Koronawirus przypomniał nam, że nie jesteśmy nieśmiertelni. Że umieranie też nas dotyczy. I dopiero teraz to sobie uświadomiliśmy.
Katarzyna Malinowska-Olczyk |
Nie w marcu, kiedy to w dalekiej Lombardii czy Hiszpanii umierały tysiące. Nawet nie wiosną, czy jeszcze miesiąc temu. Teraz, kiedy umarł ktoś z naszego środowiska, dotarło do nas, że ta choroba może NAS także dotknąć. W szpitalu jesteśmy oswojeni ze śmiercią. Przecież tu każdego dnia ktoś umiera. 800-900 osób rocznie. Ale my zawsze znajdziemy wytłumaczenie. A bo to był stary pacjent, schorowany. Miał choroby przewlekłe. Za późno trafił do szpitala. Zbagatelizował objawy.
Ale kiedy umiera kolega, koleżanka, ktoś kto chodził codziennie z nami do pracy. Ktoś kogo spotykaliśmy na korytarzu, mijaliśmy się w windzie…. I kiedy wiemy, że nasi koledzy z oddziału intensywnej terapii zrobili wszystko, co mogli. Podłączyli najlepszą aparaturę, jaką mieli, dali wszystkie dostępne leki. I mimo to przegrali tę walkę... Dopiero wtedy dociera, że to może dotknąć i nas. Że ta choroba jest już tu. Obok. A co gorsza my, tu w szpitalu wiemy, jak się umiera na COVID. Umiera się w samotności, w bólu… Przez ostatnie lata pacjenci szpitala, czy też nawet ci pozostający w domu pod opieką choćby hospicjum, umierali bez bólu, w otoczeniu bliskich. A COVID popsuł to dobre umieranie. Bo co mamy? Lekarzy i pielęgniarki bez twarzy, ubranych jak kosmici w kombinezony, maski, gogle. Chorzy często nawet nie wiedza, kto przed nimi stoi: kobieta czy mężczyzna, lekarz czy pielęgniarka. I co oni mówią: ma Pan niewydolność oddechową, zaintubujemy Pana. Pan zaśnie, straci przytomność. A co będzie dalej? Nie wiemy… Strach. O siebie, żeby nie zachorować. Żeby nie umrzeć. Strach o to, by nie zarazić wirusem najbliższych. Strach o pacjentów. Czy będziemy dali radę im pomóc? Czy będziemy musieli dokonywać wyborów: kogo podłączyć do respiratora?
Zapomniałam też o zazdrości, bo ona też jest. Tak po cichu zazdrościmy tym, którzy przechorowali koronawirusa. Już mają go za sobą.
Teraz chyba jest ten czas, by mimo tego szaleństwa, na chwilę zatrzymać się w biegu. I nie odkładać wszystkiego na sam koniec, bo przecież my jesteśmy zdrowi, i nas to nie dotyczy. Przez ostatnie lata ciągle goniliśmy za czymś. Za dodatkową pracą, wspinaniem się po szczeblach kariery, zdobywaniem kolejnych tytułów. Myśleliśmy o tym, jak zarobić więcej pieniędzy, kupić lepszy samochód, zamienić mieszkanie na dom. Na potem odkładaliśmy to, co ważne. A teraz TY, który to czytasz, uświadom sobie: jutro możesz zachorować i nikt ci nie da gwarancji, że wyjdziesz z tego. Możesz już nie zdążyć wydać tych pieniędzy zgromadzonych na koncie… Możesz nie zdążyć pojechać na wczasy all inclusive na Zanzibar czy Malediwy.
Ciężko chorują młodzi, zdrowi, wysportowani, nawet ci biegający maratony. Za tydzień możesz trafić do szpitala z ostrą niewydolnością oddechową spowodowaną COVID-19. Będziesz łapać powietrze, jak ryba wyrzucona na brzeg morza. Nie jesteś nieśmiertelny. W tym XXI wieku, w tym pędzie dnia codziennego zapomnieliśmy już o tym ważny zdaniu, które towarzyszyło nam przez wieki: „memento mori”.
Może po to jest ten wirus, żebyśmy zatrzymali się w pół kroku? I nie chodzi o udręczanie się. Ale sami pewnie wiecie, widząc codziennie umierających, najgorsze jest odchodzenie z poczuciem winy. Może to czas na pojednanie? Wybaczenie drugiemu człowiekowi? Wyprostowanie pewnych rzeczy, takich chowanych głęboko przed samymi sobie, zamiatanych pod dywan? Może to czas by zobaczyć, małe drobne, ale piękne rzeczy. Takie codziennie. By zobaczyć drugiego człowieka obok? By nie kłócić się o bzdury? By znaleźć czas na telefon do kogoś bliskiego, z kim dawno nie rozmawialiśmy? By zajść i zapytać: czy może Ci w czymś pomóc? Może sobie zamiast powtarzać niemodne dziś „Memento Mori”, nućmy codziennie pod nosem refren piosenki: „Życie, choć piękne, tak kruche jest, Wystarczy jedna chwila by zgasić je…”.
Katarzyna Malinowska-Olczyk,
Sekretarz redakcji Medyka Białostockiego
Napisz do nas: medyk@umb.edu.pl