Tak! Człowiek ma obowiązek umrzeć. Śmierć czeka na każdego z nas. Dziś? Jutro? Tak naprawdę w kontekście metafizyki ten czas nie ma znaczenia.
Co to znaczy mieć obowiązek? Obowiązek to swoistego rodzaju powinność, a więc fenomen, dzięki realizacji którego wzbogacimy siebie i otaczającą nas rzeczywistość. Tak właśnie jest z tymi podstawowymi powinnościami, jak miłość do innych, dbanie o porządek i ład społeczny, czy pielęgnowanie i rozwijanie kultury. To też dopasowywanie i odnawianie zasad, w jakich przyszło nam funkcjonować. Coś na wzór Soboru Watykańskiego II. Naszą powinnością jest dbanie o cywilizację, jej ład i jej rozwój. Możemy to zrobić na kilka sposobów: poprzez nasz rozwój (jednostkowy), poprzez rozwój środowiska rodzinnego, następnie wpływając na rozwój środowiska lokalnego, aż w końcu wpływać powinniśmy na moderowanie zmian w środowisku globalnym. Realizacje tych wszystkich naszych powinności, które są przed nami, zawsze rozpoczynają się od najmniejszych kroków i kończą na tych wielkich, milowych, które dają globalne zmiany. Każdy z tych kroków zaczyna się od podjęcia jakiejś osobistej decyzji.
Czy obowiązek człowieka, jakim jest obowiązek śmierci, jest dla rozwoju naszej cywilizacji ważny? Oczywiście nie będę tu pisał o obowiązku względem biologii. To zbyt oczywiste. A więc na początek - samobójstwo czy ofiara?
To, co dla wierzącego człowieka jest ofiarą, np. śmierć Chrystusa na krzyżu, dla ateisty niepodzielającego tej wiary, jest zwykłym samobójstwem. Chociaż koniec końców z wygraną ideą: miłości do bliźniego. To właśnie chrześcijaństwo nam przyniosło taki pomysł na życie, który ugruntował się w europejskim myśleniu po okresie „błędów i wypaczeń”: od krucjat, przez stosy aż do dziś. Można więc uznać, że pomimo wyboistej drogi, pomysł zbuntowanego żyda z Nazaretu - jak postrzegać go będzie np. ateista - zwyczajnie się udał. Jednak dla wierzącego, ta śmierć Syna Bożego na krzyżu, nie ma tak prostego przełożenia, jakim jest wygranie idei poprzez akt samobójczy. Człowiek wierzący powie, że to akt ofiary. Oczywiście nikt z nas nie jest Bogiem, aby taką ofiarę podejmować. Jednak czy bliższe nam śmierci takich znamion nie mają?
Oto śmierć samobójcza samurajów, aby uchronić swój honor, na własne żądanie przerywają nić swojego życia. Następnym przykładem mogą być honorowe samobójstwa żołnierzy Września 1939 roku. Nikt przecież z nas nie odmówi bohaterstwa Władysławowi Raginisowi, który przy pomocy granatu ratował swój honor. Inny przykład to więźniowie Auschwitz, którzy woleli iść na druty niż dać się zezwierzęcić. Byli też tam i samobójcy, którzy w akcie swego działania składali ofiarę ze swojego życia - np. Maksymilian Maria Kolbe - święty Kościoła Rzymsko-Katolickiego. Oni wszyscy świadomie podejmowali decyzję o tym, że ich obowiązkiem jest umrzeć.
Inny przykład obowiązku śmierci - to bardzo trudny obowiązek nieobciążania drugiego człowieka. Ten obowiązek musimy rozpatrzeć w dwojaki sposób. Wyobraźmy sobie wyprawę przez pustynie (albo w góry). Z jakiegoś powodu znaleźliśmy się w kilka osób w nieprzyjaznej rzeczywistości, a droga przed nami długa i niepewna. Po jakimś czasie wędrówki, ktoś z naszej grupy ciężko zachorował i o własnych siłach nie może dalej samodzielnie iść. Co wtedy? Czy ta sytuacja zmusza nas do pomocy za wszelką cenę? Czy ta sytuacja zmusza naszego współtowarzysza do podjęcia ostatecznej decyzji? Aktu śmierci - aktu udzielenia prawa do zwiększenia szansy życia innym. Problem w powyższym opisie zaczyna się wtedy, kiedy ów poszkodowany na taką decyzję zgodzić się nie chce. Oto właśnie człowiek ma obowiązek umrzeć, abym ja mógł żyć.
To rozważania teoretyczne? Nie. Włoscy lekarze wskutek braku odpowiedniej liczby respiratorów podejmowali decyzje, że osoby do 60 roku życia nie zostaną podłączone pod respiratory. Jeżeli osoba przeżyje, Bóg z nią. Jeśli nie - ma obowiązek umrzeć - aby mógł żyć młodszy. O wiele trudniejszy i bardziej skomplikowanie etycznie problem został postawiony w Hiszpanii: będą ratowani ci, którzy „są przydatni społecznie”.
Historia wspomina już taki czas. Nie dalej jak dwa miesiące temu w felietonie o wyzwoleniu Auschwitz pisałem: nie mam złudzeń to kwestia dni, kiedy znów otworzymy bramy obozów zagłady, staniemy na rampie do selekcji i wyciągając swoje zadbane dłonie będziemy wskazywać na tych, którzy są z nami i tych, którym czas się skończył.
Kategoria przydatności społecznej jest nie ostra. Definiowanie przydatności społecznej, nie powinno być wyznacznikiem w podjęciu decyzji o ratowaniu życia. Jeśli już potrzeba podjęcia decyzji o selekcji, wyznaczniki, które będą decydowały o tym, komu pomagam, a komu nie, muszą być ostre. To już kwestia czasu, gdy decydować o nas będzie sztuczna inteligencja. A co, gdy wymknie się ona spod kontroli i np.: oceni naszą przydatność indeksem Hirscha? Kto z nas przeżyje? Ja raczej nie. A może człowiek z fabryki, składający ekspresy, przy gorszym miesiącu, też stanie się nieprzydatny? Kiedyś w Związku Radzieckim za nieprzydatnych uznano religie i duchownych – odnowa życia religijnego i duchowni dziś w Rosji przeżywają renesans.
Czas, w jakim żyjemy, jest ekstremalny. Niestety najgorsze, co przed nami. To będzie czas podejmowania decyzji etycznych czy też bioetycznych. Stajemy wszyscy na progu dziejowym.
Dr Andrzej Guzowski