Urodzona 25 lat temu dziewczynka - pierwsze w Polsce dziecko z zapłodnienia in vitro – sama jest już mamą. A regulacje prawne w kraju od ćwierć wieku się nie zmieniły.
- Tu już tylko chodzi o zwycięstwo określonych frakcji politycznych. Nie o to, by pomóc ludziom - stanowczo stwierdza prof. Sławomir Wołczyński, kiedy pytamy go, o co chodzi w całym tym szumie związanym z zapłodnieniem pozaustrojowym.
Prof. Wołczyński jest jednym z najlepszych w Europie specjalistów od in vitro, szefem Kliniki Rozrodczości i Endokrynologii Ginekologicznej Uniwersyteckiego Szpital Klinicznego w Białymstoku i prezesem Polskiego Towarzystwa Medycyny Rozrodu. Jest też współtwórcą - razem z prof. Marianem Szamatowiczem - jednego z projektów w sprawie sztucznego zapłodnienia(tzw. projekt Marka Balickiego), o których mówi się w Sejmie. Mówi, bo od wielu lat żadnego efektu nie ma.
Choć minęło już 25 lat od pierwszego udanego zabiegu in vitro w Polsce, wciąż jest brak regulacji prawnych dotyczących tej sprawy. Nadzieja na przełom pojawiła się w połowie października. Premier Donald Tusk wraz z ministrem zdrowia Bartoszem Arłukowiczem zapowiedzieli uruchomienie programu zdrowotnego leczenia bezpłodności metodą in vitro. Założenie jest takie, że od lipca 2013 roku - przez trzy lata - 15 tys. par będzie miało szansę skorzystać z refundowanego zabiegu. Równocześnie z wprowadzeniem programu zdrowotnego, mają być prowadzone prace nad ratyfikacją konwencji bioetycznej z Oviedo z 1997 r. Jest to podstawowy dokument europejski regulujący trudne sprawy z pogranicza medycyny, etyki i prawa. W Polsce już kilka razy podejmowano próby wprowadzenia go do obiegu prawnego, ale bez rezultatu.
- Konwencja określa m.in., co można robić z zarodkami, że można je mrozić, że można stosować pozaustrojowe zapłodnienie, ale nie wolno robić na nich eksperymentów - tłumaczy prof. Wołczyński.
Jak to robią na świecie?
W katolickiej Irlandii nie wprowadzano własnych przepisów w sprawie in vitro, tylko wdrożono dyrektywy unijne (m.in. o zachowaniu norm jakości i bezpieczeństwa komórek ludzkich). Zabiegi są refundowane.
We Włoszech najpierw wprowadzono restrykcyjne prawo dotyczące in vitro, ale potem zostało ono zmienione na skutek wyroku sądów. W efekcie to kobieta decyduje, ile komórek jajowych będzie zapładnianych. Podobna decyzja pozostaje w gestii Hiszpanek.
Niemcy mają bardzo restrykcyjne przepisy, które pozwalają na zapładnianie tylko trzech komórek. Skuteczność takich zabiegów sięga ok. 17 proc., dodatkowo pojawiły się poważne kłopoty z powikłaniami ciąż trojaczych.
W Chorwacji najpierw wprowadzono bardzo restrykcyjne przepisy, które pozwalały na zapładnianie jedynie dwóch komórek (uzyskano 12 proc. powodzeń; zasady podobne jak projekcie Jarosława Gowina). Jednak wraz ze zmianami politycznymi w kraju, przepisy prawne zostały zliberalizowane, w efekcie skuteczność zabiegów wzrosła do 35-40 proc.
Polska
W kraju nikt nie kontroluje tego, co się dzieje z in vitro. Jak zauważa prof. Wołczyński w Polsce są ośrodki bardzo dobre i słabe. Pacjenci wybierają je kierując się tylko własnymi odczuciami. Dlatego co jakiś czas trafiają się i takie przypadki: niedawno u profesora zjawił się pacjent, który miał dość leczenia niepłodności ananasem. Zjedzenie jednego owocu dziennie zalecił mu „fachowiec”, u którego się konsultował.
Zdaniem profesora niezbędne jest wprowadzenie nadzoru nad zapłodnieniem pozaustrojowym. Przykładowo, kiedy w Wielkiej Brytanii obniżyły się wyniki skuteczności zapłodnień, zaczęto poszukiwać przyczyny. Okazało się, że wprowadzono nowe podłoże do rozwoju komórek, które nie było dobre. Można było interweniować.
Potrzebne jest też powołanie komisji bioetycznej o odpowiednio wysokiej randze, by mogła wyznaczać standardy działania i opiniowała niektóre rozwiązania. W Polsce co prawdę działa komisja bioetyczna przy Polskiej Akademii Nauk, ale jej prestiż jest niezauważalny. Dla porównania we Francji szefa komisji bioetycznej powołuje prezydent kraju.
Realia
W obecnej sytuacji politycznej w Polsce, prócz projektów całkowicie zakazujących in vitro, rozważane są jeszcze: projekt Jarosława Gowina i projekt Małgorzaty Kidawy-Błońskiej (w szczegółach różni się od projektu Balickiego).
Propozycja Gowina zakłada zapłodnienie tylko dwóch komórek jajowych i transfer obu. Nadprogramowych komórek nie można mrozić. Eksperci są zdania, że takie rozwiązanie nie uwzględnia sytuacji patologicznych. Czasami lepiej przenosić po jednym zarodku i czekać na efekt, niż po dwa i ryzykować - przy sukcesie - pewne poronienie ciąży bliźniaczej. Specjaliści dodają, że mrożenie zarodków jest konieczne, bo kobieta nie zawsze jest przygotowana do ich natychmiastowego przyjęcia.
Projekt Kidawy-Bońskiej daje pacjentkom większe szanse na sukces. Może powstawać więcej zarodków, które implementuje się pojedynczo, a resztę mrozi. Nie wolno ich zniszczyć, ani nimi handlować.
Prof. Wołczyński nie chce wypowiadać się na temat naprotechnologii, jako alternatywy dla in vitro. Metoda ta nie ma odniesienia w poważnej literaturze medycznej.
Częstochowa przed premierem
W połowie października radni z Jasnej Góry uchwalili, by miasto wspierało finansowo niepłodne pary w staraniach o potomka metodą in vitro. Jednorazowo dostaną 3 tys. zł (zabieg z badaniami kosztuje ok. 10 tys. zł). Trzyletni program ma objąć 160 par.
Pod wpływem tych wydarzeń wiele miast w Polsce zaczęło przyglądać się tematowi. W Białymstoku SLD przygotowało projekt uchwały, która również zakłada wsparcie w wysokości 3 tys. zł dla pary starającej się o potomka metodą in vitro. Za opracowanie programu medycznego odpowiada prof. Wołczyński. Aby wprowadzić projekt pod obrady rady miejskiej, potrzeba 3 tys. podpisów białostoczan. Planuje się, że radni zajmą się tą sprawą 10 grudnia.
Wojciech Więcko