Uniwersytet Medyczny w Białymstoku. Tajemnice (nie)oddychania - wywiad z prof. Marcinem Baranowskim .
  • Ostatnia zmiana 16.10.2024 przez Medyk Białostocki

    Tajemnice (nie)oddychania - wywiad z prof. Marcinem Baranowskim

    Prof. Marcin Baranowski (Zakład Fizjologii) został niedawno Mistrzem Polski w dyscyplinie stały balast bez płetw na Głębokościowych Mistrzostwach Polski we Freedivingu rozegranych na jeziorze Hańcza. Dla niego to kolejny tytuł.

    Prof. Baranowski zawodowo zgłębia tajemnice funkcjonowania organizmu człowieka, np. adaptacji organizmu do wysiłku fizycznego, albo wpływu różnych modeli treningu wysokościowego na wyniki w sportach wytrzymałościowych. Jest bardzo aktywnym naukowcem, ciekawie publikuje, zdobywa też wartościowe granty badawcze.

    Prywatnie to sportowiec, topowy w Polsce zawodnik w nurkowaniu na wstrzymanym oddechu,  zarówno w dyscyplinach basenowych jak i głębokościowych.

     

    Dyscypliny freedivingowe

    Basenowe:

    - statyka. Zawodnik kładzie się na wodzie i jak najdłużej, w bezruchu, wstrzymuje oddech.

    - dynamika – przepłynięcie jak największego dystansu pod wodą. Nie chodzi o prędkość, tylko o to, aby jak najdalej popłynąć na jednym oddechu.

     

    Głębokościowe:

    te konkurencje polegają na osiągnięciu jak największej głębokości podczas nurkowania na wstrzymanym oddechu. Dzielą się na szereg dyscyplin w zależności od stosowanego, bądź nie, sprzętu (płetwy, monopłetwa, specjalna winda, itp.). 

    Wojciech Więcko: Czy to nie jest naukowy doping, kiedy zawodowo bada Pan fizjologię człowieka, a potem swoją wiedzę wykorzystuje w rywalizacji sportowej?

    Prof. Marcin Baranowski: - Nie ma czegoś takiego jak doping naukowy. Nauka jest nieodłączną towarzyszką sportu. Cały czas mamy badania fizjologów, czy specjalistów z zakresu medycyny sportowej, które mają na celu wynalezienie coraz lepszych metod treningowych, lepszej suplementacji. Chodzi o to, aby potencjał naszego organizmu można było wykorzystać jak najlepiej. Dopingiem jest nielegalne wspomaganie farmakologiczne.

    Fizjologia jest wiedzą, na której bazują wszystkie sporty. Dyscyplina którą ja uprawiam, to sport bardzo młody, tu ta wiedza naukowa nie jest jeszcze jakoś mocno rozpowszechniona, czy też nie jest bardzo bogata. To jest taka moja drobna przewaga z racji na to, że jestem fizjologiem i mogę pewne elementy naukowe wykorzystać.

    Czy w Pana sportowym środowisku jest wiadome, że zajmuje się Pan zawodowo fizjologią i jest Pan profesorem?  

    - Jak najbardziej. Bardzo dużo osób prosi mnie o rozmaite konsultacje w sprawach sportowych, w sprawach medycznych, często związanych właśnie z dyscyplinami które uprawiam. To nie jest też tak, że ja jestem jakimś dominatorem w Polsce. Co jakiś czas udaje mi się stanąć na podium, nie zawsze wygrywam.

    A skąd pomysł w ogóle na taki sport? To bardzo nietypowa dyscyplina?

    - Nietypowa dlatego, że większość osób nie ma ochoty nie oddychać (śmiech). Nie jest to jakaś fanaberia, że w XX wieku znudzeni mężczyźni w wieku średnim wpadli na pomysł, zrobimy coś ekstremalnego: będziemy nurkować na wstrzymanym oddechu. Ludzie w ten sposób nurkują od tysięcy lat. Kiedyś poławiano tak perły, gąbki, korale, itd. To wszystko robiono na wstrzymanym oddechu, traktując jako pracę zarobkową. Dopiero potem narodził się z tego sport.

    W moim przypadku wszystko wzięło się z wielkiej miłości do wody i to od najmłodszych lat. Najpierw było wędkarstwo, potem akwarystyka (przez wiele lat). Kiedy byłem nastolatkiem, mój kolega namówił mnie na zajęcia w klubie nurkowym. Od razu zapałałem wielką chęcią i tam poszedłem. To były wczesne lata 90., więc ze sprzętem do nurkowania było bardzo kiepsko. Był jakiś tam zestaw nurkowy z butlami, nurkowało się 20 minut i potem trzeba było te butle nabić powietrzem. A że było wielu chętnych, to szans na ponowne nurkowanie tego samego dnia w zasadzie już nie było. Więc generalnie tam się pływało głównie na wstrzymanym oddechu, na basenie, czy też gdzieś na wyjazdach w jeziorach. Po prostu zakładałem maskę, płetwy i fajkę (rurkę do oddychania) i pływałem.

    Potrafiłem tak po kilka godzin nurkować w jeziorze, oglądać ryby. Z czasem zauważyłem, że dużo lepiej się czuję w wodzie bez tego całego sprzętu, który jest ciężki i niezgrabny.

    Nurkując na wstrzymanym oddechu, robimy to tak jak wszystkie stworzenia podwodne. Nie oszukujemy, nie mamy wspomagania technicznego. Robimy to w naturalny sposób. Wtedy czuję się o wiele bardziej zwinny, mogę się wszędzie wcisnąć, wpłynąć między rośliny bez ich niszczenia, bo ten sprzęt nurkowy zawsze o coś zaczepi. Jest cisza, nie słychać bąbli powietrza, nie widać ich. Z czasem taka forma nurkowania zaczęła mnie co raz bardziej fascynować.

    Ile przeciętny człowiek wytrzyma bez oddychania?

    - To zależy od warunków, czy sposobu przygotowania. Przeciętna osoba, zatrzymana na ulicy i poproszona o wstrzymanie oddechu, pewnie by wytrzymała około 30 sekund, może ciut dłużej. Jeżeli bym takiej osobie powiedział jak się ma do tego przygotować, poinstruował ją co zrobić, to sądzę, że wstrzymałaby oddech nawet do dwóch minut.

    Tak z marszu? Bez treningu i przygotowań?

    - Tak.

    Jaki jest Pana rekord?

    - 7,5 minuty.

    Czy to jest zdrowe? A może najpierw powinniśmy zapytać, czy to jest bezpieczne?

    - To pytania, które pojawiają się najczęściej. Jeżeli robi się to zgodnie z zasadami, to jest to bezpieczne. Nie jest to sport bardziej niebezpieczny od innych. Znam popularne dyscypliny, w których ryzyko wypadku, czy kontuzji jest dużo większe.

    W tym sporcie naczelną zasadą jest, że nie nurkujemy sami. Trzeba zawsze mieć partnera, który nas obserwuje. Oczywistą sprawą jest, że jeżeli zbyt długo wstrzymujemy oddech, to w końcu nam tlen zacznie się kończyć i stracimy przytomność. Nie każdy jest w stanie ten moment dokładnie przewidzieć. Zawsze istnieje ryzyko. Dlatego partner jest zawsze niezbędny.

    Czy Pana rekord – 7,5 minuty – na tle wyników światowych to dobry czas, czy taki sobie?

    - Raczej średni. Rekord świata wynosi 11 minut i 35 sekund (rekord w statycznym wstrzymywaniu oddechu należy do Francuza Stéphane'a Mifsuda – red.)

    Taki wynik jest dla Pana osiągalny?

    - Myślę, że nie. Z drugiej strony nie wiem, czy moje 7,5 minuty to jest już mój szczyt możliwości. Mam nadzieję, że nie. Liczę, że w przyszłości uda mi się ten wynik poprawić. Nie sądzę jednak, że dotrę aż do 11,5 minuty.

    Dlaczego?

    - Pobicie takiego rekordu wymaga wielkich poświęceń. Najpierw przez 2-3 miesiące należy się mocno głodzić. Trzeba drastycznie zredukować liczbę spożywanych kalorii, np. o 70 proc. w stosunku do normalnego poziomu. Musimy mocno zredukować masę ciała, aby jak najbardziej zmniejszyć zużycie tlenu przez organizm. Nasze ciało przestawia się w tryb przetrwania. Będziemy mieli tak małą masę mięśniową, że nawet nie będziemy dali rady pływać. Bardzo szybko się zmęczymy. Chodzi o to, żeby jak najbardziej zredukować tempo metabolizmu.

    Czy to naprawdę jest bezpieczne?

    - Pytania o aspekty zdrowotne są zawsze. A co z mózgiem? Czy nie zabijasz neuronów? Czy nie zamienisz się w warzywo? Ja nurkuję na wstrzymanym oddechu, tak intensywnie, już 11 lat. W tym czasie zrobiłem habilitację, profesurę, napisałem dużo publikacji. Studenci też nie narzekają na moją pracę dydaktyczną. Nie odczuwam jakichś negatywnych efektów tego spotu. Znam wielu freediverów, którzy robią to po 20 lat i dłużej. Funkcjonują normalnie.

    Czy ma Pan jeszcze jakieś sportowe wyzwania przed sobą? Gdzieś wystartować, albo z kimś się zmierzyć? Czy to taka dyscyplina sportu, w której mierzymy sami ze sobą?

    - Z kolegą zawsze jest lepiej wygrać niż przegrać. To jest sport, więc element rywalizacji również jest.

    Z tym, że tutaj z tą rywalizacją jest trochę inaczej. W normalnych dyscyplinach, często słyszymy, że ktoś dał z siebie 110 procent. We freedivingu nie można dać z siebie nawet 101 procent. Dlatego, że jeżeli przekroczymy tą cienką barierę, to się to kończy utratą przytomności i czerwoną kartką. Nieważne, jak daleko popłynęliśmy, jak głęboko byliśmy, czy jak długo wstrzymaliśmy oddech - to jest czerwona kartka, dyskwalifikacja, a nasz wynik nie jest uwzględniany. Trzeba dokładnie wiedzieć, gdzie jest limit naszych możliwości, bo nie możemy go przekroczyć. Natomiast to, co dla mnie najważniejsze w tym sporcie, to pokonywanie własnych barier. Moją motywacją jest to, żeby się poprawiać. Cały czas, po trochu, przesuwać swoje rekordy życiowe. Udowadniać sobie, że moje ciało może jeszcze więcej niż kiedyś myślałem, że może.

    Dostał Pan kiedyś czerwoną kartkę?

    - Oczywiście, nie raz. Na początku startów to się zdarza dosyć często. Wtedy jeszcze nie wiemy, jak rozpoznawać sygnały płynące z naszego organizmu.

    W tym sporcie reguły bezpiecznego postępowania są ściśle określone. Aby próba została uznana za ważną, po pierwsze musimy się wynurzyć sami na powierzchnię. Nikt nam nie może w tym pomagać. Po drugie musimy zachować przytomność, co kontrolują sędziowie. Jest taka specjalna procedura powierzchniowa, która może polegać na przykład na tym, w zależności od federacji, że zdejmujemy cały sprzęt z twarzy (maskę czy okularki), pokazujemy znak nurkowy „OK” i mówimy „I'm ok”. Dokładnie w tej kolejności. Nic nie można pomylić. W tym czasie nikt nie może nas dotknąć, nikt nie może nam pomagać. Musimy się sami utrzymać nad powierzchnią wody. Drogi oddechowe nie mogą być zanurzone. Ma to na celu udowodnienie, że jesteśmy przytomni, że wykonaliśmy nurkowanie w granicach swoich możliwości.

    Jakie sygnały wysyła nasz organizm, kiedy nurkując kończy się nam tlen?

    - Wiele osób nic specjalnego nie czuje jak już wchodzi w hipoksję (niedotlenienie). Po prostu sobie dalej płyną. Podobnie mogą się czuć wspinacze wysokogórscy, kiedy w pewnym momencie przestają kojarzyć co się dzieje wokół nich.

    Podam to na przykładzie pływania: płyniemy sobie, płyniemy, wszystko jest ok, kontrolujemy sytuację, a na ostatnich 15 metrach zakładanego dystansu nagle wchodzimy w tzw. strefę śmierci i zaczyna nam być wszystko jedno. Czujemy, czy widzimy już u siebie objawy hipoksji, zaraz stracimy przytomność, ale nas to już w ogóle nie interesuje. Robimy to, co robiliśmy, czyli płyniemy, aż utracimy przytomność.

    Tylko jak ktoś nas obserwuje z zewnątrz, to ten moment doskonale widać. Jestem w stanie zawsze powiedzieć, że ten zawodnik zaraz straci przytomność. Są pewne symptomy. Widać takie konkretne ruchy ciała, jakieś drżenie. Jak ktoś wie, na co ma patrzeć, to jest w stanie to dokładnie przewidzieć.

    I wtedy ratownik wskakuje do wody?

    - Mamy zawsze nurków zabezpieczających. Generalnie jeżeli widzą, że zawodnik zaraz straci przytomność, to go wyciągają błyskawicznie. Wtedy taka osoba potrzebuje dosłownie kilkanaście sekund na powierzchni i dochodzi do siebie.

    A kiedy dostał Pan ostatnią czerwoną kartkę?

    - Bardzo dawno temu, ale parę lat mi zajęło, żeby nauczyć się wyłapywać już takie bardzo delikatne znaki ostrzegawcze płynące z mojego organizmu.

    Rozmawiał Wojciech Więcko

  • 70 LAT UMB            Logotyp Młody Medyk.