Ma 24 lata. Na co dzień pracuje jako pielęgniarka na bloku operacyjnym Kliniki Kardiochirurgii. Po pracy wsiada na rower i jedzie. Szuka miejsc nieoczywistych. Przedstawiamy: Magdalena Dąbrowska.
Magdalena Dąbrowska obecnie jedzie już rowerem z Singapuru do Bangkoku w Tajlandii (trasa długości ok. 2,1 tys. km). Rozmawialiśmy z nią, kiedy się jeszcze przygotowywała do tej wyprawy.
Jej wyprawę można śledzić w mediach społecznościowych (Instagram i FB) na profilu „Magda z Podlasia”.
Katarzyna Malinowska-Olczyk: Otrzymałaś stypendium wyprawowe z „Babskiej Korby” – organizacji promującej kobiece kolarstwo. Jak to się stało, że wysłałaś swoje zgłoszenie?
Magdalena Dąbrowska: - „Babska Korba” to organizacja zajmująca się edukacją i wsparciem kobiet, które jeżdżą amatorsko na rowerach. Robi się z tego już taka mała społeczność, dzięki której można poznać wiele fajnych osób. A zgłoszenie do stypendium? Sama nie wiem, co mnie popchnęło. Mam wrodzoną ciekawość świata, której raczej nie wyssałam z mlekiem matki. Rodzice, chociaż sami dużo nie podróżowali, to pokazywali świat mi i moim braciom na inne sposoby. Odkąd pamiętam, mama wysyłała nas każdego roku na kolonie, obozy. Wtedy zaczęłam obserwować świat. Po czasie stwierdziłam, że to jest to, co mnie kręci. Od dawna marzyłam o podróży do Azji. Na początku bardziej myślałam o wyprawie z plecakiem. Wraz z rozwojem rowerowej pasji, pomyślałam, że poznawanie Azji z pozycji rowerowego siodełka będzie znacznie ciekawsze.
Rozumiem, że zanim pojawiła się „Babska Korba”, najpierw musiałaś wsiąść na rower… Kiedy zaczęła się ta miłość do dwóch kółek?
- Tak mniej więcej dwa lata temu. Wcześniej miałam chłopaka, z którym dużo chodziłam po górach, podróżowaliśmy po Europie, a najlepiej wspominam nasze podróże busem. Gdy nasze drogi się rozeszły, stwierdziłam, że chcę znaleźć jakiś inny, swój sposób na podróżowanie. I wtedy pojawił się rower. Podróżuje sama. Gdy pierwszy raz pojechałam rowerem po Podlasiu, przyznaję, że najgorsza była ta pierwsza noc w namiocie. Wcześniej mało biwakowałam. Nigdy nie zachowuje się brawurowo, działam w swojej strefie bezpieczeństwa. Wiem, gdzie jest granica, której nie chcę przekroczyć.
Czyli najgorszy okazał się ten pierwszy krok. A kolejne wyprawy?
- Potem pojechałam wzdłuż wybrzeża szlakiem R-10, czyli fragmentem szlaku bałtyckiego. No i w sumie dalej już nie jeździłam, raczej lokalnie, po Podlasiu. Uwielbiam nasz region, lubię go poznawać, eksplorować, odwiedzać miejsca nieoczywiste. A my tu mamy gdzie jeździć. Nawet znajomi, śledząc mój profil w mediach społecznościowych są czasem zdziwieni: gdzie ty byłaś? A tam jest ścieżka rowerowa? Naprawdę wiele nie trzeba, by poznawać świat z wysokości siodełka. Wystarczy kask na głowie, odblaski i można ruszać.
Wróćmy jednak do stypendium wyprawowego z „Babskiej Korby”: żeby je dostać, trzeba było przekonać jury, że Twoja podróż będzie wyjątkowa, inna i to ty powinnaś dostać dofinansowanie…
- Warunkiem konkursu było podanie motywu podróży, kierunku i sposobu opowiedzenia o tej wyprawie. Ja zaczęłam niedawno pracować w zawodzie pielęgniarki. I w pewnym momencie zauważyłam, że moje życie zaczyna uciekać mi przez palce. Część moich rówieśników jeszcze w ogóle nie podjęła żadnej pracy, tylko studiuje, jest utrzymywana przez rodziców. A ja dość szybko weszłam na rynek pracy, bo w wieku 16 lat. Jako pielęgniarka pracuję bardzo dużo. Nie chcę wymieniać liczby spędzonych w pracy godzin, bo nie uważam tego za powód do dumy. I przyszła taka myśl: przecież nie muszę mieć dużo pieniędzy, żeby korzystać z życia i się spełniać. Właśnie w taki sposób opowiedziałam „Babskiej Korbie” o swoim pomyśle na podróż. Chcę się wyrwać z kultury pracy. Chcę zobaczyć, jak żyją ludzie w innej części świata, w krajach biedniejszych niż Polska. Chcę ich zapytać: jak oni postrzegają dobre życie? Co według nich to znaczy?
Co obejmuje stypendium?
- „Babska Korba” finansuję mi przelot lotniczy, ubezpieczenie. Od sponsorów dostanę nawigację, puchowy śpiwór i hamak. Dostaję też najcenniejsze: merytoryczne wsparcie i mentoring. Koszt utrzymania na miejscu biorę na siebie. To będzie długa podróż, bo planuję jechać przez dwa miesiące. Już dawno zaczęłam odkładać na to marzenie. Teraz robię szczepienia ochronne, profilaktyczne, żeby czuć się bezpiecznie.
Gdzie będziesz się zatrzymywać, gdzie jeść?
- Planuję wykorzystać te rzeczy od sponsorów, czyli hamak i śpiwór i biwakować w miejscach do tego przeznaczonych, czyli np. na campingach. Będę również korzystała z hosteli, bo wiadomo, że będę potrzebować się wykąpać. Ponadto chciałabym być blisko ludzi. Poznawać ich. Jeśli chodzi o jedzenie i ekwipunek, to będę miała na wszelki wypadek kuchenkę gazową. W moich podróżach staram się poznawać kulturę przez jedzenie, więc nie zakładam, że dużo będę gotowała. Szczególnie, że jedzenie jest tam tanie, nawet biorąc pod uwagę inflację. Mój dzienny budżet to będzie 40-50 zł i w ramach tej kwoty planuję tam żyć.
No ale jeszcze dochodzi kupowanie wody…
- W Azji chcę przenieść trochę to, co robiłam na Podlasiu. Podczas moich samotnych wypraw wielokrotnie zdarzyło się, że pukałam do domów z prośbą o napełnienie bidonów wodą. To też jest sposób na poznanie miejscowych. Będę tam sama i będę chciała mieć kontakt z ludźmi. A prośba o wodę to pretekst do rozmowy. Chcę doświadczyć azjatyckiej kultury i ich zwyczajów, ale autentycznych, a nie tych serwowanych w broszurach biur podróży.
Czujesz trochę strach?
- Czuję. Choć trochę nie wiem, czego mam się bać, bo ciężko teraz przewidzieć zagrożenia. Przygotowuję się do tego wyjazdu najlepiej jak mogę. Chodzę do warsztatu rowerowego, panowie pokazują mi i tłumaczą jakie mogą być możliwe awarie i jak je rozwiązać. Już zostałam przeszkolona z wymiany klocków hamulcowych, regulacji przerzutki, drobnych napraw. Pracuję nad kondycją. Planuje drogę tak, by mieć w pobliżu sklepy rowerowe. Znając życie, wydarzy mi się coś tak nieprzewidywalnego, że pomoc drugiej osoby okaże się niezbędna.
Bałabym się perturbacji żołądkowych.
- Są jeszcze dzikie zwierzęta, małpy, dzikie psy. Pewnie wiele trudnych sytuacji przede mną. Ale przecież możemy robić trudne rzeczy. To, że jestem pielęgniarką, sprawia, że jest mi może trochę łatwiej.
A co na Twój wyjazd mówią rodzice?
- Moja mama zapytała, czy ma najpierw płakać, czy się modlić. Później powiedziała, że inni rodzice to mają normalne dzieci, które sobie jeżdżą na wakacje w bezpieczne, zwykłe miejsca. A ja to wszystko muszę „z grubej rury”. Tato natomiast zaczął zbierać na bilet do Singapuru i chiński skuterek, żeby za mną nadążyć. Nikomu nie powiedziałam, że zgłaszam się do stypendium, więc jak już je otrzymałam, to ta informacja okazała się dla nich dużym szokiem. Zupełnie się im nie dziwię, ale na szczęście nie muszę prosić ich o zgodę i pieniądze na wyjazd.
Czy ktoś jeszcze dostał w tym roku takie stypendium?
- Druga kobieta, która otrzymała finansowanie, jest profesorem na Uniwersytecie Jagiellońskim. Będzie jechała rowerem przez Polskę, robiąc reportaż o dzieciach ulicy.
Opowiedz trochę o trasie, terminie.
- Ruszam 10 stycznia. Będę jechała z Singapuru, przez Malezję do Bangkoku. To będzie pora sucha. Przede mną 2100 km. Ta podróż nie będzie sprintem z punktu startu do mety. Przez dwa miesiące planuję poznawać ludzi, pytać ich o ciekawe miejsca w okolicy, kolekcjonować smaki. Ciężko zaplanować drogę w tym momencie, bo ona będzie się zmieniała na bieżąco, jednak tworzę realny zarys trasy, na którym będę polegać.
Urlop już zaklepany?
- Tak. Bardzo entuzjastycznie pomysł wyprawy został przyjęty przez dyrekcję szpitala. Nie było żadnego problemu z urlopem. Poczułam wsparcie, że to jest dobry czas na robienie takich rzeczy. Ogromne wsparcie czuję też od koleżanek i kolegów z pracy. Od pana profesora Tomasza Hirnle już dostałam w prezencie mapy Azji. To daje mi siłę i wsparcie w przygotowaniach do tego wyzwania.
Ludzie się nie dziwią, że jedziesz sama?
- Dziwią, ale ja się nie czuję sama. Wiem, że wiele osób będzie śledzić moją podróż i mnie wspierać. W tym celu założyłam profil na Instagramie i na FB „Magda z Podlasia”. Tam od teraz można śledzić moją podróż. Uważam, że jak się podróżuje samemu, łatwiej jest nawiązywać kontakt z innymi ludźmi. Podróżując w parze, zawsze mamy obok tę drugą osobę i zwykle nie czujemy potrzeby by nowe kontakty nawiązywać. A jak się jest solo, to jest inaczej. Trzeba samemu zapytać o drogę, cenę. Mam dużą łatwość nawiązywania kontaktów. Potrafię zagadać do współpasażerów w pociągu. Uważam to za swoją mocną stronę. I myślę, że przyda mi się to podczas mojej wyprawy.
Wiesz, że wrócisz trochę jako inny człowiek?
- Pytała się Pani czego się boję. Myślę, że najbardziej tego, że ta podróż wywróci mój światopogląd. Boję się, że ciężko będzie mi się odnaleźć w rzeczywistości. Choć to też jest ekscytujące. To nie jest paraliżujący strach. Pracując jako pielęgniarka, widzę ludzi chorych, cierpiących. Zauważam, że czas jest tą najcenniejsza rzeczą, której właśnie nie można kupić za pieniądze.
Rozmawiała Katarzyna Malinowska-Olczyk