Cykl debat „Wspólnie dla zdrowia” ma służyć określeniu jaka ma być przyszłość polskiego systemu służby zdrowia. Chodzi o wyznaczenie kierunków i celów, które będą istotne za 5 czy 10 lat.
Rozmowa z ministrem zdrowia prof. Łukaszem Szumowskim
Dyskusja o innowacjach w medycynie i jej zorganizowanie w Białymstoku - to chyba nie przypadek?
- Oczywiście. UMB jest jedynym uniwersytetem medycznym w Polsce, który uzyskał grant Horyzont 2020. Dzięki niemu doktoranci z całego świata uczą się tu w Białymstoku. To pokazuje, jak dużo mają do zaoferowania nasze uniwersytety, a w szczególności UMB, który jest liderem wśród uczelni medycznych. Mamy w Polsce świetną bazę laboratoryjną, świetne warunki do prowadzenia prac badawczych, dobrą dydaktykę. To właśnie dlatego ci doktoranci z całego świata chcą się u nas szkolić. Za nimi będą przyjeżdżać tu ich mentorzy, profesorowie. Oni już teraz mówią, że mamy dostęp do laboratoriów wyposażonych na światowym poziomie, nierzadko mamy lepszy sprzęt niż na uniwersytetach zachodnich. To cieszy. Te wymiany między młodymi badaczami to jest początek współpracy międzynarodowej. Efekty przyjdą z czasem. Nauka, a szczególnie w obszarze ochrony zdrowia, to jest jedna z najlepszych form dyplomacji i zacieśniania więzów pomiędzy różnymi krajami. Robimy te badania razem, bo cel mamy wspólny. Chcemy, żeby pacjenci mieli dostęp do najlepszych technologii.
Czemu ma służyć ten cykl debat?
- Debaty „Wspólnie dla zdrowia” powoli zbliżają się ku końcowi i mam nadzieję, że w czerwcu dostanę raport z tych wszystkich spotkań. Liczę na to, że otrzymam głos strony społecznej na temat służby zdrowia. Ja nie ingeruję w tematy dyskusji, czy w samą rozmowę. Chcę na podstawie tego dokumentu wypracować wizję tego, co trzeba zrobić przez najbliższe 4,8,12 lat. Jakie kierunki rozwoju wybrać, gdzie ten system poprawiać w pierwszej kolejności, gdzie można to zrobić później. Ktoś powie: przecież wszyscy wiemy, co trzeba zrobić. Trzeba przecież poprawić dostęp do świadczeń, zmniejszyć kolejki i zwiększyć ilość pieniędzy w systemie. My to już robimy. W 2024 r. mamy mieć o 60 mld zł więcej w systemie niż dziś. Pytanie jest tylko takie, jak wydać te pieniądze? Czy inwestować w innowacje, o czym dziś mówimy? Innowacje to ogromny rynek. Szacuje się, że w 2025 roku to będzie globalnie, na świecie, około 700 mld dolarów. Kolejne pytanie, czy warto inwestować w technologię, która poprawia jakość usługi, czy zabiegu o 5 proc., ale kosztuje 300 proc. więcej niż obecna. Czy powinna być ona refundowana i ewentualnie w jaki sposób? To są tematy niezwykle istotne. Pula pieniędzy w każdym kraju jest ograniczona. Czasami jest ona większa, czasami mniejsza. Jak inwestować te pieniądze? Czy skupić się na innowacjach, a może tylko robić profilaktykę i tylko finansować uznane i sprawdzone terapie? Dlatego tak ważny jest głos strony społecznej. Musimy razem znaleźć te odpowiedzi.
Bez innowacji medycyna chyba nie ruszy się o krok do przodu?
- Tak. Innowacje w medycynie to postęp. Na nasze zdrowie wpływ ma więcej czynników. Choćby te należące do warunków socjoekonomicznych: mamy cały obszar wynikający ze sfery warunków życia, wysokości naszych płac, czy warunków mieszkalnych. Choćby programy 500+ czy „Czyste powietrze” przez poprawę warunków socjoekonomicznych poprawiają wyniki w długości życia. Mówi się już, że kod pocztowy jest ważniejszy niż kod genetyczny. Okazuje się, że warunki socjoekonomiczne bardziej wpływają na długość życia obywatela, niż jego predyspozycje do chorób. Dlatego musimy działać wielokierunkowo. Oczywiście innowacje są kluczowe. Ja jestem kardiologiem i wiem jak się kiedyś leczyło zawał serca, a jak jest dziś. 20 lat temu pacjent leżał w szpitalu miesiąc, a dziś wychodzi ze szpitala po trzech dniach.
Panie ministrze teraz jest dobry moment na podsumowanie Pana pracy. Czy można było zrobić więcej np. w kwestii mniejszych kolejek do lekarzy specjalistów?
- To jest pytanie, na które trudno odpowiedzieć wprost, bo zawsze da się zrobić więcej. Moim zdaniem udało się zrobić sporo. W wybranych obszarach te kolejki faktycznie się zmniejszają. System ochrony zdrowia jest takim obszarem, który nie chce rewolucji. To słychać w głosach pacjentów, czy głosach organizacji pacjenckich. Powinniśmy go poprawiać sukcesywnie, jako proces ewolucyjny. Musimy skupiać się na pewnych obszarach, doprowadzić je do akceptowalnego poziomu i wtedy przejść do kolejnych. Jednak jednym z kluczowych elementów jest ilość środków na zdrowie.
A czy ostatnie podniesienie wyceny świadczeń zmieniło sytuację?
- Na pewno zmieniło, zwłaszcza że przeznaczyliśmy 680 mln zł tylko na internę i chirurgię. Pamiętajmy jednak, że nie był to jedyny element naszych działań. Mamy już nielimitowaną tomografię i rezonanse magnetyczne. Do tego mamy zaćmę i endoprotezy bez limitów, zapłaciliśmy też za nadwykonania z zeszłego roku. Do tego mamy pilotaże, które są istotnym elementem systemu i też kosztują. Wczoraj ogłosiliśmy uruchomienie trombektomii mechanicznej na cały kraj i teraz wszyscy Polacy będą mieli w swoim województwie ośrodki, w których od 1 lipca będą mogli oczekiwać mechanicznego leczenia udaru mózgu. Jak zsumujemy te wszystkie środki, to jest ok. 2 mld złotych. Dlatego ten system jest poprawiany sukcesywnie i w wybranych obszarach, bo te pieniądze też do nas wpływają sukcesywnie. Gdybyśmy je wszystkie od razu wrzucili do systemu, ot tak bez dzielenia gdzie, to ten by je wchłonął, ale pacjent nie odczułby poprawy. Myślimy już nad nowym planem finansowym NFZ. Wszak „13 emerytura” to element zmieniający plan NFZ po stronie przychodów. Myślę więc, że 1 lipca będzie jakimś kolejnym otwarciem.
Potrzebujemy nowych środków w systemie. Choćby w kontekście płac dla kadry. Trzeba sobie uświadomić, że to są zaniechania sprzed lat. Te decyzje o transferach finansowych na płace to nie jest poprawa czyjegoś komfortu teraz. To jest być albo nie być polskiego systemu ochrony zdrowia za lat 10. Gdyby nie to, że przekazaliśmy pielęgniarkom i położnym dodatkowe środki - sukcesywnie i to trwało aż cztery lata - to za 10 lat mielibyśmy bardzo poważne problemy kadrowe. Teraz, pierwszy raz od dawna, 100 proc. pielęgniarek-absolwentów odebrało prawo do wykonywania zawodu. Jeszcze niedawno co trzecia absolwentka tych studiów w ogóle tego nie robiła i nie wchodziła do zawodu. To jest efekt kilkuletniej pracy. Nie poprawiamy od razu wszystkiego. Na uniwersytetach medycznych zwiększamy limity przyjęć na wydziałach lekarskich i lekarsko-dentystycznych po to, żebyśmy mieli więcej lekarzy. Ta ilość powolutku wzrasta. Ale to trwa. Tej zapaści w kadrach, kiedy uznano że lekarzy w Polsce jest za dużo, nie zasypiemy w rok, ani cztery lata. Kształcenie to 6 lat, potem staż i specjalizacja kolejne 6 lat. To wychodzi 13 lat. Musimy to robić, podtrzymywać ten nacisk na kadry w Polsce. Musimy to robić, żeby nie mieć problemu za czas jakiś. Jednak musimy też zdawać sobie sprawę z tego, że pewnych elementów samymi pieniędzmi nie załatwimy. Jeżeli brakuje specjalistów, czy pielęgniarek na rynku, to same pieniądze też nie załatwią tematu od razu.
Not. Wojciech Więcko