Dr Agata Panas jest pierwszą pielęgniarką w UDSK, która uzyskała tytuł doktora. W całym województwie podlaskim pielęgniarek z doktoratem jest siedem.
Katarzyna Malinowska-Olczyk: Czy w związku z tym, że obroniła Pani pracę doktorską otrzyma Pani podwyżkę?
Dr Agata Panas: - Jeszcze nic o tym nie wiem, ale podobno jest planowana (śmiech). Słyszałam, że taką podwyżkę dostaje się z automatu.
Liczyła Pani na większą pensję, decydując się na zrobienie doktoratu?
- Nawet mi do głowy nie przyszło, że moja płaca może wzrosnąć z tego powodu. Zawsze było tak, że w kwalifikacjach pielęgniarek ważne było to, co liczy się w NFZ, czyli specjalizacje czy kursy. A NFZ nie wymaga przecież od nas doktoratów.
To po co Pani był potrzebny ten tytuł?
Dr Agata Panas jest pierwszą pielęgniarką w UDSK, która uzyskała tytuł doktora. Obrona odbyła się 30 października 2013 roku. Promotorem pracy na Wydziale Nauk o Zdrowiu była dr hab. Katarzyna Muszyńska-Rosłan. Dr Panas pracuje w zawodzie od 24 lat. Na początku zatrudniona była w III Klinice Chorób Dzieci na odcinku, gdzie leczeni byli pacjenci z chorobami nowotworowymi. W 1998 roku przeszła do nowo otwieranej Kliniki Onkologii. Od 2006 roku jest tam oddziałową (w ub. roku wygrała konkurs na drugą, sześcioletnią kadencję). Od ub. roku jest również konsultantem wojewódzkim w dziedzinie pielęgniarstwa i opieki paliatywnej. |
- Zrobiłam go sama dla siebie. W ramach Narodowego Programu Zwalczania Chorób Nowotworowych prowadzony jest program zdrowotny dotyczący monitorowania stanu zdrowia i późnych powikłań po leczeniu choroby nowotworowej u dzieci i młodzieży. Klinika Onkologii i Hematologii Dziecięcej w Uniwersyteckim Dziecięcym Szpitalu Klinicznym, w której pracuję, uczestniczy w tych badaniach od pięciu lat. Ponadto jest ośrodkiem koordynującym ogólnopolskie badania tych pacjentów. Byłam jedną z osób biorących udział w programie i to od strony praktycznej. Dokonywałam pomiarów antropometrycznych, na podstawie których określano BMI, WHR [obwód talii i bioder - red.] i ciśnienie tętnicze krwi, pobierałam krew żylną w celu oznaczenia parametrów gospodarki węglowodanowej i tłuszczowej. Od osób uczestniczących w badaniu zbierałam również wywiad w kierunku obciążeń rodzinnych czynnikami ryzyka cukrzycy, otyłości, nadciśnienia tętniczego, chorób serca.
Trudno było pogodzić robienie doktoratu z pracą oddziałowej?
- Bardzo. Fizycznie wyglądało to tak, że brałam urlop, siedziałam w domu obłożona książkami i pisałam. I tak było przez dwa lata.
Na jaki temat była Pani praca?
- Tytuł mojej pracy doktorskiej brzmiał: „Zespół metaboliczny u młodych dorosłych leczonych w dzieciństwie z powodu choroby nowotworowej”. Różne międzynarodowe organizacje podają różne definicje zespołu metabolicznego. Najnowsze, zmodyfikowane kryteria zespołu metabolicznego uwzględniają zwiększony obwód talii, zaburzenia profilu lipidowego w kierunku aterogennej dyslipidemii, podwyższone ciśnienie tętnicze krwi oraz podwyższone stężenie glukozy na czczo. Zespół metaboliczny najczęściej wiąże się z otyłością brzuszną. Mówi się o tzw. tłuszczu trzewnym, czyli tłuszczu zdeponowanym w okolicy brzucha. Badania pokazują, że ten tłuszcz jest bardzo czynnym hormonalnie i czynnościowo narządem. Pełni istotną rolę w regulacji homeostazy organizmu poprzez udział w metabolizmie hormonów steroidowych, produkcję i wydzielanie cytokin, czynników wzrostu oraz enzymów. Dystrybucja tkanki tłuszczowej ma duże znaczenie jako czynnik ryzyka rozwoju powikłań otyłości, m.in. cukrzycy typu 2, nietolerancji węglowodanów, nadciśnienia tętniczego, hiperlipidemii czy choroby niedokrwiennej serca.
Jak dużej grupy dotyczyły Pani badania?
- Do badań zostało zaproszonych 230 ozdrowieńców leczonych w Klinice Onkologii i Hematologii Dziecięcej (wcześniej w III Klinice Chorób Dzieci AMB) od 1995 roku. Otrzymano 52 zwroty korespondencji z uwagi na zmiany adresu. Na zaproszenie do badań odpowiedziało 77 osób (44 mężczyzn, 33 kobiety), u których rozpoznano w dzieciństwie chorobę nowotworową i którzy byli poddani leczeniu przeciwnowotworowemu.
Około jedna trzecia osób w ogóle nie odpowiedziała na nasze zaproszenie. Z tych 77 osób, które przyszły na badania, część była po leczeniu białaczek, chłoniaków, a część po leczeniu guzów litych. Podzieliłam pacjentów na dwie grupy: jedną po leczeniu białaczek i chłoniaków, oraz drugą po leczeniu guzów - osoby po leczeniu guzów stanowiły tzw. grupę odniesienia. Oceniałam różne aspekty leczenia przeciwnowotworowego, m.in. wpływ radioterapii ośrodkowego układu nerwowego. Wyszły ciekawe wyniki, bo okazało się, że radioterapia istotnie wpływa na wzrost młodych dorosłych po leczeniu. Z kolei leczenie sterydami stosowane w leczeniu systemowym białaczek i chłoniaków wpływa na utrzymywanie się zaburzeń metabolizmu glukozy i insulin i to przez wiele lat po leczeniu. Okazało się również, że w grupie osób, które zakończyły leczenie przeciwnowotworowe ponad 10 lat temu stwierdzono istotnie wyższe stężenie cholesterolu frakcji HDL (tzw. dobrego). Co ciekawe, nie zawsze nasze wyniki miały potwierdzenia w innych doniesieniach naukowych.
Czy ktoś w Polsce już robił doktorat na taki temat jak Pani?
- Nie znalazłam takich informacji. W Polsce dostępne są tylko ogólne doniesienia oceniające stan zdrowia po leczeniu wybranych nowotworów lub zaburzenia funkcji poszczególnych narządów czy układów, brak dokładnych całościowych analiz powikłań po przebytym w dzieciństwie leczeniu z powodu choroby nowotworowej. Mnóstwo informacji na temat późnych powikłań po leczeniu przeciwnowotworowym, w tym również o zespole metabolicznym, znalazłam w doniesieniach zagranicznych, przede wszystkich pochodzących z USA.
Czy rozmawiała Pani również z tymi pacjentami?
- Tak. Podczas badań bardzo dużo z nimi rozmawiałam; pytałam ile pamiętają z pobytu w szpitalu. Im młodszy wiek zachorowania, tym mniej wspomnień. Jeżeli np. ktoś chorował przed ukończeniem piątego roku życia, i upłynęło już kilka, kilkanaście lat od zakończenia leczenia, to te osoby w ogóle nie pamiętają, że byłe chore. Często wiedzą o tym od rodziców, ale same nie mają żadnych wspomnień. Osoby, które zachorowały w starszym wieku i po leczeniu minął krótszy okres, to wspomnienia ich są wciąż bardzo żywe i traumatyczne. Pamiętają, że mieli np. wkłucie centralne czy to, że wypadły im włosy. Kolejną ciekawą rzeczą, jest to, że nasi pacjenci, choć przebywali u nas długie tygodnie czy miesiące, nie utrzymują kontaktów lub bardzo rzadko, z innymi dziećmi, które były leczone w tym samym czasie. Na podstawie tych rozmów wysnułam wniosek, że ci, którzy nie zgłosili się na nasze badania, po prostu nie chcą wracać do miejsca, gdzie się leczyli, chcą zapomnieć o przeszłości.
Dla mnie te spotkania z moimi byłymi pacjentami były ważne jeszcze z jednego powodu. Były to osoby, które poznałam na początku mojej pracy na onkologii. I teraz ich widziałam po dziesięciu czy więcej latach, już jako dorosłe, ukształtowane osoby. To mi dawało siłę do dalszej pracy, bo widziałam, że to, co robię, ma sens. To tak samo, jak widzę naszych byłych pacjentów wyjeżdżających na turnusy rehabilitacyjne organizowane przez fundację „Pomóż im”. Lubię patrzeć jak zbierają się przed wyjazdem. Pamiętam ich w różnych sytuacjach, w trakcie gdy przechodzili intensywne leczenie przeciwnowotworowe, gdy mieli różnie nasilone powikłania. I nagle spotykałam ich jako zdrowe, wesołe, rozrabiające dzieci i młodzież. To jest bardzo ważne, by widzieć efekty pracy.
Czy po uzyskaniu doktoratu coś się zmieni w Pani pracy?
- Nie wyobrażam sobie ani innej pracy, ani w innym miejscu niż onkologia. Nie mam wątpliwości, że wiedza, którą uzyskałam, mi się przyda. Na zachodzie pielęgniarki pełnią ważną rolę informacyjną. Np. pacjenci leczeni chirurgicznie lub chemioterapią niskiego ryzyka oraz po nisko dawkowanej radioterapii OUN, po zakończeniu leczenia pozostają pod kontrolą pielęgniarki z zespołu monitorującego. Być może ten model przyjmie się kiedyś w Polsce.
Rozmawiała Katarzyna Malinowska-Olczyk