Przeszło 20 rezydentów ze szpitala USK zgłosiło się do pracy w klinikach zakaźnych, by wesprzeć pracujący tam personel.
Rezydenci, w planach swoich specjalizacji, mają obowiązek poznania różnych odcinków lekarskiej pracy. Także tej w klinikach zakaźnych. Spora grupa z nich, zgodziła się w trybie pilnym, zmienić harmonogramy swoich zajęć, tak by właśnie teraz odbyć te szkolenia.
Lek. Justyna Czerniawska, rezydentka z Kliniki Neurologii, oddelegowana do pracy w Klinice Chorób Zakaźnych przy ul. Żurawiej:
- Jak szłam do szpitala zakaźnego, miałam wiele obaw. Wiedziałam, że będą tam pacjenci „dodatni”. Był strach, że się sama zarażę, albo przyniosę zakażenie do domu. Jak jednak zaczęłam tam pracę, pojawił się spokój. Okazało się, że są wszystkie zabezpieczenia i to bez ograniczeń. Co mnie jednak najbardziej zaskoczyło, to pacjenci. Leżą tam w większości młodzi pacjenci. Kiedy ich badałam, to osłuchowo owszem słyszałam zmiany zapalne, ale ich stan ogólny wydawał się całkiem dobry. A potem brałam do ręki wynik badania tomografii klatki piersiowej i te opisywane zmiany w płucach przerażały. Zdarzało się, że nawet 80 proc. płuc było zniszczonych przez chorobę. A w takich przypadkach trudno nawet mówić o rokowaniach. Taka tkanka płucna może ulec zbliznowaceniu i nie wiadomo jak będzie to wszystko wyglądać w przyszłości. Myślę, że skutki długofalowe będą widoczne za kilka miesięcy, jak nie lat. Jako rezydentka z neurologii, nie widziałam pacjentów z powikłaniami neurologicznymi. Ale wiem, że zdarzają się pocovidowe bóle głowy, czy zmiany neurologiczne. Słyszałam też o pacjentach z powikłaniami neurologicznymi, także z udarami. Przy tym wirusie często występują zaburzenia krzepnięcia, są podwyższone dedimery, dlatego wszystkim chorym profilaktycznie podaje się heparynę.
Gdyby teraz jeszcze raz miała iść do pracy przy pacjentach covidowych, poszłabym z większym spokojem. Innym osobom, które miałaby tam pracować, mogę powiedzieć, żeby się nie obawiały. Wiadomo, że wszyscy pacjenci leczeni w tej klinice mają wirusa, ale wiadomo jak się chronić i co robić, by się nie zakazić. Do pacjenta, jak nic złego się nie dzieje, wchodzi się raz dziennie, podczas obchodu. Z pacjentem - jeżeli trzeba przekazać jakąś informacje albo o coś dopytać, lekarze kontaktują się telefonicznie.
Lek. Magdalena Kulgawczyk, rezydentka z Kliniki Kardiologii Inwazyjnej, jedna z zespołu rezydentów, który pracuje w Klinice Zakaźnej zajmującej się leczeniem pacjentów z koronawirusem:
- Oczywiście jest w nas wiele obaw. I chyba tą największą obawą, nie jest strach przed zarażeniem, co nieprzewidywalność tej choroby. Docelowo na oddziale, na którym będziemy pracować, będą trafiać pacjenci, którzy są już w nieco lepszym stanie. Natomiast wiemy, że w każdym momencie może wydarzyć się coś niespodziewanego. My jesteśmy jeszcze młodymi lekarzami, nie mamy dużego doświadczenia. I najgorsza jest ta nieprzywidywalność. Wiemy, że przy Covidzie zdarzają się takie sytuacje, że pacjent jest niby w dobrym stanie, a po chwili jest niewydolny oddechowo. Będziemy jednak dyżurować z zakaźnikami i jestem pewna, że nie raz będziemy potrzebować wsparcia bardziej doświadczonych kolegów. Wiemy, że są tam zabezpieczenia, są środki ochrony osobistej. Wiemy jakie są drogi zakażenia. Paradoksalnie w takim miejscu jest chyba najbezpieczniej. Wiemy, że wszyscy chorzy są zakażeni koronawirusem, będziemy musieli uważać, na to jak się ubieramy, rozbieramy. Łącznie będzie tam dyżurować około 20 rezydentów. To są lekarze z różnych klinik.
Opr. km