Uniwersytet Medyczny w Białymstoku. Życia nigdy dość – debata o przeszczepach.
  • Ostatnia zmiana 18.02.2025 przez Medyk Białostocki

    Życia nigdy dość – debata o przeszczepach

    O historii pierwszych przeszczepów serca i nerek, ale też o tym jaka czeka nas przyszłość jeśli chodzi o transplantacje narządów – to temat debaty w Galerii Sleńdzińskich, która odbyła się 8 grudnia. Okazją był finisaż wystawy Arkadiusza Goli i Zbigniewa Rokity „Życia nigdy dość".

    Zdjęcia do wystawy powstały w Uniwersyteckim Szpitalu Klinicznym w Białymstoku, ale także w Śląskim Centrum Chorób Serca w Zabrzu. Wystawie towarzyszyła książka ze zdjęciami i reportażem, który powstał na podstawie rozmów z pacjentkami i lekarzami. Ostatnim elementem projektu była publiczna debata na temat transplantologii. W dyskusji udział wzięli specjaliści z Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego w Białymstoku: dr hab. Jerzy Głowiński, chirurg, Kierownik Kliniki Chirurgii Naczyń i Transplantacji; prof. Tomasz Hirnle, kardiochirurg, Kierownik Kliniki Kardiochirurgii; dr Irena Głowińska, nefrolog, kierownik stacji dializ w szpitalu USK przy ul. Skłodowskiej. Spotkanie poprowadziła Katarzyna Malinowska-Olczyk, rzeczniczka USK oraz zastępca redaktor naczelnej Medyka Białostockiego.  

     

    Katarzyna Malinowska-Olczyk: Jak to się wszystko zaczęło? Pierwsze próby przeszczepiania skóry odnotowano już w czasach starożytnych. Jednak dopiero w XX wieku zaczęto przeszczepiać narządy.

    Dr hab. Jerzy Głowiński: - W przypadku nerek pierwsze próby miały miejsce jeszcze przed II wojną światową. Niestety były mało udane. To była faza eksperymentu. Pierwsze udane próby miały miejsce w latach 40. Młoda dziewczyna zachorowała na ostrą niewydolność nerek. Wtedy nie było dializ, lekarze wpadli więc na pomysł, aby przeszczepić jej nerkę do dołu łokciowego, bo tam naczynia były w miarę łatwo dostępne. Przeszczepiona nerka funkcjonowała kilka dni, ale ta pacjentka wyzdrowiała. Można powiedzieć, że to było pierwsze uratowane życie podczas przeszczepienia. Jednak okazało się, że narządów nie można przeszczepiać dowolnie. Po przeszczepie koniecznie trzeba stosować odpowiednie leczenie, którego wtedy nie było. Na pierwszy w pełni udany przeszczep nerki przyszedł więc czas dopiero w roku 1954. Tu dawcą był brat pacjenta - jednojajowy bliźniak, o identycznych genach. A pacjent, już po przeszczepie, żył długie lata. W tym przypadku nie było konieczne leczenie immunosupresyjne. Z czasem zauważono, że jest problem z immunologią, że nie można przeszczepiać narządu tak dowolnie, jak by się podobało. Pierwsza immunosupresja polegała na tym, że naświetlaniom poddawano całe ciało pacjenta dawkami niemal zabójczymi. To po to, żeby stłumić ochronę immunologiczną. Później już na szczęście pojawiły się leki, które były i bezpieczne, i skuteczne. Jako ciekawostkę mogę powiedzieć, że jeden z pierwszych udanych przeszczepów nerki odbył się w Chicago w latach 60. Pacjentowi zalecono później, by chodził z maską na twarzy, aby chronić się przed infekcją. Dziś do masek jesteśmy przyzwyczajeni, ale w tamtych czasach maska na twarzy oznaczała rabusia. Biorcę więc szybko aresztowano. Lekarze musieli go wyciągnąć z więzienia, wyraźnie tłumacząc, że maska nie oznacza nic złego.

     

    Podobno we Francji jeszcze w drugiej połowie XX wieku narządy do przeszczepów pochodziły od skazańców. Do 1977 roku wykonywana była tam kara śmierci przy pomocy gilotyny.

    Dr hab. Jerzy Głowiński: - Już wyjaśniam. Jak wspomniałem pierwszą nerkę przeszczepiono do stawu łokciowego. Z kolei tuż przed II wojną światową, podczas eksperymentów w Rosji, nerkę przeszczepiono na udo pacjenta. Dziś używaną technikę opracowano na przełomie lat 40. i 50. we Francji, korzystając z narządów pobranych od skazanych na karę śmierci przy użyciu gilotyny. Gilotyna pracowała nie tylko w czasie rewolucji francuskiej, ale aż do 1976 roku. Nerkę przeszczepiamy nad biodro pacjenta - bo tu jest miejsce, żeby zmieścić tę nerkę, jest niedaleko pęcherz moczowy, by odprowadzić mocz i duże naczynia krwionośne, które cały czas pompują krew.

    A jak to było z przeszczepami serca? Czy zanim doszło do tego udanego przeszczepu serca, wielu pacjentów musiało umrzeć?

    Prof. Tomasz Hirnle: - Serce jest pojedynczym narządem i w tym przypadku właściwie nie ma substytutu, jakim jest znakomita terapia nerkozastępcza, która może trwać latami. Największym wyzwaniem medycyny w ogóle i największą śmiertelność mają przypadki pacjentów z niewydolnym sercem. Na to nie ma po prostu żadnego sposobu. Pierwsze próby przeszczepów jako eksperymenty prowadzone były w USA, na Uniwersytecie w Stanford. Jednak z powodu ograniczeń prawnych i społecznych, oni przez wiele lat tego ostatniego kroku po prostu nie zrobili. Był opór środowiska, społeczeństwa, problem biorcy, problem dawcy, problem śmierci. W tych pierwszych próbach uczestniczył stażysta z Afryki Południowej, Christian Barnard. On to wszystko obserwował. Po czym pojechał do siebie, do RPA i natychmiast dokonał tej operacji. Przeszczepił serce. Całe przygotowanie, cała logistyka tego postępowania była dokonana oczywiście w Stanach. Te pierwsze przeszczepy to oczywiście były też dramatyczne historie związane z pacjentami. Ten pierwszy pacjent zdawał sobie sprawę, że jest eksperymentem.

    Chciał żyć.

    Prof. Tomasz Hirnle: - To otworzyło drzwi. Dwa lata później (1969 r. – red), w Łodzi, prof. Jan Witold Moll zrobił pierwszy polski przeszczep serca, który też nie przetrwał długo. Wtedy nie mieliśmy wiedzy o właściwej immunosupresji. Potem była długa przerwa i dopiero później rzeczywiście się zaczęła ta epoka transplantologii. To jest ogromnie emocjonalna dziedzina. O ile można sobie wyobrazić dawstwo rodzinne nerki, to serca się nie da w ten sposób przeszczepić. Tu jest inna skala tych emocji.

    Z drugiej strony, to wielka nadzieja dla pacjentów, którzy żyją wiele lat. Choć chyba to nie jest łatwe życie.

    Prof. Tomasz Hirnle: - Potrafią być przeżycia nawet 20-letnie. I to nie jest łatwe życie. Pamiętajmy, że są to pacjenci na bardzo ostrych lekach immunosupresyjnych i to widać na tych sercach. Miałem okazję kiedyś uczestniczyć w takiej operacji w Chicago, gdzie operowaliśmy przeszczepionego pacjenta, u którego bardzo szybko rozwinęła się degeneracja którejś z zastawek. Te serca są też narażone na szybsze procesy degeneracyjne. Widać było, że jest to nie ta własna tkanka, własne serce.

     

    KAŻDY MOŻE BYĆ BIORCĄ

    Mam trochę kontrowersyjne pytanie do Państwa, bo na poprzednim spotkaniu z ust jednego z uczestników padło takie zdanie: „ludzie nie dbają o siebie, a potem przychodzą do szpitala jak do mechanika, po części zamienne”. Opowiedzcie o historiach z Waszej pracy.

    Dr Irena Głowińska: - W przypadku nerek choroba jest bardzo podstępna. To nie jest tak, że ktoś o siebie nie dba. Trafiali do nas na dializy młodzi ludzie w wieku dwudziestu paru lat, z nagle rozpoznaną schyłkową niewydolnością nerek. Oni czuli się zdrowi. Oni nie mieli żadnych objawów. Mieliśmy 23-letniego pacjenta, który trafił nagle do lekarza rodzinnego z powodu bólu głowy utrzymującego się od kilku tygodni. Był aktywny zawodowo, pracował, nie miał czasu. Zmierzone ciśnienie pokazało, że są bardzo wysokie wartości, 250 na 130. Został skierowany na SOR i tam, po głębszej analizie, okazało się, że ten pacjent ma schyłkową niewydolność nerek. Choroba była już tak zaawansowana, że nic się nie dało z tym zrobić i trzeba było rozpocząć leczenie narkozastępcze. Myśmy włączyli pacjenta do hemodializoterapii, jednocześnie kwalifikując go do transplantacji. Mama okazała się być bezwarunkowo gotowa do oddania swojej nerki, tak więc równolegle rozpoczęliśmy kwalifikacje - mamy jako dawcy i syna jako biorcy. Niestety do tej transplantacji nie doszło, ponieważ mama doznała udaru krwotocznego mózgu zakończonego zgonem. I właściwie matka stała się dawcą narządów, wielu narządów ale dla innych biorców, bo syn nie był jeszcze aktywny na liście do transplantacji. Nie zdążyliśmy go zakwalifikować jako biorcy i nie znalazł się jeszcze na liście oczekujący do transplantacji. Finał tej historii był taki, że właściwie nie musiał czekać długo, bo tak się złożyło, że po trzech miesiącach dostał nerkę. Reasumując - nie można powiedzieć, że ci pacjenci nie dbają o siebie. Chcę powiedzieć, że w naszym ośrodku przy ul. Skłodowskiej nerkozastępczo leczymy 84 pacjentów: 64 jest hemodializowanych i 20 dializowanych otrzewnowo. Z tej grupy 20 pacjentów dializowanych otrzewnowo 35 proc. jest aktywnych na liście do transplantacji. Natomiast spośród hemodializowanych tylko 15 proc. pacjentów jest zgłoszonych do transplantacji. Z czego to wynika? Przede wszystkim z tego, że jedna trzecia pacjentów hemodializowanych to ludzie w wieku podeszłym. To pacjenci 70 plus ze współchorobowością. Jest szereg chorób towarzyszących, które de facto dyskwalifikują tych pacjentów z bycia potencjalnymi biorcami nerki. Jest więc duża populacja pacjentów, których nie możemy przeszczepiać.

    Natomiast wśród hemodializowanych populacja młodych ludzi poniżej 35 roku życia to tylko 8 proc. Młodzi ludzie, wszyscy, którzy kwalifikują się do transplantacji, są natychmiast kwalifikowani i aktywni na liście pacjentów oczekujących do transplantacji. Trzeba mieć jednak świadomość, że najlepszą metodą leczenia nerkozastępczego na chwilę obecną jest przeszczepienie pacjenta od dawcy żywego, czyli przeszczepienia rodzinne przed rozpoczęciem dializoterapii. To jest nasze zadanie jako nefrologów, transplantologów, żeby uświadomić społeczeństwo, że my możemy podarować nowe życie bliskiej osobie. To nie jest mowa o obcych ludziach, ale o tej najbliższej osobie - że na pewno w rodzinie zawsze jest ktoś, kto może być dawcą nerki, bo mamy je dwie.

    Czy nerka od żywego dawcy dłużej posłuży?

    Dr hab. Jerzy Głowiński: - Nie jest tak, że nerka od dawcy zmarłego zawsze będzie gorsza, bo czasami takie nerki funkcjonują wiele lat, nawet 20. Statystycznie, przyjmuje się, że nerka od dawcy żywego funkcjonuje lepiej i dłużej.

    Dr Irena Głowińska: - Ale nie dlatego mówimy o tym dawstwie żywym, dawstwie rodzinnym. Chodzi przede wszystkim o to, że skracamy okres oczekiwania na liście. Taki pacjent nie musi czekać na optymalnego dawcę. W dawstwie rodzinnym zabieg jest planowy, w konkretnym czasie, możemy się do niego przygotować.

    Zdradzę, że mamy tutaj na sali obecne małżeństwo, państwa Kaczyńskich, którzy są też bohaterami tej wystawy. I powiem państwu, że pani oddała mężowi nerkę. I mam pytanie do pani Małgorzaty. Proszę powiedzieć, czy pani ma jakieś ograniczenia w swoim życiu? Bo pani żyje z jedną nerką, bo drugą oddała pani swojemu mężowi wiele lat temu.

    Małgorzata Kaczyńska: - Tak, oddałam 25 lat temu. Ja nie odczuwam żadnych, absolutnie żadnych negatywnych konsekwencji. Jestem normalną, zdrową osobą, która nie przyjmuje żadnych leków, która nie ma żadnych ograniczeń dietetycznych czy jakichkolwiek.

    Czas, kiedy mąż był dializowany, chcąc gdziekolwiek wyjechać, najpierw szukaliśmy stacji dializ, gdzieś niedaleko, żeby można było z nich skorzystać. Dopiero jak się tam umówiliśmy, to można było gdziekolwiek się ruszyć. Teraz, od 24 lat, jesteśmy niezależni, nieograniczeni i wolni.

    Skoro zaczęliśmy rozmawiać o ograniczeniach, to jakie one są w przypadku osób dializowanych. Jeszcze wiele lat temu to była niemożliwość wyjechania na wakacje, to były ograniczenia związane z piciem wody. Pani doktor, proszę powiedzieć, jak wygląda życie pacjentów hemodializowanych?

    Dr Irena Głowińska: - Pacjent hemodializowany musi mieć świadomość taką, że w miarę czasu trwania tego rodzaju leczenia, jego diureza resztkowa, czyli ilość oddawanego moczu, praktycznie będzie zerowa. To oznacza, że powinien przestać przyjmować płyny. Dlatego, że wszystkie produkty, które spożywa, warzywa, owoce, pokarm, wszystko zawiera wodę. I jest to niebywale trudne do zrozumienia, szczególnie ludziom, którzy przez 60-70 lat żyli normalnie, pili to, co chcieli, prowadzili swój styl i sposób życia. A jeśli u takiego pacjenta dodatkowo mamy choroby towarzyszące w postaci niewydolności serca, gdzie zalecone mamy ograniczenie płynowe, żeby pacjent się nie przewadniał, jest to niemożliwe do zaakceptowania i pojawia się szereg powikłań. Ci pacjenci mają również ograniczenia dietetyczne, czyli ograniczamy produkty z zawartością potasu, ograniczamy produkty z zawartością fosforanu. U pacjenta, u którego dołącza się cukrzyca w pewnym momencie pada pytanie: pani doktor, to co ja mogę jeść i ile mogę pić? I rzeczywiście ta metoda leczenia ma szereg ograniczeń. Nieco liberalnie jest u pacjentów leczonych dializą otrzewnową. Oni się dializują w domach, oni się dializują codziennie i tamten reżim płynowo-dietetyczny jest dużo mniejszy, aczkolwiek też istnieje. Możemy powiedzieć, że rzeczywiście leczenie nerkozastępcze jest alternatywą dla transplantacji, czego nie mamy na przykład w sercu czy w wątrobie, ale niesie szereg swoich ograniczeń, jeżeli chodzi o jakość życia.

    Panie Profesorze, czytałam, że 40 proc. osób potrzebujących serca są to osoby po zawale, a kolejne 40 proc. - po infekcjach. Co to są za infekcje? Grypa, angina? Czy miał Pan takich pacjentów?

    Prof. Tomasz Hirnle: - Tu chodzi najczęściej o wirusowe etiologie, które powodują zapalenie mięśnia serca i to są rzeczywiście dramatyczne sytuacje. To często dotyczy ludzi młodych i takich pacjentów mamy. O ile po przejściu tej ostrej fazy infekcji, ta kurczliwość serca potrafi wrócić, to zmiany pozawałowe niszczą serce nieodwracalnie. Kiedy patrzymy na młodego człowieka, któremu serce po prostu przestaje funkcjonować, to jest to dramatyczne. Mamy oczywiście, powiedzmy sobie teoretycznie, pewne narzędzia, które mogą to powstrzymywać, leczyć. Myślę tutaj o wszczepieniu mechanicznego wspomagania krążenia. Jest to zminiaturyzowana maszyna, procesor, który możemy wszczepić. Pamiętam doskonale, chyba z zeszłego roku, 24-latka bodajże, któremu założyliśmy tę maszynę. Leżał u nas tydzień, dwa, trzy. Był normalnie leżący, rozmawiający, niezaintubowany. Generalnie nie był w ciężkim stanie, oprócz tego, że serce nie chciało pracować.

    I to był przypadek po infekcji?

    Prof. Tomasz Hirnle: - Tak. Po infekcji podłącza się takie urządzenie, żeby odciążyć jego własne serce, żeby ono się zregenerowało. Niestety u niego akurat się nie zregenerowało.

    I jak się ta historia skończyła?

    Prof. Tomasz Hirnle: - Skończyła się dobrze. Został przekazany do warszawskiego ośrodka transplantacji serca. I po krótkim czasie oczekiwania, miał wykonany przeszczep serca.

    Czy on wcześniej był zdrową osobą?

    Prof. Tomasz Hirnle: - Tak. Po prostu ta infekcja przytrafia się w sposób nagły, nie wiadomo kiedy.

    Rozumiem, że w takich nagłych przypadkach jest trudno o dawcę. Czy są jakieś sposoby na utrzymanie przy życiu takich pacjentów?

    Prof. Tomasz Hirnle: - Są pompy do umieszczenia poza organizmem pacjenta tzw. Left Ventricular Assist Device. Ta pompa zastępuje pracę lewej komory serca. Teoretycznie takie pompy moglibyśmy wszczepiać u nas, ale Ministerstwo Zdrowia ograniczyło to wyłącznie do ośrodków transplantacyjnych.

    Czyli pacjent w zagrożeniu życia musi z Białegostoku jechać do Warszawy, Zabrza, do tych innych ośrodków?

    Prof. Tomasz Hirnle: - Tak, choć uważam, że to powinno u nas leżeć na półce i móc wspomóc mechanicznie tę pracę serca. Na tej pompie jest dużo łatwiej prowadzić pacjenta i można naprawdę długotrwale prowadzić tych chorych. To byłoby pomocne.

    Muszę powiedzieć, że w tej chwili, ze względu na problem z dawcami, biorcami, na świecie przeszczepia się więcej LVAD-ów, niż wykonuje się transplantacji serca. Co więcej, pacjenci, którzy są teoretycznie na liście oczekujących do przeszczepu serca, rezygnują. Mówią, że wolą żyć z tą pompą, nie borykać się z problemami immunosupresji. Po prostu wolą zadowolić się czymś mniejszym i tak funkcjonować.

    To jeszcze poruszmy temat uszkodzeń wątroby i konieczności ich przeszczepiania z powodu nadmiernego zażywania leków przeciwbólowych.

    Dr hab. Jerzy Głowiński: - Takim prostym lekiem przeciwbólowym, stosowanym przez wiele lat w Anglii, był lek zawierający dużą dawkę paracetamolu, który był nadużywany. Przeszczepy wątroby w Europie prężnie się rozwijały w dwóch krajach. W Anglii, gdzie było właśnie nadużywanie paracetamolu i we Francji, gdzie było nadużywanie wina. Trzeba zdać sobie sprawę z tego, że picie - nawet umiarkowane, które się wszystkim wydaje jako symbol luksusu, związane z codziennym wypiciem lampki wina - też uszkadza wątrobę. Nie trzeba być alkoholikiem codziennie pijącym wódkę, żeby trafić na listę oczekujących na przeszczep wątroby. Normalni ludzie, wykształceni, zajmujący menadżerskie stanowiska, też mogą mieć niewydolność wątroby i potrzebować tego przeszczepu. Tak więc jak wspomniałem: we Francji się rozwijały przeszczepy wątroby z powodu marskości, a w Anglii z powodu nadużywania paracetamolu. Wszystko jest dla ludzi, ale z umiarem. Ten akurat narząd się w Polsce bardzo dynamicznie przeszczepia i kolejka na przeszczepienie wątroby jest stosunkowo krótka. Krócej się czeka na wątrobę, niż na inne narządy. Też wątroba ma swoje możliwości regeneracji, ponadto możliwe są przeszczepy dzielone. Zdarza się, że matka może część swojej wątroby oddać dziecku, albo jak jest jeden większy narząd, to można podzielić jedną wątrobę dla dwóch pacjentów. Wątroba też jest narządem ratującym życie, tak jak serce. Nerka przedłuża, poprawia jakość życia, ale nie ratuje życia.

     

    PRZYSZŁOŚĆ TRANSPLANTOLOGII

    W którym kierunku rozwinie się transplantologia? Czy będzie miniaturyzacja i takie urządzenia, które zastąpią serce? Druga ścieżka to przeszczepianie organów od zwierząt, np. świni. Trwają też prace genetyków, którzy próbują genetycznie modyfikować serce, żeby się samo naprawiało. Prof. Maria Siemionow, polska chirurg, która mieszka w USA i przeprowadziła pełny przeszczep twarzy w 2008 roku, pracuje z kolei z komórkami chimerycznymi, czyli próbuje uzyskać komórki, które będą łączyły komórkę dawcy i biorcy, które pozwolą wyeliminować leki immunosupresyjne. Są też prace nad technologią CRISPR, czyli edytowania genów. Teraz każdego z Was poproszę o opinię, jak sobie wyobrażacie przyszłość? Zacznę od dr Głowińskiej - czy za 20 lat nie będzie już stacji dializ?

    Dr Irena Głowińska: - Za naszego życia będą stacje dializ, z tym musimy się liczyć. Oczywiście pojawiają się nowe metody, technologie rozwijają wielowątkowo, równolegle. Czy ksenotransplantacja czy edytowanie CRISPR, czy przeszczepy od zwierząt, czy CRISPR-Cas9, czyli edytowanie genów, rozcinanie nici DNA, eliminowanie fragmentów odpowiadających za patologię. To wszystko wydaje się, że pojawi się za kilka dekad, 10-20 lat. Może w tym okresie dużo się zmieni, dlatego że one są bardzo obiecujące. Mamy dużo niewiadomych, dużo znaków zapytania. My nie wiemy jak organizm ludzki zareaguje na narząd genetycznie zmodyfikowany od zwierzęcia. Wiemy, że immunosupresja stosowana po transplantacji narządów między gatunkami nie jest skuteczna. Ta, która jest skuteczna u ludzi, nie jest skuteczna u zwierząt i odwrotnie. W przyszłym roku rozpoczną się duże badania kliniczne, obejmujące transplantacje narządów od zwierząt, od świń ludziom. Okazuje się, że zainteresowanie ze strony pacjentów, którzy mają pełną świadomość ryzyka, które ponoszą, ponieważ nie wiemy, jaka będzie odpowiedź, jest bardzo duże. Mając na szali możliwość poprawy jakości życia i życie na dializach, wolą wziąć udział w badaniu i zobaczyć, co będzie po transplantacji narządów na przykład od świni, aniżeli zostać na dializach. Już teraz dużo się dzieje, a w przyszłości zapewne będzie dziać się dużo więcej. Natomiast czy będą stacje dializ? Z pewnością. Bo na pewno będą grupy pacjentów - szczególnie u nas, w Polsce - które z tych dializ będą korzystać. Wydaje mi się, że dziś idziemy w kierunku dializ otrzewnowych - żeby pacjent dializował się w domu, żeby był bardziej samodzielny, bardziej niezależny. Stacje dializ będą dedykowane głównie pacjentom, którzy nie będą sobie sami radzili, będzie to krótki pomost do innych etapów leczenia, na przykład do transplantacji.

    Panie profesorze, jeszcze 100 lat temu nikt sobie nie wyobrażał, że serce będzie wszczepione. A co będzie za 100 lat?

    Prof. Tomasz Hirnle: - Transgeniczna świnka to jest oczywiście bardzo prawdopodobne. Mówię to dlatego, że dosyć dużo materiału biologicznego świńskiego już teraz wszczepiamy pacjentom. Chodzi o zastawki serca, które są z materiału biologicznego pochodzącego od świnki. One mają niestety swoje ograniczenie pod względem trwałości, nie są tak trwałe jak naturalne zastawki. W tej chwili są już takie próby, że pobiera się materiał z takiej właśnie zmodyfikowanej genetycznie świni i z tego materiału są pierwsze próby konstruowania tych zastawek. Przyszłość pokaże, czy one będą trwalsze czy nie. Kolejna ścieżka, chyba bardziej prawdopodobna w efekcie, to jest całkowicie implantowalne sztuczne serca, albo przynajmniej sztuczna lewa komora. Komora mechaniczna, ale tak mała, żeby się w całości zmieściła w organizmie człowieka. W tej chwili przy sztucznym sercu cała aparatura sterująca jest na zewnątrz człowieka w postaci ogromnej konsoli, ale już sam układ pompujący absolutnie jest już w stanie się zmieścić w obrębie klatki piersiowej. Czy ta miniaturyzacja pójdzie jeszcze dalej? Firmy twierdzą, że tak. Jednak mówią to już od 20 lat. Pamiętam jeszcze historię stymulatorów serca. Teraz stymulator serca to takie pudełeczko zapałek, które się wszczepia - dwa, trzy dni w szpitalu i pacjent wchodzi. Potem wraca po siedmiu latach na wymianę baterii. Pierwsze urządzenia do stymulacji serca wymagały kardiochirurgicznego otwarcia, naszycia elektrod. A bateria? Bateria nie istniała, tylko pacjent na stałe był podłączony do sieci. A sam stymulator miał postać ogromnej szafy stojącej obok łóżka. Po czym nastąpiła błyskawiczna miniaturyzacja. Teraz pompy już są, tylko napęd do tej pompy musi być zminiaturyzowany. I mi się osobiście wydaje, że chyba pompy wygrają.

    A drukowanie narządów w drukarce 3D? Już teraz chirurdzy-naczyniowcy korzystają z naczyń drukowanych w drukarkach 3D, przygotowywanych konkretnie pod pacjenta. Czy może taka przyszłość czeka transplantologie?

    Dr hab. Jerzy Głowiński: - Naczynia są prostą konstrukcją. Jednak wydrukować cały narząd to już sprawa bardziej skomplikowana, aczkolwiek technicznie możliwa. Tu o prawdziwym sukcesie można by jednak mówić dopiero, jak taki pacjent przeżyje rok. Jeszcze pięć lat temu takie plany określiłbym jednym słowem: bajka. Natomiast dwa lata temu przeszczepiono pierwsze zmodyfikowane serce świni. Pacjent co prawda zmarł, ale i tak jest to duży przełom. Medycyna wymaga ofiar i nie należy oczekiwać, że pierwsze próby będą ze 100-procentowymi sukcesami. Sądzę, że jeszcze za naszego życia dużo się zmieni. Trudno dziś powiedzieć, co będzie łatwiejsze: czy wszczepianie zmodyfikowanych narządów zwierząt, czy drukowanie ich w 3D. Czas pokaże. Proszę pamiętać, że to wszystko jeszcze dziś jest eksperymentem medycznym, a te kosztują straszne pieniądze. Nawet w razie sukcesu, aby jakieś rozwiązanie medyczne stało się ogólnie dostępne i traktowane jako metoda lecznicza, musi być akceptowane przez płatnika. Przykład: w Polsce przeszczepienie nerki kosztuje 70 tys. zł i jest akceptowane przez budżet. A jeśli okaże się, że transgeniczna nerka ma kosztować 7 mln zł? Czy płatnik zgodzi się za to zapłacić?

    Debatę poprowadziła Katarzyna Malinowska-Olczyk

  • 70 LAT UMB            Logotyp Młody Medyk.