Czy Państwo widzieliście Pomnik Anonimowego Przechodnia? Jeszcze nie? Szkoda, obejrzałem 14 anonimowych postaci w pierwszych dniach września br., podczas pobytu we Wrocławiu. Przy tej okazji donoszę, że Białystok i Wrocław stały się miastami bratnimi za sprawą PKP, bo dziennie łączy je pięć par pociągów, w tym jeden kursujący przez Olsztyn.
Metropolia wrocławska pięknieje w oczach, wspaniałe zabytki znamy wszyscy, jeśli nie z autopsji, to z obrazków. A Afrykarium (2,5 tys. zwiedzających na dobę), Aquapark, Mostek pokutnic, Grupa Zwierząt Rzeźnych przy dawnych jatkach? Przede wszystkim jednak anonimowi przechodnie na skrzyżowaniu ulic Świdnickiej z J. Piłsudskiego, blisko dworca kolejowego (też cudo).
Skąd się wzięli „anonimowi”?
Był Gall Anonim (prapradziadek historyków polskich) i jest Gall Anonim, bo nikt nie zdołał ustalić jego imienia i nazwiska. Anonimowym można się stać także poprzez świadome utajnienie się, ale nie chodzi w tym przypadku głównie o dane personalne, bardziej o rozmycie się w środowisku, wytracenie cech osobowości, schowanie za innych. Konspirator z pseudonimem działający w podziemiu nie jest anonimem. Natomiast Kowalski, identyczny jak masa statystyczna innych Kowalskim, staje się de facto anonimem. Mamy też anonimowych alkoholików, hazardzistów, narkomanów i żarłoków, czyli jedzenioholików. Ale już pracoholik nie chce bynajmniej być anonimowy. Wiem coś o tym, bo w opinii swych dzieci też nim jestem.
Przechodnie anonimowi pojawili się w 1977 r. w Warszawie na rogu ulic Świętokrzyskiej i Mazowieckiej, bo byli potrzebni do realizacji programu telewizyjnego. Ich „ojcem” był Jerzy Kalina, formę wybrano tandetną, ale myśl była przednia. Ponoć autentyczni przechodnie zaczęli tych anonimowych ubierać, przyozdabiać, upiększać. Zaczęła się interakcja. To teraz bardzo modne słowo, ma zachęcać do tworzenia, uczenia się, odpoczynku poprzez współdziałanie. Instalacja (też modne słowo „kupione” i przez muzealników) się wypełniła, anonimowi przechodnie trafili na 28 lat (ładny wyrok!) do wrocławskiego Muzeum Narodowego. Pojawili się już jako odlani z brązu, nadal naturalnej wielkości, na wspomnianym skrzyżowaniu w centrum Wrocławia. Odsłonięcie pomnika nastąpiło w nocy z 12 na 13 grudnia 2005 r., w 15. rocznicę wprowadzenia w PRL stanu wojennego. I tak „anonimowi” stali się polityczni, co nie powinno dziwić, bo w Polsce nawet g…no płynące Wisłą też nabiera smrodu politycznego. Pomnik okrzyknięto rewelacją, trafił na listy miejsc niezwykłych, sporządzone przez mocarstwowe czasopisma.
Kto zacz „anonimowi”?
Do przejścia przez ul. Świdnicką (stąd prosta i przyjemna droga wiedzie na Rynek) zbliżają się przechodnie prowadzeni przez zanurzonego już po pas w chodniku mężczyznę – działacza opozycyjnego czy raczej tajniaka, może po prostu zmęczonego Kowalskiego. Za nim podąża młody, bojowo nastawiony mężczyzna, dalej widać studentkę z długim szalem na szyi, matkę z przechylonym wózkiem, mężczyznę z wyższej półki społecznej. Tych, którzy wychodzą na chodnik po drugiej stronie, prowadzi babcia (ma laskę) z torbą (nie żebraczą, a na zakupy), w chustce na głowie, sukience wieloletniej, wyciągniętym długim swetrze na każdą okazję. Za nią posuwa się robociarz, potem panie z rekwizytami (torebki, parasolka) i szczęśliwy nabywca opony motocyklowej, a na końcu wyłania się z chodnika pani, co to może przyciągnąć wzrok niejednego mężczyzny. W sumie czternaście postaci z licznymi rekwizytami, twarze na przemian z ekspresją i szare, bezbarwne. Kim byli? Rzeczywiście schodzą do podziemia, czy to tylko symbolika przemijania? Każdy kto ogląda „anonimowych”, stanie wśród nich, może ad hoc stworzyć własną interpretację i zrobić sobie zdjęcia. Zdarzają się co jakiś czas happeningi, na przykład schodzącym w dół zakładano maseczki do oddychania. Czy jest to pomnik z PRL, czy bardziej uniwersalny? Na pewno wart obejrzenia, bo zadziwia, skłania do pomyślenia.
Często powtarzamy: warto się zatrzymać, pomyśleć, wyłączyć przynajmniej na moment z codziennej bieganiny. Na pewno trzeba się zatrzymać wśród wrocławskich „anonimowych”.
Pomnik anonimowych pacjentów
Gdyby taki miał stanąć przed Uniwersyteckim Szpitalem Klinicznym w Białymstoku, czyli dawnym „Gigantem” (miejsca tu dosyć), to jak powinni wyglądać anonimowi pacjenci? Pewnie jednak z pochyloną głową, w szlafroku (szlafroczku), w kapciuszkach (wsuwanych) na bosych nogach. Trudniej zaproponować, jakie wybrać rekwizyty. Koniecznie butelkę wody, może kolorowy tygodnik lub niezbyt grubą książkę, młodsi - smartfon ze słuchawkami, przezorni - podręcznik z widocznym tytułem „Lecz się sam”, starsi - różaniec, co poniektórzy - wystającą z kieszeni (schowaną) paczkę papierosów. Symboliczny wymiar miałby brak zegarka na ręku, bo żaden, nawet szwajcarski chronometr nie „chodzi” dobrze w szpitalu. Natomiast nie mogłoby zabraknąć na odkrytym przedramieniu sławetnego, lekko wykrzywionego wenflonu. Sprawa najtrudniejsza to twarz. Jeśli pacjent byłby jeden, to koniecznie z głową jak u pogańskiego Światowida, czyli cztery twarze: obojętna (chory bez złudzeń), bolesna (cierpiący), zaintrygowana (co też mogą wymyślić tutejsze „łapiduchy”), dziękczynna (a nuż wyleczą, a w ogóle to lepiej nie podpadać).
Macie Państwo swoje propozycje i wizje? A nuż taki pomnik doda sławy - i tak przecież prześwietnemu - USK. Dołączam promieniujący uśmiech, bo kto wie, czy i kiedy się spotkamy.
Wdzięczny pacjent
Adam Czesław Dobroński