Dr hab. Jan Kochanowicz, od kwietnia p.o. dyrektora Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego, w połowie października wygrał konkurs na szefa tej placówki.
Wojciech Więcko: Przed Panem chyba najtrudniejszy okres w historii tego szpitala. W normalnych warunkach funkcja dyrektora USK jest szalenie wymagająca, a w dobie pandemii to nawet ciężko sobie to wszystko wyobrazić.
Dr hab. Jan Kochanowicz, p.o. dyrektora szpitala USK, kierownik Kliniki Neurologii: - Mam nadzieję, że nie będę musiał być długo dyrektorem. Wierzę, że sytuacja na tyle się uspokoi, iż znajdzie się osoba z odpowiednim doświadczaniem i umiejętnościami w zarządzaniu takimi placówkami, która mnie zastąpi. Ja już nie mogę się doczekać momentu, kiedy będę mógł powrócić tylko do pracy z pacjentami, pracy jako lekarz. Wiem jednak, że sytuacja epidemiologiczna jest taka, że wymaga od nas wszystkich, nie tylko od dyrektora, wielu wyrzeczeń. Nasz szpital, pracujący tu ludzie, jesteśmy pierwszą linią walki z koronawirusem. A przecież są także pacjenci z innymi chorobami. Kiedy ich przyjmujemy, nie wiemy czy trafiają do nas tylko z wcześniej zdiagnozowaną chorobą, czy jeszcze z Covid-19. Teraz musimy być zawsze w gotowości i to na wszystko.
Zastanawiam się czy można Panu teraz złożyć gratulacje z powodu wygrania konkursu na stanowisko dyrektora szpitala?
- Odpowiem na to pytanie, kiedy pandemia minie, albo chociaż odzyskamy nad nią kontrolę. Wierzę, że uda się nam przeprowadzić nasz szpital bez poważniejszych strat przez ten trudny czas. Kiedy przyjdą powody do radości, wtedy będę przyjmował gratulacje.
Jaki plan pracy dla szpitala przedstawił Pan komisji konkursowej?
- Opowiedziałem o tym, jak działa obecnie szpital. Nie mówiłem, że sytuacja jest wspaniała, że lada moment wszystko będzie dobrze. To nie były słowa, które każdy chciałby usłyszeć. Nasz szpital jest największy w regionie. Pracuje w nim co czwarty lekarz z województwa. Mimo to jesteśmy tylko jednym z elementów całej struktury zabezpieczania zdrowotnego w regionie.
Jaką wizję rozwoju placówki Pan przedstawił?
- Zależy mi na wsparciu dyscyplin zabiegowych, co w przypadku naszego szpitala jest szczególnie istotne. One muszą się mocno rozwijać. Chciałbym postawić na rozwój chirurgii małoinwazyjnej, laparoskopowej i endoskopowej. To w dzisiejszych czasach jest kluczowe. Równolegle z tym musi nastąpić rozwój klinik internistycznych. To one zajmują się przygotowaniem pacjenta, jego diagnozą, i jeśli ten chory wymaga postępowania zabiegowego, to ono powinno się odbyć w naszym szpitalu. Tak żeby pacjent nie musiał jeździć po Polsce w poszukiwaniu specjalistów. Cieszy mnie to, że mamy też takie dyscypliny, w których to pacjenci z Polski przyjeżdżają do nas się leczyć.
Czego się Pan najbardziej obawia w najbliższym czasie w kontekście funkcjonowania szpitala?
- Boję się o pracujących u nas ludzi. Nasz personel już pracuje w ciężkich warunkach. Boję się takiego momentu, że już tego nie wytrzyma, że nie będzie komu pomagać pacjentom. Widzę, że poziom lęku u nich jest już wyczuwalny. To ludzka sytuacja. Ostatnie wiele lat żyliśmy bez zagrożeń epidemiologicznych czy wojennych, i choć też dosięgały nas różne codzienne stresy, to teraz to przeciążenie i zmęczenie jest już spore. Zwłaszcza, że ten stan niepewności trwa już kilka miesięcy.
Kolejnym niepokojącym czynnikiem jest ten czysto strukturalny: czy w jakimś momencie jakaś ważna szpitalna instalacje nie ulegnie awarii? W szpitalach jest ich ogrom, np. instalacje elektryczne, czy tlenowe. Ich awaria może oznaczać, że zagrożona będzie intensywna terapia czy bloki operacyjne. O ile szpital przy ul. Skłodowskiej jest po modernizacji, więc tu te obawy są mniejsze, to szpital przy ul. Żurawiej ma już kilkadziesiąt lat i nie był przez ten czas modernizowany. Tam instalacja tlenowa, przy obecnym obciążeniu, jest już na granicy wytrzymałości. Doraźnie zwiększamy jej możliwości techniczne, stawiamy nowy zbiornik z tlenem, chcemy podwoić jej wydajność. Czas jednak robi swoje, a materiały mają też swoją określoną wytrzymałość. Awaria tej instalacji może oznaczać wstrzymanie dostaw tlenu, który w przypadku pacjentów z Covid-19 jest kluczowy. Poza tym przy ul. Żurawiej trwa tam od kilku lat inwestycja zawiązana z rozbudową tamtejszej placówki. Jej plany powstały przez okresem koronawirusa i teraz doraźnie musieliśmy wprowadzić zmiany i pilnie zakończyć tę budowę.
Jak Pan wygląda obraz pandemii z pana stanowiska?
- Nie jestem optymistycznie nastawiony co do faktu, że szybko doczekamy się szczepionki. Trzeba mieć świadomość, że jej bezpieczne przygotowanie, to może być nawet kilka lat pracy. Nie trafiają do mnie takie informacje, że jak w Rosji jest już taka szczepionka, to u nas też już powinna być. Nie tędy droga. W obecnej chwili kluczowa jest postawa nas jako społeczeństwa. Wydaje się, że większość z nas będzie musiała to przechorować. Należy jednak o siebie dbać, tak by nie odbyło się to w sposób gwałtowny, masowy. By nie stało się tak jak w północnych Włoszech czy USA, kiedy system stał się totalnie niewydolny. Kiedy jednak widzę informacje o rozwijających się ruchach antycovidowych, to ciężko być optymistą i spodziewać się dobrego.
A dobre wiadomości?
- Dużym optymizmem napawa mnie jest postawa naszych rezydentów. Jestem po rozmowach z nimi. Chcą się oni zaangażować w pomoc na oddziałach zakaźnych, pulmonologii i naszej intensywnej terapii.
To czego można Panu życzyć? Dotrwania do końca kontraktu? Ostatni dyrektor podpisał go na sześć lat.
- Życzcie mi tego, żebym mógł w spokoju, w jak najbliższym czasie, ruszyć na wędrówkę Beskidzkim Szlakiem Długodystansowym (najdłuższy szlak turystyczny w Polsce - red.) i miał szansę na jego przejście, bez odebrania telefonu z pracy. Szlak ma 519 km i do jego pokonania potrzeba ok. 3 tygodni.
A kto panu da trzy tygodnie urlopu?
- No właśnie (śmiech). W tym roku, podczas wakacji, w ciągu tygodnia, przeszedłem 230 km tego szlaku. Marzy mi się przejście go w całości.
Rozmawiał Wojciech Więcko