Rok 1968. Piękny, słoneczny, chłodny poranek. Pierwszy dzień Świąt Wielkanocy. Zjawiam się przed godz. 8 w szpitalu, gdzie mam pełnić ostry dyżur w charakterze szefa zespołu.
W trakcie wykonywania rutynowych czynności otrzymuję pilne wezwanie do izby przyjęć. Tam na podłodze leży zakrwawiony nieprzytomny pacjent, któremu kolega wykonuje sztuczne oddychanie metodą „usta - usta”. Za chwilę zjawia się lekarka - anestezjolog z zestawem pierwszej pomocy. Wiotki, nieprzytomny pacjent bez wyczuwalnego tętna na tętnicach obwodowych, ze słabo słyszalnymi tonami przyśpieszonej akcji serca zostaje zaintubowany bez żadnych leków. W izbie przyjęć jest też inny zakrwawiony mężczyzna, jak się później okazało taksówkarz, który przywiózł pacjenta do szpitala.
Szybkim badaniem ustalono przyczynę krwawienia pacjenta. Stwierdzono ranę klatki piersiowej po prawej stronie. Następuje wyścig z czasem. Do bloku operacyjnego przesłano sygnał o konieczności przygotowania zestawu narzędzi do otwarcia klatki piersiowej. Ranny położony na wózku był przewożony do bloku operacyjnego. W czasie transportu jest rozbierany.
W sali operacyjnej podłączono kroplówkę i zaczęto podawać dożylnie płyny. Bez przepisowego mycia się do zabiegu, po założeniu jałowego fartucha i asekuracyjnie dwóch par rękawiczek, byłem gotowy do operacji. Po pośpiesznym przygotowaniu pola operacyjnego cięciem przez międzyżebrze została otwarta klatka piersiowa. W jamie opłucnej stwierdziłem ponad litr krwi. Po jej odessaniu znaleziono niewielkie brzeżne uszkodzenie płuca oraz ranę osierdzia. Po szerokim otwarciu worka osierdziowego okazało się, że przyczyną krwawienia była rana prawego przedsionka serca. Kaliber rany odpowiadał grubości mojego wskaziciela. Po włożeniu palca do rany całkowicie zahamowano krwawienie. Można było odetchnąć.
Spokojnie, bez podejmowania jakichkolwiek czynności naprawczych, rozpoczęto wyrównywanie niedoboru krwi. Stopniowo zwiększono dawki leków anestezjologicznych. W ciągu około 1,5 godziny uzyskano zadawalający stan układu krążenia, co pozwoliło na zszycie rany przedsionka. Oczywiście, najpierw trzeba było wyjąć palec z serca.
Krwawienie zminimalizowano za pomocą delikatnych kleszczyków uszczelniających ranę. Rana przedsionka i niewielka rana płuca zostały zszyte. Jamę opłucnej zdrenowano, klatkę piersiową zamknięto warstwowym szwem. Rutynowe leczenie pooperacyjne przebiegało bez powikłań. Po 16 dniach pacjent w dobrym stanie opuścił szpital.
Nie zastosowano żadnej nadzwyczajnej procedury operacyjnej. O powodzeniu zdecydowało maksymalne skrócenie czasu od przyjęcia pacjenta do szpitala do interwencji operacyjnej plus właściwe decyzje i skuteczne postępowanie anestezjologiczne.
W opisie tego przypadku wątek medyczny jest ciekawy, ale ciekawszy jest ciąg zdarzeń z dnia wypadku. Taksówkarz odwiózł swojego pasażera i jadąc pustym autem, po bezludnej ulicy, spóźniony na świąteczne śniadanie, zauważył leżącego na chodniku mężczyznę. Uznał, że to nieprawdopodobne, by o tej porze, w takim dniu, leżał pijany człowiek. Zatrzymał się, podszedł do niego i zobaczył, że ma przed sobą nieprzytomnego krwawiącego rannego. Przeniósł go do samochodu i natychmiast pojechał do najbliższego szpitala. Z pomocą sanitariusza wniósł poszkodowanego do izby przyjęć.
W tej sytuacji nie zawracano sobie głowy wypełnianiem potrzebnej dokumentacji (w tym zgody na operację). Nie wykonano żadnych badań dodatkowych. Nie było czasu. Tej zwłoki ranny by nie przeżył. Biurokracja musiała zaczekać.
Szczęściem pacjenta były korzystne uwarunkowania: młody wiek, rana prawego przedsionka, gdzie jest najniższe ciśnienie krwi w porównaniu do pozostałych jam serca, co opóźniło wykrwawienie, oraz to, że uszkodzenie ograniczyło się do przedniej ściany, bez przebicia ściany tylnej, niedostępnej dla operacyjnej manipulacji w warunkach ówczesnego szpitala.
Policja zatrzymała sprawcę napadu. Był nim przyjezdny z wybrzeża, który do Białegostoku przyjechał na urlop. Podczas przesłuchania nie umiał racjonalnie wytłumaczyć dlaczego marynarskim kordzikiem zaatakował mężczyznę wychodzącego z kościoła.
Na uwagę zasługuje cała sekwencja zdarzeń, od momentu zauważenia przez kierowcę leżącego na chodniku człowieka, racjonalne wykluczenie pijaństwa, gest bezinteresownej pomocy człowiekowi w stanie zagrożenia życia, intuicyjny wybór właściwego szpitala; a potem sprawny i szybki, sposób postępowania w szpitalu, umiejscowienie rany serca dające największe szanse przeżycia. To wszystko można potraktować jak cud. W moim przekonaniu to jedynie niesamowity zbieg okoliczności, podobny do wielkiej wygranej w grze losowej. Bo czy Bóg nie zatrzymałby ręki bandyty zadającej zbrodniczy cios nożem w klatkę piersiową niewinnego człowieka?
Dr Stanisław Sierko
Specjalista chirurg z 60-letnim stażem w zawodzie, urodzony w 1932 r. w Ogrodniczkach