Przyszedł czas trudny, ciężki i nieznany. Już nie tylko niedziele handlowe były pojedyncze, do tego doszły kolejki w sklepach małych i wielkopowierzchniowych. A co najgorsze, wręcz nie do wytrzymania, zamknięte były sklepy w galeriach handlowych. Miejsca tak potrzebne do normalnego funkcjonowania.
Nie ma jak zrobić cotygodniowych, weekendowych zakupów. Nie dało się pójść na nabożeństwo do świątyni pod wezwaniem świętej Alfy, czy na Miłosza do błogosławionej Białej. Świat stanął!
Matki z katarkami nawet nie chcą przyjść na SOR czy do poradni lekarza rodzinnego na święty rytuał osłuchania dziecięcia przed weekendem. Starsze panie i panowie opuścili kluby dyskusyjno-siłowe w poczekalniach wszelakich przychodni, czy choćby w bloku M. Stanął świat!
Przeglądając strony na fejsbukowych profilach znajomych ze zgrozą odkryłem, że spędzają oni czas w jakiś dziwny sposób. Chwalą się jakimiś akonsumpcyjnymi wydarzeniami ze swojego życia. Coś niesłychanego! Coś, co w dobie rozhulanego konsumpcjonizmu wręcz obrzydliwego! Spędzają czas w domu z dziećmi. Wrócili do zajęć, jakie kiedyś, dawno temu, w czasach tak odległych, gdy w dinozaury rzucano kamieniami, robili ich rodzice. Ojcowie spędzają czas z synami, ucząc ich jak zbudować karmnik dla ptaków, a matki córkom pokazują, jak zrobić ciasto (nawet takie bez pieczenia). Cywilizacja konsumpcji wam tego, zwyrodnialcy, nie zapomni. Zamiast siedzieć w sklepach internetowych i zamawiać kolejną bluzkę w groszki, budujecie jakieś rodzinne relacje, jakby wam internet już nie wystarczał.
Największe przerażenie spotkało mnie, kiedy na jednym z forów lekarzy Podstawowej Opieki Medycznej, przeczytałem wpis doktora „siedzę 3 dobę w NPL (Nocna i Świąteczna Pomoc Lekarska - red.) i mam dość już pacjentów przychodzących z byle g…”. I nagle posypała się lawina komentarzy. Głównym ich przesłaniem było: człowieku szanuj siebie i pacjenta, trzecia doba na dyżurze to tracenie życia.
Okazuje się, że nie zawsze to, co wydaje się nam złe do korzenia, takim jest. Straumatyzowanie ludzkości w cywilizacji Zachodu koronawirusem ma też dobre strony. Można się zatrzymać! Ba, wielu z nas odkryło nowe możliwości - relacyjność w realności.
Oczywiście są i „covidowi chłopcy”, którzy w telewizji rozgrzewają emocje, i politycy, których sami sobie wybraliśmy. Jednak nawet ich spory nie są takie, jak zwykle. Coś pękło. Jakby inne priorytety na horyzoncie naszego życia wyłoniły się ze mgły.
Kreatywność w kopaniu dołków, została przekuta na prace zdalną. Da się, to działa. Obnażyła się słabość technokratów i biurokratów. Ustąpili oni zdrowemu podejściu do sprawy. Tylko tradycyjnie biskupi przespali ten czas, ale na nich to nawet szkoda czasu poświęcać. Powoli, mimo zagrożenia, stajemy na nogi.
O zgrozo! To nie jest tak, że to, co było w naszych relacjach przed koronawirusem, było normą. To ten niezwykły, liminalny stan, w jakim cywilizacja znalazła się w tym roku, przywrócił nasze normalne zachowania. Chociażby umiejętność współpracy. Gdy dostawca sprzętu do szpitala zawiódł podnosząc ceny maseczek tak, że normalnemu człowiekowi posiadającemu szczyptę moralności, nie mieści się to w głowie. Znaleźli się więc tacy, którzy je zrobili i przynieśli. Za dziękuję! Uświadomiło to nam, że słowo współpraca nabrało nowego-starego znaczenia. Zyskiem było przetrwanie. Spadły maski. Wiadomo, kto kim jest.
Przyszła też jakaś taka dziwna świadomość do uczestników naszej cywilizacji. Świadomość chwilowości. Koronawirus stał się być może w jakimś sensie zbawcą naszego życia. Rozpędzona cywilizacja konsumpcjonizmu, lecąca na złamania karku, wprost na ścianę z prędkością tak wielką, że strach było na to patrzeć, wywróciła się. Ostatecznie właśnie na tę ścianę wpadliśmy. Ścianę samotności, korporacyjności, przejedzenia dobrami...
A tu, w tym samym momencie, przyszedł koronawirus, chwycił nas za rękę i powiedział słodko tak z miłością matczyną, pochylając się nad nami: Wstań! Pokażę ci inną drogę.
Dr Andrzej Guzowski