Prof. Anna Wasilewska na stanowisku dyrektora Uniwersyteckiego Dziecięcego Szpitala Klinicznego jest już pięć lat. Całkiem długo, zważywszy na fakt, że zgodziła się objąć tę funkcję tylko na chwilę.
– Moja kadencja kończy się za rok, a kolejnej nie planuję. Zmieniają się przepisy i dyrektor będzie musiał zdawać egzamin z zasad zarządzania. A ja już w swoim życiu zdałam wystarczającą liczbę egzaminów. Na razie najważniejsze działania są związane z rozwiązywaniem wyzwań jakie stawia przed nami codzienność i trwający remont szpitala – komentuje prof. Anna Wasilewska.
Prof. Wasilewska dyrektorem została z potrzeby chwili. W szpitalu dziecięcym pracuje od zawsze. Kiedy więc odszedł dyrektor Janusz Pomaski, została poproszona przez rektora UMB prof. Adama Krętowskiego o jego zastąpienie. W październiku 2016 roku warunkowo zgodziła się zostać „p.o.” do czasu rozpisania konkursu na nowego szefa. W marcu 2017 roku wygrała ten konkurs i podpisała 6-letni kontrakt menadżerski. Do dyrektorskiego gabinetu jednak się nie wprowadziła. Pracowała w nim, ale szafki i szuflady w biurku miała puste.
Od momentu zmiany na stanowisku dyrektorskim szpital przechodzi gruntowną metamorfozę. Nieremontowany od momentu powstania budynek powoli odzyskuje należny mu blask. Obecnie trwa gigantyczny remont wszystkich klinik. Aby przyspieszyć prace budowlane, zamknięto w każdej z nich połowę przestrzeni. Wszyscy pacjenci musieli się przenieść do drugiej połowy. Utrudnienia potrwają co najmniej do marca 2023 r.
Wojciech Więcko: Wprowadziła się Pani w końcu do dyrektorskiego gabinetu?
Prof. Anna Wasiewska jest absolwentką Wydziału Lekarskiego AMB z 1992 r. Całą swoją karierę zawodową związała z Kliniką Pediatrii i Nefrologii szpitala dziecięcego (obecnie jest jej kierownikiem). Jest konsultantem wojewódzkim w dziedzinie pediatrii (od 2015 r.) oraz prodziekanem ds. studenckich Wydziału Lekarskiego (od 2016 r.). |
Prof. Anna Wasilewska, dyrektor Uniwersyteckiego Dziecięcego Szpitala Klinicznego w Białymstoku: - Nie. Teraz zresztą jest tam remont, więc nie ma o czym mówić. A że robimy go własnymi siłami, bo ten nie wszedł do ogólnego projektu modernizacji szpitala, to pewnie trochę potrwa. Uczelnia pięknie odremontowała nam szpitalna aulę i pomieszczenia obok niej, więc niezbędny stał się też remont przylegających do niej pomieszczeń. One wyglądały przy nich jak z drugiego świata.
Z resztą ja do gabinetu dyrektorskiego przychodziłam tylko z torebką i tylko dlatego, że blisko niego pracowali moi zastępcy, tam też był zespół administracyjny szpitala, tam odbywały się też spotkania zarządu szpitala.
Dziś szpital dziecięcy to jeden wielki plac budowy. Mam jednak wrażenie, że przyjęliście Państwo strategię „małych kroków” jeśli chodzi o inwestycje. Remont holu, remont przychodni rodzinnej, innym razem modernizacja SOR czy sterylizator. Zupełnie inaczej niż sąsiad (szpital USK), w którym dominują duże projekty inwestycyjne.
- To wynika z tego, że nikt nam nie chce dać tak dużych projektów. Jako szpital mamy też inną specyfikę. Na potrzeby tego naszego remontu nie mogliśmy najpierw wybudować nowej części szpitala (tak było w przypadku USK) i tam się przenieść. Nie możemy się czasowo zamknąć, bo w zasadzie jesteśmy jedynym szpitalem dziecięcym w regionie. To częściej inne szpitale zamykają swoje oddziały dziecięce, a potem wszystko spada na nas. Z końcem roku jedna z pobliskich placówek zamknęła neurologię dla dzieci, bo nie miała personelu i nikt się tym nie przejął. Pacjenci trafili do nas.
Na czas remontu nie ograniczyliśmy przyjęć. Obsługujemy wszystkich potrzebujący: z covidem, uchodźców, teraz mamy pacjentów z Ukrainy. Jestem bardzo wdzięczna pracownikom szpitala za ich ciężką pracę i cierpliwość.
W sumie w szpitalu toczy się teraz jednocześnie 5 remontów w różnych częściach budynku.
Jak się pracuje w szpitalu, gdy w zasadzie jego połowa jest zamknięta?
- Bardzo trudno, ale radzimy sobie jak możemy. Nasza siła jest w ludziach. By nie zmniejszać liczby łóżek, wszelkie pomieszczenia typu świetlica czy jadalnia zostały oddane pacjentom. Każde pomieszczenie z oknem zostało przekształcone na salę chorych. Mimo to, część łóżek trafiła na korytarze. Pomieszczenia gospodarcze (bez okien) przekształciliśmy np. na sale USG. Tam światło naturalne nie jest potrzebne.
Staramy się przy tym być elastyczni. Neurologia i ortopedia przeprowadzały się już chyba z pięć razy. Ze wszystkim, łącznie z komputerami i szafkami personelu. Nie zawsze chodziło o remont. Od stycznia do połowy lutego mieliśmy dużo zachorowań covidowych, potrzebowaliśmy więc dwóch nowych odcinków zakaźnych. Tak więc zaadaptowaliśmy ich pomieszczenia. Kiedy spadła liczb przypadków, przenieśliśmy ich z powrotem. Wędrują tak w kółko.
Remont potrwa jeszcze rok?
- Plan zakłada koniec prac budowlanych w marcu 2023 r. Jednak mam już sygnały od wykonawcy, że może nie udać się dotrzymać tego terminu. Z powodu wojny na Ukrainie, część jego załogi wyjechała, aby bronić swojego kraju. Na to wszystko nakłada się ogromny wzrost cen materiałów budowlanych. Nie o kilka czy kilkanaście procent, ale o 100 procent i więcej. Początkowo nie planowaliśmy wymieniać okien, chcieliśmy zrobić to później. W trakcie inwestycji okazało się, że jednak musimy je wymienić teraz, od razu. Gdybyśmy tego zaniechali, to potem konieczny byłby kolejny duży remont klinik. To oznaczałoby dla nas podwójne koszty. Zrobiliśmy wycenę okien – 1,250 mln zł. W zakupie wsparł nas marszałek województwa. Rozpisaliśmy przetarg, rozstrzygnęliśmy go. Minęło niecałe dwa miesiące od wyceny, a najniższą ofertę dostaliśmy na 2,4 mln zł. Kolejna – 3,2 mln zł. Tak to teraz wygląda. Pan marszałek ponownie obiecał nas wesprzeć.
Już wiemy, że części z zadań nie zrealizujemy, bo zabraknie środków. Na razie zrezygnowaliśmy z wymiany wind. Kto bywa u nas w szpitalu, ten wie w jakim one są stanie. Szukamy na nie środków. W harmonogramie prac budowlanych ich wymiana była zaplanowana na za rok, więc może się uda gdzieś zdobyć te pieniądze. Teraz złożyliśmy wniosek na sfinansowanie remontu poradni, bo tam brakuje wentylacji, nie mówiąc o klimatyzacji. To jest bardzo potrzebne, bo tam jest zawsze wielu oczekujących.
Jest chyba plan budowy nowego zespołu poradni w oddzielnym budynku?
- Staramy się o środki zarówno na modernizację obecnych poradni, jak też na budowę nowych. Zobaczymy co się uda. Osobiście nie do końca jestem zwolennikiem budowy nowej poradni. Choć w tym wariancie bardzo przekonuje mnie podziemny parking w tym budynku, bo wreszcie uporządkuje się przestrzeń wokół szpitala. Najbardziej boję się o brak specjalistów do pracy. Bez nich te poradnie nie będą działać.
Szpitalne oddziały kadrowo obsadzane są inaczej. Stworzyliśmy swoistą drabinkę. Patrząc od dołu hierarchii: pracują tam studenci na praktykach, potem stażyści na stażach podyplomowych, młodzi rezydenci, którzy przychodzą z innych szpitali na staże (np. z medycyny rodzinnej), wyżej są nasi rezydenci, którzy są naprawdę świetnie wykształceni i nad tym wszystkim jest lekarz specjalista, który nadzoruje te wszystkie odcinki. On bez tego całego wsparcia by sobie nie poradził, a system by się załamał.
Podam przykład ze swojej kliniki. Na nefrologii mam 50 dzieci, które rotują się co dwie doby. To oznacza ciągłe przyjęcia i wypisy, jak w fabryce. Czasami pracy jest tak wiele, że „pożyczam” z innych jednostek stażystów czy rezydentów, nawet na 2-3 godziny, żeby tylko opanować sytuację. Tam też mają swoją pracę, więc rewanżuję się im tym, że „w pakiecie” ze stażystą biorę do siebie kilku pacjentów stamtąd. Tak by choć trochę odciążyć kolegę, skoro zabieram mu pracownika.
To nie jest normalne.
- To jest nasza codzienna walka. Zdaję sobie sprawę, że przyjdzie moment, kiedy tego nie będzie się już dało poukładać. Mam wrażenie, że on jest już co raz bliżej. Jest dziura pokoleniowa jeśli chodzi o lekarzy-specjalistów. Wśród takich osób mamy ludzi, którzy za 2-3 lata odejdą na emeryturę i nie mamy ich kim zastąpić. Nawet jak ktoś teraz robi specjalizację, to od razu zapowiada, że w szpitalu pracować nie będzie. Ludzie nie chcę pracować ponad siły, zmagać się z tyloma problemami. Pensje u nas to żadne kokosy. Musimy pracować rzetelnie, rozmawiać z pacjentem, wytłumaczyć mu wszystko, porozmawiać z jego opiekunem. To przez zalew pacjentów, a coraz częściej brakuje na to czasu. Rodzice się denerwują, bo to ich dzieci i dla nich ich sprawy są najważniejsze. My to rozumiemy, ale jak mamy na oddziale 50 takich pacjentów i rodziców, to na zapewnienie obsługi w pełnym zakresie zaczyna po prostu brakować czasu. Musimy zajmować się problemami wymagającymi natychmiastowego rozwiązania.
Właśnie zakończyły się prace budowalne przy Centrum Psychiatrii Dziecięcej. Na konferencji prasowej nie potrafiła Pani wskazać daty, kiedy uda się je uruchomić, właśnie przez brak specjalistów do pracy.
- To jest najgorsze. Mamy panią doktor w poradni, która ma stosowne uprawnienia. Ona jednak nie chce pracować na oddziale. A my musimy mieć taką osobę, bo dzięki temu uda się nam zatrudnić młode kadry. Mając takiego psychiatrę, moglibyśmy prowadzić specjalizację dla 3-4 osób. Nasi rezydenci szkolą się teraz w kraju, a mogliby u nas. Ryzyko jest też takie, że bez tego specjalisty jako szpital nie dostaniemy akredytacji na kształcenie nowych kadr z zakresu psychiatrii dziecięcej. Niby mamy jeszcze trochę czasu, ale w kraju takich fachowców na rynku też nie ma.
Słabe to okoliczności do świętowania 5 lat na stanowisku?
- Mam jeszcze rok kontraktu, chcę skończyć remont szpitala, by nie zostawiać komuś na głowie rozgrzebanej inwestycji oraz chcę uruchomić psychiatrię i wystarczy.
Żartuje Pani…
- Nie. Jestem wykończona. To miało być tylko tymczasowe, na kilka miesięcy (śmiech). Chcę już odpocząć. Może uda mi się jeszcze przeorganizować prace niektórych oddziałów. Chodzi o kliniki wysokospecjalistyczne, chcę odłączyć od nich część pediatryczną. To usprawni ich pracę. Choć wszyscy się starają, pomagają, to jednak koniec końców kiedyś to się przestanie zazębiać. Dojdzie do błędu. To ja będę osobą odpowiedzialną za to. Nikt wtedy nie będzie słuchał tłumaczeń, że czegoś tam brakowało. Czasami mam wrażenie, że siedzę na bombie. Kiedyś nawet rzuciłam propozycję, by każdy z kierowników oddziałów na sześć lat zostawał dyrektorem szpitala. Choć z drugiej strony bycie dyrektorem szpitala dziecięcego to jest dla mnie niesamowita lekcja.
Słucham z uwagą.
- Ja naprawdę jestem wdzięczna za szansę zostania dyrektorem szpitala. W życiu sama bym się nie ubiegała o tę funkcję. To kompletnie nie moja bajka, nie mam żadnego wykształcenia związanego z zarządzaniem. Ta praca dała mi niesamowicie dużo jeśli chodzi o wiedzę związaną kierowaniem takimi jednostkami. Ja w trybie przyspieszonym musiałam nauczyć się podstaw prawa, księgowości, sposobów finansowania placówek medycznych, bo te w zasadzie zmieniają się co pół roku. A najważniejsze jest to, że zaczęłam inaczej myśleć o szpitalu. Już nie przez pryzmat mojej kliniki, a patrzę na szpital całościowo. To naczynia połączone, cały szpital jest nasz wspólny.
Gdybyśmy mieli potrzebnych specjalistów, to jesteśmy w stanie zapewnić pełnoprofilową opiekę naszym pacjentom. Kolejki do specjalistów sięgają u nas nawet roku. Niestety nowe pokolenie medyków ma już zupełnie inne wymagania i oczekiwania wobec pracodawców. Oni nie chcę pracować ponad siły, chcą mieć wolne po godz. 18, wolne weekendy, nie chcą dyżurów. Oni są w stanie zarobić satysfakcjonujące ich pieniądze, pracując poza systemem szpitalnym. Mamy rezydentów, którzy są z nami 5 lat i jak tylko uzyskują stosowne uprawnienia, od razu od nas odchodzą. Nie jesteśmy w stanie ich zatrzymać. Nawet na specjalizacjach priorytetowych, gdzie stawki mamy podobne jak w innych szpitalach. Lekarz specjalista u nas w szpitalu zarabia 500 zł więcej od rezydenta. To błędne koło.
To co dalej?
- Zgłaszałam to zawsze na wszelkich spotkaniach z ludźmi z Ministerstwa Zdrowia. Tłumaczę, że jest dziura pokoleniowa, nie ma ciągłości kadr, że brakuje pracowników, że nie będzie komu zastąpić ludzi odchodzących na emeryturę. Miałam nawet pomysł, by np. lekarze rodzinni - pod nadzorem - mogli brać takie dyżury 1-2 razy w miesiącu. To świetni fachowcy. Obawiam się jednak, że organizacje branżowe pewnie oprotestują to rozwiązanie. Jest ryzyko, że niedługo zamkniemy w szpitalu rehabilitację, bo nikt nowy nie chce przyjść do pracy. Poradnia „nocnej i świątecznej opieki” też jest zagrożona.
Obecnie układanie grafiku dyżurów jest niesamowicie trudne. Nie szukam już osób tylko na całą zmianą, a nawet takich, które mogą przyjść na 6 godzin. Udało nam się teraz ściągnąć lekarza ze Szczecina, ma przyjść do pracy za dwa tygodnie. Boję się sytuacji, że nagle zadzwoni, że coś mu wypadło, a on w grafiku jest już zapisany na 10 dyżurów. Wszystko się rozsypie. Nie mamy w regionie zapasowego szpitala dziecięcego, żeby powiedzieć: weźcie to za nas, bo nam na razie brakuje mocy przerobowych.
A jak jest w innych szpitalach dziecięcych w kraju?
- Podobnie albo gorzej. W Krakowie był bunt załogi, bo ludzie już nie wytrzymali tej presji.
Covid, uchodźcy, teraz wojna na Ukrainie, nawet nie ma chwili oddechu.
- My działamy już tylko zadaniowo, a to jest wszystko tymczasowe. Przed covidem była pewna sezonowość w naszej pracy. Dało się przewidzieć, kiedy i jakie kliniki będą miały więcej i mniej pracy. Latem większość szpitala była mniej obciążona, nie było studentów, więc można było zwiększyć planowe przyjęcia. U ortopedów spokojniejsze były zimy. To pozwalało na jakieś planowanie, przewidywanie.
Od przeszło trzech lat mamy niekończący się potok pacjentów. Całą jesień mieliśmy ogromną ilość zachorowań na RSV (ciężka infekcja dróg oddechowych), zrobiliśmy nawet oddział tylko dla tych dzieci. Skończyły się te infekcje, zaczęła się piąta fala koronawirusa. Potem doszli uchodźcy. Teraz niby się wszystko uspokaja, ale z nowych skupisk uchodźców wychodzą już ogniska koronawirusa. Chcieliśmy likwidować nasze oddziały covidowe, bo szaleje nam rotawirus, ale chyba się jeszcze wstrzymamy.
Czy spodziewacie się wielu małych pacjentów z Ukrainy?
- Trudno powiedzieć. Mamy już dzieci na onkologii, mamy zapowiedź pacjentów kardiologicznych czy dzieci dializowanych. Czas pokaże.
A jakieś pozytywne informacje?
- Dużo sobie obiecuję po tym, kiedy koło czerwca uda się nam uruchomić ten remontowany fragment szpitala. Przeprowadzimy się do tej nowej części, do sal chorych z łazienkami. Nadal będzie ciasno, ale warunki będą nieporównywalnie lepsze.
Ma Pani ogromne pokłady entuzjazmu.
- Taka po prostu jestem. To, że cały czas funkcjonuję na takich obrotach, to zasługa mojego zespołu, który jest wokół mnie. Czasami wystarczy rzucić im jakieś hasło, a potem sprawy dzieją się błyskawicznie. Oni działają tak jak ja. Kiedy trzeba przychodzą w sobotę czy niedzielę i nie pytają jak to rozliczyć. Nie dają mi odczuć, że robią to za karę, nie mają do mnie pretensji. Robią dużo więcej niż leży to w zakresie obowiązków, mają pasję i odnajdują satysfakcję w tym, że udało się im coś usprawnić, poprawić. Ja staram się zarażać ich entuzjazmem. Oni są naprawdę niesamowici.
Szpital finansowo nadal jest pod kreską?
- Tak, jesteśmy na niedużym minusie, ale mamy zachowaną płynność finansową. Chcemy robić dużo, staramy się jak możemy, a w wielu przypadkach zwyczajnie brak funduszy torpeduje ten zapał. Działamy małymi krokami. Zmieniliśmy hol, ale podłogi już tam nie ruszaliśmy, bo nie było nas stać. Unowocześniliśmy sterylizatornię i mamy tam w końcu XXI wiek. Od półtora roku mamy już tylko elektroniczną dokumentację w szpitalu. To się super sprawdza. Nie mamy już papierowego archiwum, ale porządkujemy jeszcze stare dokumenty. Chcieliśmy też uporządkować szpitalną elewację, a przy okazji ocieplić budynek. Jednak nasz wniosek o sfinansowanie termomodernizacji przepadł. Szykujemy się za to do zmiany muralu na naszym froncie. Zgłosiła się do nas Fundacja „Up to Date”, ta sama która namalowała mural „Pocztówka do babci”. Mają sponsorów, chcą stworzyć coś nowego w miejscu muralu ze „słoneczkiem”. Konsultujemy się teraz w tej sprawie z naszymi urzędami.
Inne plany dotyczące przyszłości szpitala?
- To co już wspomniałam wcześniej, trzeba przeorganizować prace niektórych klinik wysokospecjalistycznych, np. kardiologię czy endokrynologię i wyłączyć z nich pediatrię. Tam nie powinny leżeć dzieci infekcyjne. Prawdopodobnie po covidzie jest mnóstwo cukrzyc, jest mnóstwo zaburzeń endokrynologicznych, immunologicznych, te dzieci musza być lepiej chronione. Jak po remontach otworzymy 6 piętro, to tam nie powinno być już pediatrii. Zwiększymy oddział zakaźny, będzie na 27 łóżkach (16 obecnie). Chcemy rozszerzyć zakres działań ortopedii i chirurgii. Możemy robić sporo nowatorskich zabiegów dotyczących kręgosłupów czy klatki piersiowej. Może uda się zorganizować im oddział dzienny, w którym będą robione szybkie zabiegi, a pacjent jeszcze tego samego dnia będzie wracał do domu. Chcemy rozwijać laseroterapię. W planie jest remont apteki i laboratorium. Jest jeszcze sprawa poradni - albo dobudujemy tam nowe piętro, albo stawiamy nowy budynek. To zależy od finansowania.
Przeorganizowujemy pracę młodych medyków. Dając im odpowiedzialne zadania (pod kontrolą specjalistów), uczymy ich na konkretnych przypadkach, licząc że wciągną się do pracy i będą chcieli u nas zostać. Szukamy także praktykantów, nie tylko medycznych, ale archiwistów, prawników itp.
Po trzech miesiącach oczekiwania otrzymaliśmy właśnie pierwszą zgodę z Ministerstwa Zdrowia, by lekarz ortopeda zza wschodniej granicy mógł u nas pracować (pod opieką specjalisty). Mała rzecz, a nam będzie trochę łatwiej pracować. Podobnych wniosków mamy już złożonych kilka, więc jest nadzieja na wsparcie.
Rozmawiał Wojciech Więcko
Uniwersytecki Dziecięcy Szpital Kliniczny im. Ludwika Zamenhofa w Białymstoku jest największym na Podlasiu ośrodkiem diagnostyczno-leczniczym dla dzieci i młodzieży w wieku od 0 do 18 lat. Realizuje wielospecjalistyczne świadczenia medyczne w systemie opieki stacjonarnej i ambulatoryjnej. W 15 klinikach i oddziałach hospitalizowanych jest rocznie prawie 20 tys. osób, a w 35 poradniach specjalistycznych leczy się prawie 140 tys. pacjentów. W szpitalu zatrudnionych jest: 224 lekarzy (29 profesorów i doktorów habilitowanych) oraz 381 pielęgniarek, z których 240 posiada specjalizacje.