Jolanta Maria Dzienis jeszcze do niedawna pracowała w dziekanacie Wydziału Lekarskiego i zajmowała się doktoratami. Obecnie jest na emeryturze, ale żeby z tego powodu miała więcej czasu, to sama tak nie uważa. Pisze wiersze.
W UMB pracowała 30 lat. W tym czasie nie tworzyła, bo jak mówi, wiersze do niej nie przychodziły. Te wróciły tuż przed przejściem na emeryturę. Niespełna przed dwoma laty napisaliśmy o pani Joli, kiedy wydała swój pierwszy tomik „Mgnienie”. Właśnie wydała drugi i pracuje nad trzecim.
Jej wiersze można znaleźć w internecie (www.jolantamariadzienis.pl), a osobiście wysłuchać na spotkaniach „ Pod Schodkami”.
Przeczytaj jeszcze: Pani Jola wiersze pisze
Wojciech Więcko: To już chyba się odblokowało na dobre? Na pierwszy tomik trzeba było czekać prawie 20 lat, a teraz ledwie dwa...
W połowie października w Bibliotece UMB odbędzie się wieczór autorski Jolanty Dzienis. Szczegółowe informacje pojawią się bliżej tego wydarzenia |
Jolanta Maria Dzienis: - Oj, to nie tak. Na ten pierwszy tomik to tylko tak teoretycznie trzeba było czekać 20 lat, bo wiersze powstawały jedynie przez ostatnie dwa lata przed wydaniem. Tak samo teraz, to też zapis z ostatnich dwóch lat. Zresztą już pracuję nad trzecim tomikiem. Pierwszy tomik nazywał się „Mgnienie”, drugi - „Z zaczarowanej polany”, a trzeci będzie się nazywał „Odłamki czasoprzestrzeni”. Będzie wyjątkowy, ponieważ chcę tam zamieścić wiersze odzyskane z czasów szkolnych, białe wiersze, te bardziej dziecięce, trochę rymowanek.
Emerytura chyba dobrze wpływa na twórczość poety?
- Nie mam wolnego czasu. Czasami mam wrażenie, że mam go mniej niż wtedy, kiedy jeszcze pracowałam zawodowo. Zaangażowałam się jako wolontariusz w prace fundacji „Razem lepiej”, ponadto pomagam koleżance poetce z Brazylii, która nauczyła się polskiego w wieku lat 50 i zajmuję się redagowaniem książek tłumaczonych przez nią z portugalskiego na polski. Do tego jestem redaktorem w portalu senior.bialystok.pl, co też mnie trochę absorbuje. I choć wstaję godzinę później, niż kiedy pracowałam na uczelni, to do domu wracam dużo później niż wcześniej. Nie mam grafiku, ale dni upływają mi bardzo szybko.
To kiedy powstają wiersze?
- W międzyczasie. Albo podczas snu. Przy łóżku mam notatnik. Jeżeli budzę się i nie zapiszę myśli, to wszystko przepadnie. Jeżdżę autobusami, więc jak znowu przyjdzie myśl - to ją zapisuję. Jeżeli ktoś mnie w takim momencie rozkojarzy, przerwie tę czynność, to pomysł ucieknie i nie będzie wiersza. Potem samo powstawanie wiersza trwa szybko. To kwadrans, maksymalnie 30 minut.
A co jest w nowym tomiku?
- Tak jak w tytule, to wiersze napisane na mojej zaczarowanej polanie.
A gdzie ona jest?
- Teraz bardziej jest w głowie, choć fizycznie to miejsce też jest. To taki las między Grajewem a Rajgrodem. Znalazłam ją, jak zbierałam grzyby. Kiedyś tam były małe sosenki i jałowce. Jest tam strumyk, a jak pójdzie się trochę wzdłuż niego, to znajdzie się miejsce po starej leśniczówce, ogródek i płot. W mojej opowieści to chatka z piernika, chruściany płot pleciony z gałązek, dzikie dalie, jaśminy, niezapominajki, no i poziomki.
O czym są te wiersze?
- O kwiatach, porach roku. Jest też rozdział o zwierzętach, ale też śląskie pogwarki. To ukłon w stronę wydawcy, który jest stamtąd. Opisuję też miejsca niezwykłe, które znikają z naszej przestrzeni. Są też moje rozliczenia z przeszłością.
Na poezji nie da się zarobić…
- Do tego trzeba nawet dołożyć ze swoich. Nie zastanawiam się, czy mi to się opłaca. To mi sprawa przyjemność. A jeszcze większą, kiedy się to komuś podoba. Mój tomik ma 250 egz. nakładu. Nie sprzedaję go, tylko rozdaję. Początkowo w ogóle nie chciałam nic wydawać, bo przecież publikuję w internecie. Przekonał mnie mój kolega. Powiedział: internet to nie wszystko, zabraknie prądu i wszystko znika. A jak wydam tomik, to on mimo wszystko się zachowa. Z drugiej strony drzewa jeszcze nie posadziłam, więc to mój taki ślad na ziemi.
Rozmawiał Wojciech Więcko