Michał Jackowski jest rzeźbiarzem, który pracuje przy odzyskujących swój blask Ogrodach Branickich. Rozmawiamy z nim o tym jak się one w przyszłości zmienią
Katarzyna Malinowska-Olczyk: Od kilku lat pracuje Pan przy rewaloryzacji ogrodu Pałacu Branickich. Co wyszło spod Pana ręki?
Michał Jackowski: - Pierwsza była konserwacja rzeźb z głównej alei salonu ogrodowego. Było ich 16, a każda składała się z postaci i cokołu. A każdy cokół składał się z czterech elementów. Do mojej pracowni przyjechały trzy czy nawet cztery ciężarówki z różnymi fragmentami. Najpierw musiałem zrobić inwentaryzację, co jest do czego. Praca nad całością zajęła około trzech lat. Potem rekonstruowałem altanę pod orłem. Było to trudne zadanie pod względem logistycznym. Trzeba było zebrać zespół ludzi i musieliśmy pracować pod olbrzymią presją czasu. Na wykonanie altany mieliśmy tylko sześć czy siedem miesięcy i gdybyśmy się spóźnili choć tydzień, miasto straciłoby pieniądze z dotacji unijnej. Samych profili jest tam ponad 40 metrów! Trzeba było zrobić ponad 40 złoconych girland kwiatowych, dwa popiersia, rozety, całe zwieńczenie pokrywy.
Przeczytaj: Ogród Branickiego wciąż pięknieje
Z czego ta pierwsza altana za czasów Branickiego była zrobiona?
- Oryginał był z drewna. W czasach Branickiego była to ptaszarnia, gdzie trzymano ptaki w klatkach. Sam Branicki za swojego życia dwukrotnie tą altanę odbudowywał. Była ona traktowana, jako swego rodzaju scenografia. Jak się zepsuła, robiono nową. Miasta na to nie stać. My postanowiliśmy zachować formę, jakby była to konstrukcja z drewna. Zastosowaliśmy zaś materiał odporny na działanie czynników atmosferycznych. Użyliśmy kompozytu, podobnego do tego, jaki jest wykorzystywany do produkcji pełnomorskich jachtów. Najpierw były robione rzeźby, a na ich podstawie odlewy. Na koniec wszystko było wykończane ręcznie i pokrywane 24-karatowym złotem, które było kładzione metodą jak za dawnych lat.
Do naszych czasów zachowało się niewiele oryginalnych rzeźb. Na czym opiera się Pan przy rekonstrukcjach?
- Z wykształcenia jestem konserwatorem rzeźby, a rekonstrukcja jest można powiedzieć moim „konikiem”. I mimo że już mam pewną wiedzę, do każdej takiej pracy muszę się przygotować, przeprowadzić swoistą pracę detektywistyczną. Konsultuję się z ks. Janem Niecieckim, historykiem sztuki i największym ekspertem na temat Pałacu i otaczających go ogrodów. Z tym że ks. Nieciecki patrzy na pałac i ogród jako historyk sztuki, naukowiec. A ja patrzę jako artysta. I czasem widzimy zupełnie co innego. Wiele godzin spędziłem w bibliotece na czytaniu listów Branickiego i „Teki” Glinki. Są tam opisy, co stało w danym miejscu. Oglądałem też zachowane grafiki i ryciny. Ryciny w ówczesnych czasach były robione bardzo precyzyjnie, z zachowaniem proporcji. Na podstawie wysokości budynku, gzymsów, można dojść, jakiej wysokości była dana rzeźba. Ponadto w tamtych czasach wiele rezydencji było wzorowanych na Wersalu.
No właśnie. Niedawno specjalnie pojechał pan do Wersalu pooglądać sobie rzeźby…
- Tak i żałuję, że dopiero teraz. Bo, co prawda, oglądałem różne publikacje, ale to nie to samo, co zobaczyć wszystko na żywo. W tamtych czasach była pewna moda na rzeźby. Powtarzały się tematy. Podobne wzory są w wielu ogrodach Europy. Np. w Wersalu jest bachus identyczny jak u nas. Tak samo trzyma kielich, nawet splot koszyka jest ten sam. Widać jednak, że wykonał to inny rzeźbiarz, inna jest bowiem maniera przedstawienia postaci. W Wersalu rzeźby są zrobione z białego marmuru. U nas były wykonane z piaskowca i malowane na biało. I teraz już rozumiem, jaki był tego cel. W Wersalu widać pełen efekt - na tle zieleni białe rzeźby. Jest pełna scenografia, kontrast, wygląda to po prostu pięknie.
Za czasów Branickiego te rzeźby też były z piaskowca? Dlaczego nie z marmuru?
- Po pierwsze inna jest odległość Wersalu od Italii, a inna Białegostoku. No i innym budżetem dysponował Branicki. Piaskowiec mieliśmy swój, więc było i taniej, i łatwiej. Niektóre rzeźby (np. wazy zdobiące balustradę i elementy altany) były robione z drewna i malowane lub bielone wapnem. Rzeźby w ogrodach Branickiego wykonał Jan Chryzostom Redler. Zachowała się np. jego korespondencja, gdzie opisuje, jak ustawiano hermy (rzeźby zwężające się ku dołowi- red.) z bachantkami i satyrami. Pisał, że czekano jakiś czas, aż zelżeje mróz. Były one robione z kilku fragmentów piaskowca i żeby je postawić, trzeba było zalać dyble (zamocowania - red.) gorącym ołowiem.
Powiedział Pan, że w czasach Branickiego była pewna moda na ogrody przy dworach magnackich i tematyka się powtarzała.
- W modzie były postacie z mitologii greckiej lub rzymskiej. Np. w Wilanowie wszystko podporządkowane jest Marsowi, a u nas wszystko związane jest z mitem Herkulesa. Brakuje kogoś, kto by oprowadzał po ogrodzie i tłumaczył, co jest w danym miejscu i dlaczego, bo w tym wszystkim jest logika. Byłaby to niezła podróż po mitologii. To nie przypadek, że np. w altanie jest postać Juventas, (czyli młodość), a na dachu orzeł z jabłkiem w dziobie. W altanie pokazany jest moment, kiedy Herkules po śmierci wstępuje na Olimp. I dostaje za żonę Juventas, która zajmowała się polewaniem nektaru bogom. Orzeł ma jabłko, jako symbol nagrody. I ten orzeł to postać Zeusa.
Teraz zajmuje się Pan rekonstrukcją rzeźb satyrów i bachantek. Pierwsza para od jesieni ub. roku już stoi w ogrodzie, kolejna para stanie w czerwcu. Kiedy będą gotowe wszystkie hermy?
- Wejścia do boskietów (z franc. znaczy gaik, zagajnik; w ogrodach francuskich to gęsta grupa drzew lub krzewów o strzyżonych ścianach – red.) były cztery, dwa narożne i dwa pośrodku. I przy wejściach do tych boskietów stały pary herm. Przedstawiały one satyrów i bachantki (oboje uczestniczyli w orszakach dionizyjskich, bachantki to kapłanki Dionizosa, satyrowie to demony leśne uganiające się za bachantkami - red.). Pierwsza para rzeźb stoi od strony pałacu. Kolejna para już w czerwcu ma zostać ustawiona od strony sfinksów. Rzeźby te musieliśmy zrekonstruować. Do naszych czasów zachowały się trzy źródła. Pierwsze - to nieudolnie odtworzony postument, z zaburzonymi proporcjami, który jest w pałacu (w holu głównym tuż obok schodów - red.). Oryginalna jest tam jedynie głowa starego satyra z brodą. Są też dwa powojenne zdjęcia: hermy z postumentem z głową satyra (młodego bez brody) oraz zdjęcie bachantki, a raczej samego postumentu, na którym widać zarys piersi i szaty, a nie ma ani głowy, ani rąk. To pozwoliło nam wysnuć przypuszczenie, że były różne hermy. Dwie pary herm przedstawiały postacie bez rąk, a dwie pary były to tzw. hermy z ramionami. Na podstawie zachowanych grafik, oceniliśmy, że rzeźby te sięgały połowy wysokości boskietu, czyli miały około 2,5-3 metry wysokości. Ponadto ustaliliśmy, że bachantki nie różniły się wiekiem, w przeciwieństwie do satyrów, którzy byli przedstawiani w różnym wieku.
Kiedy te hermy z ramionami powstaną?
- Do końca tego roku mają powstać modele czterech - jak to my roboczo nazywamy - „dużych” herm. Postacie będą „bogatsze”, odziane w skóry i będą trzymać odpowiednie atrybuty, np. bachantki będą mieć w dłoniach tamburyny i kwiaty, a satyrowie fletnie.
Jak od strony technicznej wygląda rekonstrukcja tych rzeźb?
- Najpierw przygotowuję szkice, tzw. projekt rysunkowy, na bazie którego powstaje bozzetto, czyli projekt rzeźbiarski. Akurat w przypadku tych ostatnich herm rzeźba była na tyle prosta, że nie trzeba było robić bozzetta. Z plasteliny rzeźbiarskiej wykonałem jedynie głowę satyra w skali 1:1. Kiedy projekt został zaakceptowany przez historyków sztuki, można było zacząć kuć. Rzeźby te są wykonane z piaskowca szydłowieckiego.
Dostaje Pan kamienny blok piaskowca i…
- Od dwóch lat dysponujemy w naszym warsztacie maszyną cyfrową, do obróbki kamienia. To jedyna taka maszyna w Polsce. Pomaga nam wykonywać zarys rzeźby. Do tej pory, mając model, punktownicą zaznaczało się odległość każdego punktu i ręcznie kuło kamień. Teraz wykonuje się skan 3D modelu (powstaje sieć punktów, którą wprowadza się do komputera) i maszyna wedle „zadanego” projektu z grubsza frezem diamentowym frezuje kamień. I powstaje ogólny zarys rzeźby. By uzyskać końcowy efekt konieczna jest praca ręczna. Nie jest tak, że maszyna robi całą rzeźbę. Wszystkie szczegóły, rysy twarzy trzeba wykończyć ręcznie. Wzór zawsze pochodzi od artysty.
Rozmawiała Katarzyna Malinowska-Olczyk
Michał Jackowski, jest białostoczaninem. Ukończył Wydział Konserwacji Dzieł Sztuki Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Na studiach kształcił się również z grafiki warsztatowej, filmu animowanego, a także w pracowni rzeźby. Swoją pracownię ma od 10 lat. Jego realizacje można oglądać w Polsce, ale i za granicą, m.in. w Sankt Petersburgu czy Londynie. Białostoczanie pracę jego autorstwa („Podróż”) mogą podziwiać na ul. Lipowej.