Prof. Marian Szamatowicz został wyróżniony tytułem Honorowego Obywatela Białegostoku. Klucze do bram miasta z rąk prezydenta Tadeusza Truskolaskiego i przewodniczącego Rady Miasta Łukasza Prokoryma odebrał w Auli Magna Pałacu Branickich w sobotę 17 lutego.
Aula Magna w życiu profesora Szamatowicza to szczególne miejsce. Po raz pierwszy pojawił się w niej w 1952 roku, kiedy pisał egzaminy wstępne do Akademii Medycznej w Białymstoku. Nie dostał się tu na studia z powodu tzw. pochodzenia. Jego tata był młynarzem i właścicielem młyna, a w czasach PRL-u to był wystarczający powód, by uznać kogoś za „wroga ludu”. Marzenia o studiach zablokował ówczesny przewodniczący zarządu wojewódzkiego ZNP. Miał powiedzieć, że "kaktus mu na dłoni wyrośnie i fiołkami zakwitnie", jeśli Szamatowicz skończy uczelnię. W Białymstoku się nie udało, ale za to w Warszawie i owszem, nawet z wyróżnieniem. Zawodowo Marian Szamatowicz całe życie spędził w Białymstoku, w większości w szpitalu uniwersyteckim i w naszej Uczelni.
52 lata później, w grudniu 2004 r., w tej samej Auli Magna, odebrał dyplom doktora honoris causa Akademii Medycznej w Białymstoku. Społeczność Uczelni przyznała to wyróżnienie za to, że w listopadzie 1987 roku wraz z zespołem, dokonał pierwszego w Polsce skutecznego zapłodnienia pozaustrojowego. To najwyższa nagroda jaką może przyznać Uczelnia.
Po kolejnych 20 latach, 4 dni po 89 urodzinach, w Auli Magna odebrał należne wyróżnienie od władz Białegostoku.
Uroczystość
Profesor jest 16. osobą wyróżnioną tytułem Honorowego Obywatela Białegostoku. Pomysł, by tak się stało padł w Sejmie, podczas debaty o refundacji in vitro. Zgłosił go podlaski poseł Koalicji Obywatelskiej Krzysztof Truskolaski.
- Honorowe obywatelstwo to wyjątkowe wyróżnienie, które przyznajemy tym, którzy wnoszą nieoceniony wkład w rozwój naszego miasta i społeczności. Prof. Marian Szamatowicz to nie tylko wybitny lekarz, ale też człowiek o wielkim sercu, który poświęcił swoje życie nauczaniu i badaniu. Jego wkład w polską medycynę jest nieoceniony, a moment, w którym razem ze swoim zespołem dokonał pierwszego w Polsce zabiegu in vitro, stanowi kamień milowy w historii polskiej nauki i medycyny. Jego determinacja i zaangażowanie umożliwiło parom z problemem poczęcia potomstwa spełnienie marzenia o rodzicielstwie – powiedział w laudacji Łukasz Prokorym, przewodniczący Rady Miasta.
- Prawdziwie celowa nuka powinna zmieniać świat, służyć ludziom, poprawiać ich jakość życia, wzbogacać wiedzę i pomagać osiągać szczęście. Tak właśnie przez całe życie pracował prof. Szamatowicz. Jego działalność zawsze miała jasny cel - pomoc parom niemającym innych szans na rodzicielstwo – stwierdził w swoim wystąpieniu Tadeusz Truskolaski, Prezydent Białegostoku.
Jak zaznaczył prezydent, to m.in. osiągnięcie profesora spowodowało, że o Białymstoku w całej Europie mówiono jako eksperckim ośrodku w dziedzinie polskiej medycyny rozrodu. A wedle jego szacunków od 1987 roku w Polsce mogło się dzięki in vitro urodzić co najmniej 100 tys. dzieci.
- „Powód, dla którego odbywa się dzisiejsza uroczystość nie wymaga uzasadniania. Pańskie osiągnięcia i sukcesy są powszechnie znane w Polsce i na świecie. Pomógł Pan nie tylko Białostoczanom, ale wielu parom w kraju, zmieniając ich życie na lepsze. Nie tylko oni, ale my wszyscy jesteśmy za to Panu ogromnie wdzięczni. To dzięki Panu Białystok zasłynął jako miejsce, w którym rozpoczęła się polska historia stosowania metody in vitro.” – napisała w liście do Profesora Marszałek Senatu Małgorzata Kidawa-Błońska (podczas uroczystości list odczytał doradca marszałek Robert Tyszkiewicz).
Prof. Marcin Moniuszko, Prorektor ds. Nauki i Rozwoju UMB: - To wielkie święto Białegostoku, ale to także wielkie święto Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku. Jesteśmy bardzo wdzięczni za tę inicjatywę, dziękujemy włodarzom miasta. 20 lat temu, w tej auli, otrzymywał pan tytuł honorowego doktora ówczesnej Akademii Medycznej w Białymstoku. Zbieżność miejsc nieprzypadkowa.
Prof. Moniuszko zwrócił uwagę na inny aspekt osiągnięcia prof. Szamatowicza. Jego zespół pracował w czasach, kiedy Polska funkcjonowała w innym systemie politycznym. To oznaczało, że była odcięta od nowoczesnej zachodniej nauki, a pozyskiwanie stamtąd wsparcia wymagało nie lada zachodu i często prywatnych kontaktów.
- To była zupełnie inna rzeczywistość naukowa. My byliśmy za „żelazna kurtyną”, oddzielni od Europy i jej nowoczesnych metod. Dziś kiedy patrzymy na to czego oni wtedy dokonali, jakimi metodami, jaką pasją, determinacją i do czego doszli, to myślę, że wielu współczesnych naukowców, żyjących w zdecydowanie lepszych warunkach, mając dostęp do wielu nowoczesnych metod, choć mimo innych trudności, zdecydowanie częściej się zraża. To odkrycie sprzed 40 lat było naprawdę wyjątkowe.
Prof. Szamatowicz, zabierając głos podziękował posłowi Truskolaskiemu za inicjatywę i władzom miasta za jej realizację. Podziękował również swojemu zespołowi naukowemu (robi to w każdym wywiadzie i w każdej sytuacji, kiedy ktoś pyta go o te wydarzenia) oraz swojej małżonce.
Odkrycie
Pierwsze polskie dziecko z in vitro - Magda – urodziło się w czwartek, około godziny 8.30, 12 listopada 1987 roku. Planowy poród (cesarskie cięcie) przebiegł bez problemów, dziewczynka była zdrowa (ważyła 3 kg), otrzymała 10 pkt. w skali Apgar. Choć wszyscy lekarze o nią drżeli, rozwijała się prawidłowo.
Profesor nawet teraz doskonale pamięta sam moment porodu. Wspomina jednak jeszcze jedną chwilę: - Jak na USG zobaczyliśmy, że jest ciąża, to było zaskoczenie. Byliśmy bardzo dumni, ale też pełni niepokoju, co będzie finalnie. Kiedy po tych kilku miesiącach wykonałem cesarskie cięcie i okazało się, że jest to zdrowie dziecko, to byłem bardzo szczęśliwy. Płacz dziecka to była najpiękniejsza muzyka - wspominał profesor Marian Szamatowicz.
Zespół prof. Szmatowicza nad in vitro pracował od 1984 roku. To były czasy PRL, wiecznego kryzysu i braku czegokolwiek w sklepach.
Wspomnienia prof. Sławomira Wołczyńskiego, członka zespołu: - Prof. Szamatowicz pojechał na krótki staż do Göteborga (Szwecja) uczyć się mikrochirurgii jajowodów i tam również zobaczył metodę in vitro. Pewnego wieczoru prof. Szamatowicz zebrał cały zespół i zadecydował, że będziemy się zajmować zapłodnieniem pozaustrojowym. Nikt nie odmówił, ale tylko kilka osób zaangażowało się autentycznie. W tamtym czasie niezbyt wiele, a może nawet nic nie wiedziałem o tej metodzie. Materiałów na ten temat nie było dużo. Internetu jeszcze nie było. Pamiętam, że pierwsza publikacja, którą przypadkowo znalazłem, donosiła, że w USA dzięki tej metodzie urodziło się już 21 dzieci. To sobie wyobraziłem tą ogromną Amerykę i 21 dzieci. Wówczas leczenie niepłodności było mało skuteczne. Lekarze byli całkowicie bezradni wobec wielu przyczyn niepłodności. Pracowaliśmy z ogromnym zapałem. Pomoc z Francji, którą organizował prof. Radwan, współpraca z zespołem embriologów prof. Andrzeja Tarkowskiego z Uniwersytetu Warszawskiego oraz z zespołem prof. Stefana Wierzbowskiego z Balic przynosiła efekty. Ja zajmowałem się embriologią.
Minęło 9 lat od momentu przyjścia pierwszego dziecka z in vitro na świecie, a pojawieniem się małej Magdy w Polsce. - Jak na różnice technologiczne dzielące wtedy Polskę i resztę świata, to było bardzo szybko – tłumaczy prof. Wołczyński.
Tylko teraz we wspomnieniach i opowieściach to wszystko wygląda bardzo ładnie i sprawnie. W zasadzie brakowało wszystkiego: wiedzy, sprzętu, ludzi i doświadczenia. To były czasy bez internetu, a Polska była w głębokim PRL. Naukowa współpraca międzynarodowa nie była tak oczywista jak dziś. Zespół prof. Szamatowicza szukał kontaktów i swoich szans.
Choć sama metoda wydaje się prosta, to wpływ na sukces ma wiele czynników. Jednym z początkowych kłopotów było znalezienie właściwego płynu, który imitował panujące w jajowodzie środowisko. Dlatego zespół sam produkował wodę. Z wybranych studni pobierał wodę do 200-litrowych beczek, a potem w laboratorium powstawało z tego ok. 100 ml pożądanego płynu. Brakowało sprzętu? Naukowcy sami próbowali go stworzyć.
Przełomowy okazał się rok 1987. We Francji dr Jerzy Radwan poznał nową metodę pobierania komórek jajowych przez pęcherz moczowy, a potem bezpośrednio przez pochwę. Dzięki temu udało się uzyskać odpowiednie doświadczenie oraz właściwą jakość w laboratorium embriologicznym.
Sukces przyszedł dopiero po kilkunastu próbach. Udało się u 33-letniej kobiety z Olsztyna. Ta wcześniej długo leczyła się na niepłodność.
Narodziny Magdy były wielkim medialnym wydarzeniem. W tamtym czasie zaawansowane prace nad metodą prowadził jeszcze warszawski ośrodek. Dla dziennikarzy relacjonowanie prac obu zespołów przypominało swoistą relację z wyścigu: kto pierwszy.
Polityka i wiara
Choć od wydarzenia minęło prawie 40 lat, w Polsce temat in vitro ciągle wzbudza bardzo poważne dyskusje. Spór trwa zarówno w kwestiach politycznych, jak też religijnych. Sama metoda w zależności od opcji politycznej, która rządziła w danym momencie w kraju, była refundowana (częściowo) lub mocno ograniczana. Przez to brakuje jednorodnych regulacji o to, w jaki sposób stosować tę metodę.
Nawet uchwała białostockich radnych o „honorowym obywatelstwie” nie była jednogłośna. Rozbieżne stanowiska mieli radni PiS: cześć była „za”, część „przeciw”, inni „wstrzymali się od głosu” lub nie głosowali, mimo obecności podczas sesji Rady Miejskiej.
Podobnie było podczas samej uroczystości wręczenie wyróżnienia. Choć radni mieli zarezerwowane pierwsze rzędy krzeseł w Aula Magna, kilku z nich usiadło na końcu sali, albo wyszło z uroczystości tuż po jej rozpoczęciu (formalnie była to sesja Rady Miejskiej, podczas której na samym początku jest sprawdzana obecność). Nieobecni byli także m.in. inni honorowi obywatele miast, którzy wywodzą się z kręgów religijnych.
Wojciech Więcko