masz pensji i pracy. Zawsze w tyle głowy odliczasz, ile ci jeszcze zostało czasu i myślisz, jak zdobyć kolejny grant. Znam takie sytuacje, że rywalizacja wewnątrz jednego zespołu jest tak ogromna, że jak sam nie zdobędziesz swojego grantu, to bez mrugnięcia okiem jesteś skreślany z listy. Na twoje miejsce wchodzi ktoś, kto ten grant ma.

    Ja naprawdę miałem szczęście, że trafiłem do zespołu prof. Jose Floreza. Mamy wewnątrz fajną atmosferę, lubimy się prywatnie, spędzamy ze sobą czas po pracy, znamy swoje rodziny. A mówię o naprawdę międzynarodowej ekipie, w której są m.in. Hiszpanie, ludzie z Korei Południowej, Chin, Kanady, czy Meksyku.

    Pan w Białymstoku też robił wiele rzeczy jako pierwszy, a teraz mówi, że w USA może działać jeszcze bardziej nowatorsko?

    - W USA pracuję z ludźmi, którzy odkrycia genetyczne w cukrzyc robili jako pierwsi na świecie. Tylko kiedy z nimi przebywasz na co dzień, to zupełnie tego nie czujesz. Co więcej, oni sami uważają, że to nie był ich osobisty sukces, a zrobili to zespołowo. Rozmawiasz z wielkim naukowcem, ze światowego top-u i zwracasz się do niego na „ty”. Tam wszyscy ze sobą są na „ty”. Nie ma dystansu. Nawet jak do Białegostoku przyjechał prof. Florez, to sam mi przyznał, że u nas wszystko jest bardzo formalne. Zdziwiony był, jak często tytułowano go profesorem. W USA prawie w ogóle nie używa się tego tytułu. W szpitalu częściej mówi się „doktor”, ale nigdy „profesor”. On był przyzwyczajony, że zwraca się do niego „Jose”, albo „doktor Florez”. Mi odpowiada taki bezpośredni sposób komunikacji. To buduje dobrą atmosferę w pracy, ułatwia wiele rzeczy.

     

    MEDYCYNA CYFROWA

     

    Kiedy będziemy jako UMB partnerem dla Harvardu?

    - Partnerstwo to proces, który potrzebuje czasu. Zwyczajnie trzeba się poznać. Mój pierwszy pobyt tam polegał na tym, że pracowałem tylko przy ich projektach i badaniach. Dopiero przy kolejnych wizytach realizowaliśmy drobne wspólne przedsięwzięcia. Potem udało się doprowadzić do spotkania z władzami UMB. Kiedy w USA był Prorektor prof. Marcin Moniuszko, specjalnie przyleciał do Bostonu, by spotkać się z prof. Jose Florezem, by z nim porozmawiać o potencjalnej współpracy z UMB. Z czasem zaczęliśmy aplikować o wspólne granty, mieć wspólne osiągnięcia. Krok po kroku ta współpraca robi się coraz szersza, łączy nas coraz więcej. To nie dzieje się od razu. Prof. Florez podczas wizyty w Białymstoku stwierdził, że jesteśmy dla nich pełnoprawnym partnerem, tak samo ważnym jak partnerzy z np. amerykańskich uczelni.

    W jakiej dziedzinie mamy najwięcej wspólnych obszarów?

    - Medycyna cyfrowa. Cały nowoczesny świat idzie w tym kierunku. Obecnie realizujemy w USA wiele projektów, które polegają na wielkoskalowym przetwarzaniu danych szpitalnych. Robimy to z MIT, światowym liderem sztucznej inteligencji w medycynie. Problemem specjalistów z MIT jest to, że nie bardzo – poza szpitalami Harvardu – mają gdzie testować swoje algorytmy. Trudno się im pozyskuje nowych partnerów spoza tego systemu. Dlatego zgłosiłem gotowość do współpracy naszych dwóch szpitali klinicznych, zobaczymy co z tego wyjdzie.

    Nasza Uczelnia dostała teraz grant na stworzenie Centrum Medycyny Cyfrowej [z ABM – red.] i w tym grancie jest też uwzględniona współpraca z Harvardem i Broad Institute. Mam nadzieję, że dzięki temu więcej osób z UMB będzie mogło pojechać do USA i pracować z tamtymi zespołami. Chcemy też, by osoby stamtąd przyjechały do nas.

    W Polsce to UMB jest jednym z liderów, który włącza do pracy sztuczną inteligencję (AI). Jak to wygląda w USA? 

    - W USA to wszystko jest jeszcze bardziej zaawansowane. Obecnie trwają prace nad wykorzystaniem Chat GPT jako część systemu medycznego EPIC (odpowiednik naszego sytemu CliniNet). To ma wyglądać tak, że lekarz będzie na swoim tablecie wpisywał kluczowe frazy, a Chat GPT stworzy z nich opis.

    Uczestniczyłem w takim eksperymencie w szpitalu w Harvardzie. Sprawdzano, kto postawi lepszą diagnozę: doświadczony lekarz, jeden z lepszych klinicystów na oddziale kontra lekarz-stażysta wyposażony w tablet z Chat GPT. Obaj dostawali te same informacje, m.in. objawy pacjenta, wyniki z laboratorium, itp. Mogli zadawać pytania, na które dostawali odpowiedzi, mogli zlecać dodatkowe badania. Obaj postawili dobre diagnozy, ale to stażysta wykorzystujący ChatGPT był szybszy. Uznano jednak, że proponowane przez niego postępowanie było zbyt drogie (wymagało zlecenia większej liczby badań). Lekarz był wolniejszy, ale dużo tańszy, wiec to jemu przypisano zwycięstwo. Koszty leczenia w USA to zawsze drażliwa kwestia.

    Komu Pan kibicował?

    - Stażyście z ChatGPT. Jestem zafascynowany sztuczną inteligencją. Już teraz spekuluje się, które specjalizacje lekarskie zostaną mocno ograniczone przez algorytmy komputerowe. Radiologia, patomorfologia? To już kwestia czasu, kiedy sztuczna inteligencja przejmie ich główne zadania. Jednak bez obaw, bo to jednak ludzie nadal będą nadzorować pracę AI.

    Nie boi się Pan takiej przyszłości?

    - To wszystko już trwa. Postawię tezę, że sztuczna inteligencja zmieni oblicze nawet samych badań naukowych, znacznie je przyspieszając. Będzie nam proponować kierunki prowadzenia badań, albo co warto odkryć.

     

    POCZĄTEK

     

    Kiedy Pan pomyślał, że zostanie naukowcem?

    - Na studiach. Wybierając medycynę myślałem o pediatrii. Mój dziadek był pediatrą, chciałem być jak on. Byłem nawet w Studenckim Kole Naukowym Pediatrii i Nefrologii u prof. Anny Wasielewskiej i prof. Katarzyny Taranty-Janusz. Z czasem okazało się, że bardziej mi leżą tematy związane z dorosłymi. A kiedy zacząłem uczęszczać na zajęcia z patofizjologii i endokrynologii, to już wiedziałem w którą stronę chcę iść. Stawiałem jednak na klinikę. W czasie, gdy studiowałem, UMB realizowała grant KNOW. Dzięki niemu studenci mogli robić wspólne projekty naukowe z doświadczonymi naukowcami. Dostałem wtedy maila od prof. Adama Krętowskiego (wówczas Prorektor ds. Nauki UMB) z zaproszeniem do współpracy w jego Klinice. Napisał, że słyszał o mnie i o mojej działalności w kole naukowym. To było coś wielkiego dla mnie. Byłem chyba na trzecim roku studiów, a maila do mnie wysłał prorektor uczelni! Musiałem prof. Krętowskiego sprawdzić w Google (śmiech). Kim jest, jakie badania prowadzi, z kim współpracuje. To było coś. Wtedy w Polsce prawie nikt nie zajmował się genetyką cukrzycy, a on był w tym pierwszy. Później, też jeszcze jako student (2015 r.), dostałem swój pierwszy grant „Generacja przyszłości” z Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Otrzymałem 100 tys. zł, na badania nad wpływem czynników genetycznych na odpowiedź na interakcje wysiłkowe u pacjentów z cukrzycą i w stanach przedcukrzycowych. Mniej więcej wtedy pojawiła się myśl, że mogę zostać naukowcem.

    A jak to jest być naukowcem? Pytam o tę stronę przyziemną, np. jak płacenie rachunków?

    - Ja robię to co jest moją pasją, co mnie kręci. Człowiek po studiach nie myśli tak bardzo o finansach. U mnie przejście ze świata studenckiego do tego dorosłego odbyło się bardzo płynnie. Już na studiach zdobyłem pierwszy grant, dostałem też trzyletnie stypendium Ministra Nauki i Edukacji. Pracowałem w ramach grantu IDUB11, a teraz pracuję przy powstającym Centrum Medycyny Cyfrowej.

    W Polsce naukowiec przeważnie ma etat. Może jednak zwiększyć swoje wynagrodzenie, pozyskując różne granty badawcze czy starając się o stypendia. Teraz jest dobry czas dla osób aktywnych, chcących się rozwijać. Jest sporo różnych opcji, ale trzeba o nie samemu zabiegać. Nie chcę być źle odebrany, ale obecnie w branży medycznej, naukowiec, któremu zależy na własnym rozwoju, nie pracuje już za najniższą krajową.

    Gdzie Pana zaprowadzą marzenia?

    - Za tydzień wracam do siebie, do Bostonu (śmiech). Białystok to nadal moje miasto, ale w Bostonie też czuję się bardzo dobrze. Chciałbym móc zachować tę możliwość, by jednocześnie pracować w Białymstoku i w Bostonie. Zwłaszcza, że w Stanach praca zdalna jest już zupełnie normalną sytuacją. To jeden z niewielu plusów koronawirusa. Mimo, że pandemia się skończyła, tam większość spotkań nadal jest hybrydowa. Możesz być na miejscu, ale jak jesteś online, to też jest ok. W moim zespole mam osoby, które pracują w Kalifornii, na drugim krańcu USA. One zawsze są online na spotkaniach. Jedyny ich problem to inna strefa czasowa. Możemy tak pracować, bo jako zespół nie pracujemy w laboratoriach, a głównie analizujemy dane. To można robić z każdego miejsca na świecie.

    A konkretnie, nad czym Pan tam pracuje?

    - Realizujemy dwa duże projekty z farmakogenomiki cukrzycy. Oba są już w końcowej fazie. Prezentowałem je podczas konferencji naukowej w Hamburgu, a w przyszłym roku liczę, że uda się dobrze opublikować wyniki z tych badań.

    Lepiej niż ostatnio?

    - (śmiech) Tego też wcześniej nie wiedziałem. Topowe czasopisma, jak np. Lancet, New England Journal of Medicine, itp. same aktywnie wyszukują ciekawe tematy i zapraszają autorów takich badań, by to u nich opublikowali ich wyniki. W moim przypadku było tak, że dostałem maila od edytora z Lancet, z pytaniem o stan naszych badań w Białymstoku (projekt GAROS, badanie genetyki semaglutydu doustnego). Informację o ich prowadzeniu opublikowaliśmy wcześniej w bazie Clinical Trials. Edytor pytał na jakim jesteśmy etapie, czy może mamy już jakieś wnioski i zachęcał, by to do nich wysłać artykuł, jeśli będziemy gotowi. Oni dla takich publikacji mają swoisty „fast track”. Od wysyłki do publikacji, poprzedzonej recenzjami, mija ledwie kilka tygodni. Normalnie może to zając pół roku, a czasami i rok. Wysyłasz do nich pracę, a potem czekasz. Prawdę mówiąc, pierwsza moja myśl była taka, że to… „spam”. Zapytałem tylko szefa w Stanach, co o tym myśli. Uświadomił mnie, że Lancet „nie spamuje”. Po kilku mailach z edytorem zaproponował mi napisanie pracy dotyczącej medycyny precyzyjnej w otyłości i jak może ona wyglądać w praktyce w najbliższej przyszłości. To moja najlepsza do tej pory publikacja. Nigdy nie przypuszczałem, że uda mi się tam coś opublikować. Apetyt rośnie, więc liczę, że dzięki współpracy UMB z Harvardem, będzie tego więcej.

    To chyba klucz, że to wszystko toczy się własnym tempem?

    - Tak. Trafiliśmy na dobry czas i ludzi, którzy wyczuwają trendy. Tematy, które proponujemy jako UMB, są dobrze odbierane. Projekt IUB11 [dotyczy rozwoju medycyny cyfrowej – red.], choć pierwotnie nie zdobył finansowania przez Ministerstwo Nauki, to zagraniczni eksperci uznali go za bardzo przyszłościowy i zalecili jego sfinansowanie [UMB otrzymała na ten cel z Ministerstwa 50 mln zł – red.]. Teraz okazuje się, że to właśnie medycyna cyfrowa jest przyszłością nauki i dzięki niej współpracujemy z Harvardem czy MIT. Dzięki temu w Białymstoku robimy coś na światowym poziomie.

    Co dziś dr Łukasz Szczerbiński powiedział by Łukaszowi, który właśnie odebrał swój dyplom lekarski?

    - Coraz częściej widzę, że praca naukowa nie jest czymś, co interesuje młode osoby. Zwłaszcza te po kierunku lekarskim. Praktyka kliniczna kusi od strony finansowej. Nie uważam, że to zły wybór. Radziłbym tylko, by pozostawić w swojej pracy cząstkę „nauki”, nawet w minimalnej formie. Bycie lekarzem i naukowcem daje większe możliwości zawodowe, szersze perspektywy. To dostęp do nowoczesnej wiedzy sprawia, że można być lepszym klinicystą. Warto zostawić sobie taką opcję.

    Jeśli byłbym jeszcze studentem, to zapisałbym się do koła naukowego. I krok kolejny: nie bałbym się w nim pracować. Warto się zaangażować w przygotowywanie prac naukowych czy nawet odważyć się występować na konferencjach lub zacząć publikować. Pozwoli nam to poczuć, czy dobrze odnajdujemy się w tym świecie. Na początku wystarczy nawet działać wewnątrz uczelni, nie musimy szukać szans na końcu świata (choć można). Wewnątrz UMB jest realizowanych wiele grantów, w których studenci są mile widziani, choćby IDUB11.

     

    CUKRZYCA I OTYŁOŚĆ

     

    Pierwsze wyniki badania Białystok +, prowadzonego przez UMB na mieszkańcach naszego miasta, wskazują, że główny problem zdrowotny to nadwaga i cukrzyca. Pracy Panu nie zabraknie.

    - W przypadku otyłości jesteśmy u progu rewolucji. Czegoś takiego dawno nie było. Świat celebrytów zachłysnął się cudownymi właściwościami „Ozempicu”. Nasze badanie „GAROS”, dotyczące jego odpowiednika w tabletkach, ma na celu poznanie predyspozycji genetycznych odpowiedzi na leczenie semaglutydem. A w USA są już dostępne preparaty nowych generacji, z dużo lepszymi właściwościami od tych dwóch wymienionych. Powszechnie się o tym nie mówi, bo to jeszcze się nie przebiło medialnie. Wydaje mi się, że za 20-30 lat możemy już nie mieć problemu otyłości, a na pewno nie w takiej formie jak dotychczas.

    Naprawdę?

    - W czerwcu na zjeździe Amerykańskiego Towarzystwa Diabetologicznego pokazano wyniki retatrutydu, potrójnego antagonisty, który jest o dwie generacje nowocześniejszy niż „Ozempic”. Badania pokazują, że 100 proc. pacjentów odpowiada na leczenie nim. W Ozempicu nawet u 30 proc. pacjentów nie ma odpowiedzi na leczenie, w przypadku tabletek 20-30 proc. osób nie traci masy ciała. W przypadku retatrutydu wszyscy schudli!

    Wielkim plusem pracy w zespole z naukowcami z Harvardu jest to, że to do nich zgłaszają się ci najwięksi z branży. Pokazują im swoje wyniki badań, swoje analizy, pytają o trendy. Firmy farmaceutyczne zainteresowały się walką z otyłością, bo wychodzi na to, że jej leczenie będzie podobne do walki z nadciśnieniem – trzeba będzie przyjmować dany lek przez całe życie.

    Złoty interes.

    - Tak. Firma Novo Nordisk (producent dwóch leków stosowanych w otyłości) jest teraz na giełdzie więcej warta niż cały majątek Danii, kraju z którego się wywodzi. To pokazuje jak bardzo rynek czeka na te produkty. W USA już samo ogłoszenie, że jakaś firma będzie się zajmować badaniami nad otyłością powoduje, że ta od razu zostaje zasypana pieniędzmi na te prace.

    W USA firmy farmaceutyczne naprawdę bardzo dużo inwestują w badania. Np. w Broad Institute, w którym też pracuję, Novo Nordisk przyznał ogromy grant na stworzenie Centrum badania genetyki cukrzycy, chorób sercowo-naczyniowych i choroby Alzhaimera. Oni inwestują w rozwój nauki w ośrodkach akademickich, bo to się im opłaca. Z reszta chętnie potem zatrudniają ludzi stamtąd w swoich ośrodkach. Teraz poszukiwani są właśnie lekarze-naukowcy.

    Czy Harvard jest w stanie przetworzyć to całe zainteresowanie, czy można coś uszczknąć u nich i przenieść do Białegostoku?

    - Jako UMB sami musimy zapracować na swoją markę. Nie ma drogi na skróty. Pracujemy nad tym. Współpracujemy już z Novo Nordisk w badaniach nad ich preparatem w tabletkach. Nasz partner już zapowiedział, że chce z nami robić kolejne projekty. Dzięki temu inni też nas zauważyli.

    My w Białymstoku naprawdę nie powinniśmy mieć kompleksów. W CBK co jakiś czas mamy wizyty studyjne gości z różnych zakątków świata. Oni są naprawdę pod wrażeniem tego, jak jesteśmy wyposażeni czy w jakich warunkach pracujemy. Często mamy lepszy sprzęt niż w laboratoriach USA czy Europy Zachodniej. To dlatego, że my zakupy robiliśmy dosłownie chwilę temu, wybierając urządzenia najnowszych generacji. Nasze Laboratorium Genomiczne robi badania genetyczne próbek z USA. Gdybyśmy mieli kiepski sprzęt, albo brakowało nam umiejętności, to oni by ich do nas nie wysyłali. Nam brakuje jedynie rozgłosu, bo umiejętności mamy.

    Prof. Florez, kiedy wrócił z Polski do USA, na pierwszym spotkaniu od razu stwierdził, że był pozytywnie zaskoczony tym, jakie mamy możliwości w Białymstoku. Padła sugestia, że będzie się starał wysyłać do nas na staże członków swojego zespołu, bo można u nas robić świetne rzeczy.

    Nauka jest ekscytująca?

    - Tak. Ja wierzę, że to, co robię wpłynie na zmianę leczenia pacjentów z cukrzycą i otyłością. W tych chorobach, którymi się zajmuję, staramy się o precyzyjne, indywidulane terapie dla pacjentów, bo to, co jest obecnie w standardzie leczenia jest niewystarczające. Dzięki temu już niedługo będziemy mogli pomóc naszemu pacjentowi w ten sposób, że dobierzemy dla niego taką ścieżkę leczenia, która zadziała dla niego w najlepszym czasie.

    A jeśli chodzi o medycynę cyfrową, to ona poniesie UMB do przodu. My już teraz mamy systemy integrujące dane kliniczne, potrafimy to naukowo opracowywać. Robimy to jako pierwsi w Polsce. Inni patrzą na nas i chyba się zorientowali, że warto to robić, bo zaczynają nas naśladować.

     

    Rozmawiał Wojciech Więcko

  • 70 LAT UMB            Logotyp Młody Medyk.