Najprawdopodobniej był to koniec wiosny 1985 roku, kiedy jako „recydywista”, powtórnie kierowałem Polskim Zespołem Medycznym stanowiącym załogę szpitala w Zliten w Libii. Przed nami było upalne libijskie lato, okres uciążliwej pracy w warunkach bez klimatyzacji.
Po zajęciach szpitalnych, w miarę możliwości odpoczywaliśmy na plaży Morza Śródziemnego. Wprawdzie w kontrakcie mieliśmy zagwarantowany transport na rekreacyjne wyjazdy nad morze, ale z różnych, często subiektywnych powodów, traciliśmy szansę godziwego, należnego wypoczynku. W naszej nomenklaturze „dyrektorem do spraw transportu osobowego” był Belaid - kierowca szpitalnego autokaru. To zwykle od niego uzależnione były wyjazdy.
Belaid, mentalnie typowy Libijczyk, był postacią interesującą. Był wysokim, ciemnoskórym mężczyzną wagi ponad 100 kilogramów, z wydatnym, zaokrąglonym brzuchem. Silny fizycznie, opanowany. W zasadzie - przeciętniak. Miał jednak jeden znak szczególny. Był ślepy na jedno oko, z widocznym bielmem zasłaniającym źrenicę i tęczówkę. Ten fakt nie dyskwalifikował go jako profesjonalnego kierowcy. Trzeba przyznać, że w okresie mojego pięcioletniego pobytu na kontraktach w Zliten, nigdy nie doszło do jakiegokolwiek wypadku z jego udziałem.
Poza charakterystycznym uszkodzeniem wzroku, Belaid miał też jeden niebezpieczny nawyk. Otóż na prostej drodze o względnie równej nawierzchni zamiast nogi używał betonowej cegły do naciskania pedału gazu. W ten sposób uwalniał stopy od „obowiązku” obsługiwania pojazdu w czasie ruchu. Czasami na krótko przestawał też trzymać kierownicę. Darzyliśmy Belaida sympatią, bowiem nie odczuwaliśmy z jego strony wrogości lub złośliwości. Był przyzwoitym człowiekiem.
Pewnego dnia w moim gabinecie w szpitalu zjawił się Belaid z prośbą o przysługę, która była wyrażona jasno i zwięźle: - Doktorze mam chorego brata, który wymaga kolejnej operacji. Chciałbym, żebyś go zoperował.
- Mówisz o kolejnej operacji. Gdzie i z jakiego powodu był operowany? - dopytywałem.
- Był dwukrotnie operowany w Trypolisie z powodu ropy w klatce piersiowej. I ta ropa ciągle jest. Wycieka przez niewielki otwór w bliźnie pooperacyjnej - opowiadał.
Zastanowiłem się, czy chodzi o przewlekłą infekcję rany pooperacyjnej, czy też rzeczywiście jest to nawrotowy ropniak opłucnej? Wszystko wskazywało na drugą ewentualność. Takich chorych chirurdzy operują delikatnie mówiąc „bez entuzjazmu”. Poradziłem więc Belaidowi: - Powinieneś przewieźć brata do tego szpitala, gdzie był poprzednio operowany i tamtejsi lekarze powinni zdecydować, jakie powinno być dalsze leczenie.
- Doktorze, w Trypolisie powiedziano, że trzeba go operować, ale ani brat, ani ja, nie chcemy leczenia w tamtym szpitalu - nalegał Belaid.
Po kilku dniach przedstawiono mi w oddziale chorego informując, że jest to właśnie brat Belaida. Otrzymaliśmy do wglądu karty informacyjne, z których wynikało, że chory był operowany z powodu prawostronnego ropniaka opłucnej i następnie z powodu nawrotu tej samej choroby. W czasie hospitalizacji wykonano dostępne badania, w tym ekg, rentgen klatki piersiowej i spirometrię. Stwierdzone w badaniu zmniejszenie pojemności życiowej płuc powodowało niewielką duszność wysiłkową. Zgodna ocena internisty, chirurga i radiologa brzmiała: zachowawcze leczenie nie rokuje poprawy, wskazane jest leczenie operacyjne.
Ponowna rozmowa z Belaidem przebiegała następująco: - Po wykonanych badaniach, w opinii naszych lekarzy, rzeczywiście twój brat wymaga leczenia operacyjnego. Leczenie to powinno być przeprowadzone w oddziale torakochirurgii, najlepiej tam, gdzie operowano brata poprzednio. W szpitalu w Zliten nie mamy oddziału torakochirurgii, a ja nie jestem specjalistą w tej dziedzinie,
- Doktorze, czy ty umiesz wykonać taki zabieg? - zapytał.
- Umiem, tylko trzy razy operowałem takich chorych, ale w lepszych warunkach niż w Zliten, a to nie jest duże doświadczenie. Uważam, że bezpieczniej dla chorego poddać się operacji w ośrodku przystosowanym do leczenia takich pacjentów - nalegałem.
- Brat już dwukrotnie był operowany przez specjalistów i wynik jest zły. Prosimy o operację w szpitalu w Zliten w twoim wykonaniu.
- A jeżeli pacjent umrze? - zapytałem wprost.
- O tym, to nie ty, doktorze, będziesz decydować, tylko Allah! - usłyszałem.
Zaczęły się przygotowania do operacji, która polegała na usunięciu grubego łącznotkankowego worka zawierającego ropę, sklejonego z płucem, ścianą klatki piersiowej i przeponą. Bez oddzielenia nieelastycznego pancerza nie uzyska się rozprężenia płuca. Nieostrożne, nieprecyzyjne, uwalnianie delikatnej tkanki płuca grozi uszkodzeniem i w następstwie wytworzeniem się odmy. Po usunięciu worka ropniaka należy założyć do jamy opłucnej dren podłączony do ssaka. Za pomocą ssącego urządzenia utrzymuje się w jamie opłucnej ujemne ciśnienie zapewniające rozprężenie płuca i ewakuację zwykle niewielkiej ilości krwi.
Poważną trudność stanowił brak powszechnie używanego ssaka wodnego, zapewniającego regulowaną wysokość ujemnego ciśnienia w jamie opłucnej w okresie pooperacyjnym. Z konieczności musieliśmy się zadowolić urządzeniem - „rękodziełem” do wytwarzania ujemnego ciśnienia hydrostatycznego. Dodatkowo, w celu uzyskania odpowiednio niskiego ciśnienia, musieliśmy ustawić łóżko na betonowych kostkach używanych przy budowie jezdni.
Antybiotyki, leki przeciwbólowe, elektrolity i odpowiednia dieta stosowane w okresie pooperacyjnym pozwoliły na niepowikłany powrót do zdrowia. Ważnym elementem leczenia, wcześnie po zabiegu, była fachowo przeprowadzona rehabilitacja kontynuowana przez cały czas hospitalizacji. Celem rehabilitacji było jak najszybsze i jak najpełniejsze usprawnienie układu oddechowego i poprawa ogólnej wydolności organizmu. Stopniowo wracały siły. Rosła zaniżona waga ciała. Rana zagoiła się przez rychłowzrost, a radiologiczne badanie klatki piersiowej dawało obraz niemal bez odchyleń od normy. Poprawiły się wskaźniki wydolności oddechowej.
Cieszyliśmy się wraz z chorym i Belaidem z wyniku leczenia prowadzonego przez ponad dwa miesiące. W okresie hospitalizacji pacjenta zespół miał zapewniony codzienny transport nad morze. Na początku września w stanie więcej niż dobrym pacjent został wypisany do domu. Od tego czasu z wyjazdami rekreacyjnymi bywało różnie, czyli wszystko wróciło do libijskiej normy.
Stanisław Sierko, emerytowany chirurg