Z chórem byłem w Anglii, Belgii, na Węgrzech, we Włoszech, Hiszpanii, Portugalii, Rosji. Mogliśmy zwiedzić ten wielki świat, którego przeciętny Polak wówczas nie miał szans zobaczyć – wspomina Wiesław Kurzątkowski, chórzysta i były prezes uczelnianego chóru. Ten w czerwcu będzie obchodził swoje 65 urodziny
Rozmowa z byłym prezesem chóru UMB
Katarzyna Malinowska-Olczyk: Jak Pan trafił do chóru?
Dr Wiesław Kurzątkowski, chórzysta w latach 1975 -1985, Prezes Chóru w latach 1978-1981: - Kiedy byłem na pierwszym roku studiów, odbywały się obowiązkowe przesłuchania do chóru. A ponieważ miałem przygotowanie muzyczne, zostałem do tego chóru przyjęty. W chórze na początku śpiewałem w tenorach, potem w barytonach. Muzyki uczyłem się od dziecka. Najpierw trafiłem do przedszkola muzycznego, potem ukończyłem szkołą muzyczną I stopnia przy ul. Sienkiewicza w klasie fortepianu, potem drugiego stopnia przy ul. Kilińskiego i Podleśnej. Brałem nawet, jako przedstawiciel Podlasia, udział w eliminacjach do konkursu Chopinowskiego w Warszawie. Zdawałem w jednym roku dwie matury – w liceum ogólnokształcącym i muzycznym .Ta druga matura, to był prawie godzinny recital na fortepian z orkiestrą. Wiedziałem jednak, że wirtuozem nie będę. Zdawałem więc na Akademię Medyczną.
Pamięta Pan, kto Pana wówczas przesłuchiwał?
- Oczywiście. Przesłuchiwała mnie wówczas moja przyszła żona – Bożena. Znaliśmy się z widzenia, bo ona, zanim została lekarzem, też chodziła do szkoły muzycznej. Ona także ukończyła średnią szkołę muzyczną. Uczyła się na wydziale wokalnym u prof. Zofii Gładyszewskiej, pełniącej również swego czasu rolę dyrygenta Chóru AMB.
Jak duży był wtedy chór?
- Kiedy trafiłem do chóru w 1975, liczył około 60 osób. Chór był wtedy jak wielka rodzina.
Dużo podróżowaliście z chórem?
- Wtedy zaczął się właśnie czas wyjazdów zagranicznych. Wcześniej chór uczestniczył jedynie w konkursach w Polsce, ewentualnie gdzieś blisko za wschodnią granicą. Tylko jeden raz wyjechał dalej, do Cork w Irlandii – i tam zaliczył swój pierwszy większy sukces. Mój pierwszy wyjazd zagraniczny z chórem był w 1976 roku do Middlesbrough, w Wielkiej Brytanii. To były zupełnie inne czasy. Dewizy dostawało się na tzw. książeczkę walutową. Każdy mógł wykupić 150 dolarów raz na cztery lata. My się jednak tymi pieniędzmi solidarnie dzieliliśmy. Przy każdym z wyjazdów cztery czy pięć osób korzystało z możliwości zakupu tych dewiz. Potem te osoby dzieliły się swoimi dolarami z pozostałymi chórzystami, dzięki temu każdy z nas miał na taki wyjazd po 10 dolarów w kieszeni. To było bardzo mało i musieliśmy oszczędzać na wszystkim. Wtedy do Anglii jechaliśmy pociągiem, promem, autobusem. Braliśmy ze sobą prowiant, a do picia oranżadki w proszku. Pamiętam, że plastikowa butelka typu PET to był towar deficytowy. Potem w taką butelkę nalewało się wodę, wsypywało oranżadkę w proszku i było co pić. Nie było nas stać na robienie większych zakupów. Pamiętam, że kiedyś w Londynie razem z kolegą kupiliśmy coca-colę i wydaliśmy na nią 50 pensów. Wtedy przy naszym 10 dolarowym budżecie to była fortuna! Z drugiej strony mogliśmy zwiedzić ten wielki świat, którego przeciętny Polak wówczas nie miał szans zobaczyć. Z chórem byliśmy w Anglii, Belgii, na Węgrzech, we Włoszech, Hiszpanii, Portugalii, Rosji. Zdobyliśmy tam wiele międzynarodowych nagród.
Jak dostawaliście się na te konkursy? Sami wysyłaliśmy zgłoszenia?
- Najpierw zawsze w kraju uczestniczyliśmy w konkursach ogólnopolskich. Jak tam udało nam się zdobyć jakieś dobre miejsce, wówczas kwalifikowaliśmy się na wyjazd zagraniczny. A że nasz chór śpiewał na bardzo wysokim poziomie, to zazwyczaj nam się to udawało.
Kto z wami jeździł?
- Oprócz chórzystów i dyrygenta zawsze jeździł z nami opiekun z ramienia uczeni, przeważnie sekretarz PZPR. I pamiętam jak na jednym z takich wyjazdów, do Kraśnika Lubelskiego na Konkurs Pieśni o Ojczyźnie był z nami pracownik uczelni (obecnie emerytowany już profesor). My, prawie wszyscy członkowie zarządu, pojechaliśmy z książkami, bo się uczyliśmy do egzaminu z farmakologii. Była z nami jednak koleżanka z młodszego rocznika, która nie musiała jeszcze zdawać tego egzaminu. Poprosiliśmy ją, żeby zaopiekowała się tym naszym opiekunem. Zrobiła to na tyle skutecznie, że kilka lat później została jego żoną. Zresztą tych małżeństw z chóru było bardzo dużo.
A na jakieś wakacyjne obozy również wyjeżdżaliście?
- Co roku odbywały się obozy kondycyjne np. w Rudziskach Pasymskich czy np. w klasztorze pokamedulskim na Wigrach. Były też obozy w akademikach. Tam spotykaliśmy się, by wspólnie z dyrygentem ćwiczyć. Na jednym z takich zgrupowań, oprócz emisji głosów, najpierw zakupiliśmy, a później zrobiliśmy sobie koszulki, takie „firmowe” t-shirty. Kolega Janusz Sobolewski, też były prezes chóru, na płytce pcv wykonał linoryt - stworzył logo chóru. Potem sami, farbami drukarskimi nanosiliśmy przy pomocy wyżymaczki od pralki to logo na podkoszulki. I cały Chór miał już na wyjazd takie same piękne koszulki.
Był Pan prezesem chóru. Jaką rolę pełnił prezes?
- Najpierw byłem wiceprezesem, potem prezesem. Odpowiadałem za sprawy organizacyjne. Wspólnie z osobami z Zarządu Chóru, załatwiałem transport, dofinansowania, sponsoring, wszystkie pozwolenia i zgody na wyjazdy. Zdarzało się niejednokrotnie, że z paszportami wszystkich chórzystów jeździłem do Warszawy po wizy. Za tą pracę społeczną zostałem zresztą doceniony i w 1980 r, na wniosek Rektora AMB, Minister Kultury i Sztuki przyznał mojej żonie, mnie i kilku osobom z Zarządu Chóru odznaczenie Zasłużony Działacz Kultury.
Dlaczego przestał Pan śpiewać w chórze?
- W chórze śpiewałem także po zakończeniu studiów. Potem jednak przyszła codzienna praca w szpitalu, dyżury, potem pojawiły się dzieci. I nie było już czasu na chór.
Dzieci również śpiewały w chórze (jeden z synów jest absolwentem UMB - red)?
- Nie. Śpiewał za to mój brat Lech i śpiewa do tej pory. Razem z żoną Dorotą są aktualnie najdłużej śpiewającymi chórzystami – śpiewają w chórze od 1978 roku – czyli prawie już 40 lat.
Rozmawiała Katarzyna Malinowska-Olczyk
Dr Wiesław Kurzątkowski jest absolwentem AMB, specjalistą ginekologii i położnictwa. Po studiach przez 30 lat pracował w Wojewódzkim Szpitalu Zespolonym – najpierw jako asystent, potem jako kierownik pracownicy USG, a przez ostatnie 10 lat jako zastępca ordynatora oddziału patologii ciąży. W 2006 roku wspólnie z dr Jolantą Zdrodowską założył Mastermed – nowoczesne centrum medyczne specjalizujące się w prowadzeniu ciąży, diagnostyce prenatalnej i badaniach genetycznych. Z żoną Bożeną (również absolwentką i chórzystka UMB), mają dwóch synów. Starszy Krzysztof i jego żona są lekarzami, absolwentami UMB, mają córkę Mię. Młodszy syn Bartosz jest inżynierem.
Jubileusz Chóru UMB
W czerwcu Chór Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku chce obchodzić swoje 65 urodziny. Dlatego rozpoczęły się poszukiwania dawnych członków naszego uczelnianego zespołu
- Zarząd Chóru Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku ma zaszczyt zaprosić wszystkich jego byłych i obecnych członków na uroczyste obchody jubileuszu 65-lecia działalności artystycznej zespołu, które odbędą się w dniach 9-10 czerwca 2017r. w Białymstoku – poinformował w mailu redakcję „Medyka” Adam Bolesław Gryko, zastępca prezesa chóru.
Jest też wielka prośba ze strony obecnych chórzystów o poinformowanie o tym fakcie byłych członków zespołu. Chór ma 65 lat, przewinęły się przez niego setki osób (choć pewnie trzeba je liczyć w tysiącach), a po zakończeniu studiów sporo osób rozjechało się po świecie i nie do każdego można wysłać maila czy list.
Szczegółowe informacje dotyczące jubileuszu i samego chóru można znaleźć na stronie internetowej zespołu: chor.umb.edu.pl