To święta prawda, że każda epoka ma swoich bohaterów. Nawet Jasio „zielone ucho” wie, że byli w Polsce dawno temu tacy herosi, którzy chwytali za szable, karabiny, a jak tych nie było pod ręką, to i za kosy.
I byli też tacy, co siłowali się ponad miarę, fabryki zakładali jak pan Hipolit Cegielski, handlowali za przykładem Wokulskiego (miał pan Stanisław szczęście, że mu „Ruskie” embarga nie nałożyli), kaganki (oświaty) zapalali jak panna Stanisława Brzozowska we wsi nieopodal Obrzydłówka. Przepraszam, chyba przerwę ten akapit, bom sobie uświadomił, że antybohaterem w noweli Stefana Żeromskiego „Siłaczka” jest lekarz Paweł Obarecki, który szczytne ideały zamienił na grę w karty i flirt z młodą gospodynią.
Wzorce peerelowskie
Zostawmy więc w spokoju zamierzchłe czasy. Dziadek Adam opowie wam teraz – równolatków proszę o podpowiadanie – jak to było za demokracji ludowej. Ówczesny bohater powinien mieć dobre pochodzenie klasowe, najlepiej robotnicze. Przyznam się, że wpisywałem jeszcze lepsze, bo robotniczo-chłopskie. Zgodnie z prawdą, gdyż mama po swych przodkach odziedziczyła fundamenty po stodole, a ojciec usłuchał modnego wówczas hasła, które brzmiało: „kto ma głowie olej, ten idzie pracować na kolej (znaczy się PKP)”.
Bohater pozytywny czasów sekretarza Władzia Gomułki nie mógł kłuć w oczy wyszukanym wyglądem: „z przodu łata, z tyłu łata to prawdziwy demokrata”. Natomiast bezwarunkowo w całym okresie PRL musiał być postępowy. Cholera wie, co to znaczyło. Przy ogniskach na rajdach studenckich śpiewaliśmy: „każdy rolnik postępowy sam zapładnia swoje krowy”, ale to były piosenki spoza repertuaru oficjalnego. A może przymiotnik postępowy wywiedziono od rzeczownika postępować – postępować zgodnie z linią „matki partii”?!. Nie poradzę chyba sobie z tym problemem, ale jedno było oczywiste dla liderów PZPR – my jesteśmy postępowi, a kapitaliści wsteczni. Po prostu ustrój kapitalistyczno-imperialistyczny się rozkładał i tylko – o paradoksie – w tym stanie przyjemnie tam pachniało nawet w WC.
Bohaterami nad Wisłą byli przodownicy pracy socjalistycznej, górnik Wincenty Pstrowski i Józef Marchewka, tudzież im naśladowcy. Ci najlepiej wypadali podczas podchodów 1-majowych, gdy maszerowali dumnie ze wstęgami na piersiach, a na nich widniały procenty wykonanych norm: wszystkie grubo ponad 100%, a trafiali się i z ponad 200%. Miałem na studiach kolegę Chińczyka. Miły Ban-I wyczytał w „Trybunie Ludu”, że załoga taka a taka zobowiązuje się wykonać 130% normy. I podsuwa się do mnie z pytaniem: - Adam, a do tej pory to oni nie chcieli pracowali normalnie? Jak takiemu maoiście można było wytłumaczyć, że plany są po to, by je przekraczać, a na koniec odrzucić jako błędne. Niczego nie pojął i Japończyk, który za Gierka przyjechał do Polski na staż. Przychodził rano do biura projektowego, kłaniał się grzecznie i zamiast zrobić sobie herbatkę marki ulung, gazetę przeczytać, zatelefonować do znajomej, to chwytał za arkusze, liczył, kreślił i tak do fajrantu. Staż dobiegł końca, nasi postępowi inżynierowie zwęszyli okazję, przygotowali pożegnanie koledze z kraju kwitnącej wiśni. Ten im przymilnie podziękował i poprosił cichym głosem… o przebaczenie, że nie brał udziału w tym miesięcznym strajku, bo obcemu przecież nie wypada.
Wzorce z suwerennej RP
Koniec z anegdotami, pora na poważne podejście do tematu bohaterstwa. Z racji pełnienia urzędu musiałem zająć się weryfikacją kombatantów i osób represjonowanych. Ustawa z 1991 roku gwarantowała wcale nie takie małe profity, więc chętnych przybywało lawinowo. Większość stanowili na szczęście autentyczni żołnierze, partyzanci, ofiary terrorów brunatnego i czerwonego, tudzież rodzimego. Wreszcie państwo chciało rzetelniej podziękować również środowiskom pomijanym dotychczas, wrzuconym do wora z napisem „reakcja”. To była i nasza radość dać bohaterom mocno spóźnioną satysfakcję.
Wnet jednak się okazało, że można zyskać stosowne oświadczenie od usłużnych świadków za butelki gorzałki, przywłaszczyć sobie zasługi bojowe osób już nieżyjących, stworzyć opowieści o bitwach, których nie było, o czynach bohaterskich popełnionych w wieku zaledwie kilku lat (o jednym z nich złośliwy redaktor napisał, że mu się należy, bo nasiusiał na żandarma). Pamiętam wizytę delegacji z Łomżyńskiego. Przyjechali nas zawiadomić, że jeśli mieszkaniec XY z ich wsi dostanie medal i pieniądze za „bohaterstwo”, to oni spalą mu dom, bo dobrze pamiętają tego „partyzanta”. Chyba jednak nie spalili.
Trudne pytania
Minęło ćwierć wieku, przez cały ten czas wspomnianą ustawę uzupełniano i zarazem uszczelniano. W końcu ucichł nawet problem „utrwalaczy” władzy ludowej, a był wśród nich milicjant z naszego regionu, który jadąc motocyklem po pijaku zabił się na przydrożnym drzewie. Jesteśmy obecnie świadkami szczególnego uhonorowania „żołnierzy wyklętych” („niezłomnych”). Powstał nawet pomysł, by żyjących jeszcze ubrać w specjalne mundury, obdarzyć dodatkowymi zaszczytami. Na to zareagowali ostatni żołnierze z września 1939 roku, akowcy, powstańcy warszawscy, bohaterowie z innych jeszcze środowisk – dlaczego ich, a nie nas? Padły i inne pytania, odżyły emocje.
Nie muszę występować w roli weryfikatora, więc ucinam ten temat. Dużo ważniejsze pytanie dotyczy istoty bohaterstwa, bo zapomina się o cichych bohaterach, którzy nie bacząc na aktualnie trendy polityczne, nie poprawiając swych życiorysów, nie zabiegając o mamonę i ordery - ofiarnie, rozsądnie, z wielkim pożytkiem czynią dobro bliźnim. Także w gabinetach lekarskich, w salach szpitalnych.
Prof. Adam Dobroński