27 lat kierował kliniką laryngologii, ale dopiero kiedy przeszedł na emeryturę, kiedy pojawiły się wnuki, wrócił do swojej pasji z młodości - pisania wierszy, limeryków i rymowanek. Profesor Stanisław Chodynicki ma już całkiem pokaźny dorobek w tym względzie.
Profesor jest absolwentem drugiego rocznika Akademii Medycznej w Białymstoku. Wiele wskazywało na to, że zostanie histologiem. Laryngologia była niejako drugim wyborem. Zwyczajnie nie chciał się zajmować tylko naukami teoretycznymi. Wolał kontakt z pacjentem i możliwość rozwijania umiejętności praktycznych.
Przez lata kariery trzej jego wychowankowie zostali profesorami, sześciu ma habilitację, a ponad 30 - doktorat. Był recenzentem prac naukowych najważniejszych obecnie w kraju specjalistów od laryngologii. W 2003 r. przeszedł na emeryturę. Wtedy został dziadkiem - na cały etat.
- Wierszyki, rymowanki czy limeryki pisałem dla swoich wnuczków, czasami wręcz na ich zamówienie. A ich krótka forma to trochę taki współczesny sms, mało słów, a dużo treści - wspomina.
Empatia się nudziła/ trochę chodziła/ a że była mała, to się zabłąkała/ bajka się skończyła
Jednak pierwsze wersety powstawały w młodości. Powód był dość istotny: podobały się koleżankom.
- W ogóle z pisaniem nie miałem kłopotu. To mi zawsze łatwo przychodziło. Przez pewien czas rozważałem nawet, czy nie zostać polonistą, ale moja stryjenka wybiła mi to z głowy. Tworzenie skończyło się, kiedy zdałem na medycynę. Potem była tylko praca. Na szczęście, kiedy przeszedłem na emeryturę, wszystko powróciło - opowiada dalej.
Inspiracją jest wszystko; wystarczy zwykły spacer z wnukami po parku, by powstały wiersze (o czym dyskutują pomiędzy sobą zwierzęta, o ich ciekawych zachowaniach). Spacer po stołecznej Pradze zaowocował tomikiem „Klimaty praskie”, a własne refleksje - serią na tematy ogólne. Czasami zdarza się prośba o uświetnienie wierszem jakiejś uroczystości.
- Najczęściej jednak zamówienia składa najstarsza wnuczka. Dzwoni, mówi, że w szkole zadali jej pracę domową na jakiś temat, i pyta, co ja bym o tym napisał. Więc piszę. Ona jednak tego nie wykorzystuje. Nie wiem, czy chodzi jej o inspirację, czy może sprawdza mnie, czy potrafię? - śmieje się profesor. Zresztą najstarsza wnuczka jest pierwszym recenzentem i redaktorem tomików. To ona decyduje, co się nadaje, a co nie, do publikacji.
O rety! krety/ ogród zrujnują/ kopce zbudują/ niestety
Czasami wystarczy, że usłyszy jedno słowo, dostrzeże baraszkujące zwierzęta, bawiące się dzieci, albo wypatrzy zabawną sytuację i wierszyk gotów. Najpierw na papierze. Potem trafia do komputera.
Prof. Chodynicki jest dość płodnym twórcą. Tomików wydał już kilka. Kolejne są przygotowane do druku. Ale jego szuflada jest przeważnie pusta, bo wszystko na bieżąco wykorzystuje do publikacji.
Drugi biegun twórczości profesora, jest dużo bardziej poważny. To opracowania historyczne dotyczące istotnych dla niego miejsc lub osób (najczęściej rodziny). „II wojna światowa w mieście nad granicą” to zbiór opowiadań dotyczących Brześcia i jego okolic w czasie wojny (fragmenty tej książki są przedrukowywane w prasie). Teraz profesor kończy pracę nad swoimi wspomnieniami. To drobiazgowy i wnikliwy opis wydarzeń i osób, które miały wpływ na jego życie.
- To moje pisanie to takie hobby. Pieniędzy z tego nie ma, raczej ja do tego dokładam. Jest za to ogromna satysfakcja i radość rodziny - dodaje.
Co ciekawe, prof. Chodynickiego w ogóle nie ciągnie już do pisania książek naukowych. Jak mówi, bez codziennej pracy, nie da się nadążyć za postępem w medycynie.
Bdc