Ciekawe czasy nastały wraz z ofensywą profesorów w życiu publicznym w naszym kraju.
Do niedawna jeszcze, skryci za swymi katedrami, zajęci kilkoma etatami i uprzykrzaniem życia studentom świecili wszystkim „niefachowcom” niczym latarnia, która, choć może w danym momencie zbędna, daje stałą pewność oparcia na trwałym gruncie. W tym wypadku - na gruncie nauki, metodologii prac naukowych, hipotez, dowodów, tez, sporów akademickich i wszystkiego tego, w czym wykuwała się nasza wiedza o współczesnym świecie. Nawet jeśli pojawiał się na horyzoncie ktoś, kto próbował wywrócić na naszych oczach porządek poukładanego przez naukę świata (np. pewien kandydat na prezydenta, który twierdził, że bajka o szewczyku Dratewce jest dowodem na to, że ludzie żyli w czasach dinozaurów), zawsze nawet najbardziej wątpiące umysły (ten smok to faktycznie trochę do dinozaura podobny…) mogły liczyć na ostoję w postaci jednolitego frontu świata akademickiego.
Zdarzały się i tam czarne owce, spory, czasem małe wojenki. Ale do niedawna stałą wartością pozostawała wiara w to, że spierając się o interpretację faktów stoimy na gruncie nauki, tj. na gruncie hipotez, które można naukowo zweryfikować, albo falsyfikować. Rzeczy udowodnionych nie podważamy inaczej, niż metodami naukowymi, a skoro w ten sposób nie potrafimy, to uznajemy, że coś zostało udowodnione. Na naszych oczach poukładany od dawna w ten sposób świat nauki polskiej odchodzi jednak bezpowrotnie.
Zaczęło się od zgubnego na dłuższą perspektywę przyjęcia zasady, że tylko dwie prawdy skonfrontowane ze sobą dają nam prawdę obiektywną. Jedna strona nie miała argumentów naukowych, historycznych (Bogiem a prawdą często żadnych), ale bardzo chciała być równorzędnym uczestnikiem wymyślonego przez siebie sporu. Na jej głośny krzyk o dyskryminacji w życiu publicznym pożyteczni idioci z głównych mediów, motywowani dodatkowo oglądalnością i klikalnością kontrowersyjnych dyskutantów, zaczęli zapraszać do studia osoby, które jeszcze do niedawna byłyby wstydliwie chowane przed publicznością. Na zasadzie: ten twierdzi, że Ziemia kręci się wokół Słońca, ten, że Słońce wokół Ziemi, a jak ich posadzimy obok siebie, to publiczność wyrobi sobie opinię. Nikt z geniuszy dziennikarstwa polskiego nie przewidział, że skołowana opinia publiczna uzna, że prawda pewnie leży pośrodku i Ziemia stoi w miejscu. Redaktorzy niepokorni płakali np., że film National Geografic o katastrofie smoleńskiej nie dopuścił do głosu „drugiej strony”. Tak już się przyzwyczaili do dzielenia prawdy na waszą i naszą, że nie zauważyli, że to wyłącznie typowo polski, świeży wynalazek. A poza tym, siła argumentu „drugiej strony”, uwolniona z naukowego gorsetu mierzona jest jedynie poparciem wyborców. „Drugą stroną” w filmie miała więc być jedynie wersja oficjalna znanego zespołu parlamentarnego, bo przecież nie wersja „trzeciej strony”, która twierdzi (tak, tak, to całkiem silny w prawicowej blogosferze nurt), że katastrofy nie było, samolot bezpiecznie wylądował, a pasażerowie żyją w łagrach na Syberii. Że o czwartej stronie, która twierdzi, że lotu wcale nie było, nie wspomnę.
Każdy będzie miał swoją wersję, każda jest przecież tak samo dobra. Wspomniani na wstępie profesorowie ostatnio coraz bardziej ochoczo zaczęli przyłączać się do gry i wypowiadać na tematy, o których niejednokrotnie zielonego pojęcia nie mają, podpierając się jednocześnie tytułami naukowymi uzyskanymi z zupełnie innych dziedzin. Zdumiona publiczność dowiadywała się od profesorów prawa prawd objawionych o biologii, profesorów socjologii o fizyce itd. No, ale skoro mówią to profesorowie… Doszedł do tego fenomen naukowców polskiego pochodzenia zza oceanu, którzy wrzucają coś do komputera i wychodzi im jak byk, że np. katastrofy nie było. Jak ich prokuratura próbuje przesłuchać, żeby się dowiedzieć, co tak naprawdę wrzucili do tego „bardzo drogiego” programu komputerowego, to biorą nogi za pas i nawet przez internet nie ujawnią danych wyjściowych, żeby ktoś przypadkiem nie mógł tego sprawdzić. No, ale skoro są to profesorowie…
Nic dziwnego, że skołowana tym wszystkim młodzież akademicka zaczyna przebierać się za goryle i przerywa wykłady przyśpiewkami na kibolską nutę. Przykład idzie z góry.
Adam Hermanowicz