Ocenianie dalekosiężnych skutków jakiegoś kryzysu w trakcie jego trwania to na ogół wróżenie z fusów. Spróbujmy jednak spojrzeć na to, co się dzieje obecnie wokół Krymu i jego statusu trochę z boku, bez cielęcego zachwytu nad genialnym zmysłem strategicznym Władimira Putina, który pozwala mu przestawiać pionki na geopolitycznej szachownicy po przewidzeniu dziesięciu następnych ruchów przeciwnika. Dajmy sobie spokój z porównaniami do Hitlera, odpuśćmy płacz nad zbliżającą się trzecią wojną światową. Policzmy.
Gigantyczny wysiłek włożony w poprawę wizerunku kremlowskiego samowładcy poprzez zorganizowania „Igrzysk pokoju” w Soczi - zmarnowany w parę dni. Igrzyska kosztowały ponoć ponad 50 miliardów dolarów. Oczywiście, kto bogatemu zabroni. Ale jeśli się nie wierzy w bajki o czystej miłości do sportu i przyjmie, że to wszystko była inwestycja w wizerunek, to strata jest bolesna. Nawet, jeśli połowa z tej sumy wylądowała na kontach kolegów organizatora.
Na długie lata, jeśli nie na zawsze, pogrzebana została idea ścisłego związku Ukrainy z Rosją. Tych upokorzeń, jakie spotkały Ukraińców ze strony „bratniej” Rosji, prędko nie zapomną. Tego, co tzw. zwykli Rosjanie mówią w mediach o Ukraińcach, tym bardziej. Unia Europejska może nie rychliwa i może jedyną osobą obdarzoną w niej „cohones” jest Angela Merkel, ale w zaistniałej sytuacji, nawet wbrew sobie, zmuszona będzie pomóc okrojonej Ukrainie i dać jej perspektywę przyjęcia na europejskie salony. Jeszcze miesiąc temu było to nie do pomyślenia. Władimir Władimirowicz ma doprawdy niezwykły talent do przestawiania wektorów przyciągania w tzw. bliskiej zagranicy.
Oderwanie Krymu, któremu sam Kreml udzielił gwarancji integralności terytorialnej w zamian za zrzeczenie się broni atomowej, rozbija w pył mozolną konstrukcję budowaną przez lata przez Stany Zjednoczone i społeczność międzynarodową wokół irańskiego programu atomowego. Ajatollahowie mogą być nieobliczalni, ale nie są przecież idiotami i nie dadzą się nabrać na zgrany numer. Zanim jednak swoją broń atomową wyprodukują, Ameryka będzie już miała tarczę antyrakietową, której Rosja nie ma. I kto zostanie z nieobliczalną potęgą atomową na granicy?
O tym, że Europa jest rozbita politycznie i niezdolna do zajmowania jednolitego stanowiska wiedzą wszyscy, samych Europejczyków nie wyłączając. Między bajki więc można włożyć opowieści o tym, że Putin swoimi działaniami coś w tej kwestii „obnażył”. Jeśli cokolwiek zostało obnażone, to jedynie prawdziwe intencje Rosji i zagrożenie związane z uzależnieniem się od dostaw węglowodorów od niej. Za kilka lat nie będzie komu zakręcać kurka, bo wszyscy zabezpieczą się na wszelkie możliwe sposoby, od gazoportów gotowych na przyjęcia taniego gazu z Ameryki, po energię odnawialną.
Federacja Rosyjska, jak sama nazwa wskazuje, składa się z dziesiątek autonomicznych obwodów, republik, krajów i Bóg wie czego jeszcze. Wszyscy ci przytuleni siłą przez rosyjskiego niedźwiedzia ludzie usłyszeli jasny komunikat: ogłaszanie referendum w sprawie odłączenia od kraju kawałka jego terytorium zamieszkanego przez osoby o innego przynależności etnicznej jest przez Rosję akceptowane, a wręcz preferowane. Póki ceny ropy stoją wysoko i nie brak środków na trzymanie w ryzach separatyzmów, nie będzie to miało znaczenia. Ale ropa nie będzie droga wiecznie. I jakich argumentów, poza lufami armatnimi, użyje wtedy Kreml do zatrzymania przy sobie prącej do niepodległości, powiedzmy, Karelii, czy Kałmucji?
Ale w zamian za to Rosja będzie miała Krym. Na którym i tak miała bazy wojskowe, autonomię, Sewastopol jako miasto wydzielone i praktycznie pełną swobodę działania.
Być może Putin jest rzeczywiście świetnym szachistą, ale na pewno jest kiepskim biznesmenem.