Nawet 12 godzin trwają operacje w Klinice Chirurgii Szczękowo-Twarzowej i Plastycznej. Lekarze usuwają nowotwory z głowy, twarzy czy szyi i jednocześnie rekonstruują powstałe ubytki. Pacjenci opuszczają szpital z niewielkimi bliznami.
Specjaliści z Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego w Białymstoku wykonują je od roku (pierwsza odbyła się 29 listopada 2012 r.). Dopiero teraz jednak postanowili się tym pochwalić.
- Nie chcieliśmy tego nagłaśniać, bo nie wiedzieliśmy, jakie będą efekty i czy operacje będziemy wykonywali już stale - mówi dr n. med. Dorota Dziemiańczyk-Pakieła z Kliniki Chirurgii Szczękowo-Twarzowej i Plastycznej. - W ciągu minionego roku wykonaliśmy ponad 20 takich zabiegów, wszystkie zakończyły się sukcesem. Przeszczepy się przyjęły, efekt był zgodny z oczekiwanym. Nabraliśmy doświadczenia, mamy dobry zespół i odpowiedni sprzęt.
Jak mówi prof. Stanisława Zyta Grabowska, kierownik kliniki, potrzebę wprowadzenia zabiegów tego typu wymusiło życie: - Coraz więcej trafia do nas osób młodych (ok. 40-50 roku życia), które cierpią na różne nowotwory w obrębie jamy ustnej, twarzy czy szyi. Rekonstrukcja ubytków, np. żuchwy, jest konieczna, by mogli normalnie żyć i funkcjonować. Operacje są zazwyczaj rozległe i okaleczające, zaburzające połykanie, mowę, żucie i wygląd chorego. Dlatego integralną częścią leczenia operacyjnego jest jednoczasowe odtworzenie ubytku poresekcyjnego.
Lekarze przyznają, że jeszcze kilka lat temu, zanim zaczęto stosować skomplikowane rekonstrukcje, pacjenci po usunięciu nowotworu jamy ustnej i twarzy wychodzili ze szpitala okaleczeni, bądź byli odsyłani do innych szpitali. Od kilku lat operacje rekonstrukcyjne wykonują ośrodki onkologiczne m.in. w Gliwicach i Warszawie. Teraz dołączył do nich białostocki zespół. Nasi chirurdzy, zanim zrobili to po raz pierwszy, przez ponad dwa lata musieli się do tego przygotowywać. Szkolili się w Warszawie i Gliwicach, a dr Dziemiańczyk-Pakieła również w USA. Nieodzowny był również zakup dodatkowego sprzętu - przede wszystkim mikroskopu. Próby wykonywano na zwłokach.
- Ta pierwsza operacja wymagała niezwykle długich przygotowań: nie tylko zespołu lekarskiego, również pielęgniarskiego czy anestezjologów, i była obarczona olbrzymim stresem - wspomina dr Dziemiańczyk-Pakieła. - Musieliśmy być gotowi na każdy wariant, na każdą nieprzewidzianą sytuację.
Żuchwa ze strzałki
Pierwsza operacja przed rokiem była rekonstrukcją - po usunięciu połowy żuchwy. Potem w kolejnych miesiącach wykonywano też inne zabiegi - język czy podniebienie. Zasada była podobna: najpierw usuwano nowotwór, potem z podudzia, uda lub przedramienia pobierano płat skóry z mięśniami, naczyniami i nerwami, i po odpowiednim wymodelowaniu mikrochirurgicznie, pod mikroskopem, zespalano ją ze zdrowymi tkankami. W przypadku nowotworu żuchwy dodatkowo z podudzia pobierane były też fragmenty kości strzałkowej z naczyniami krwionośnymi. Kość cięta była na kawałki i formowano z nich żuchwę, która potem była wszczepiana pacjentowi. Ostatnia operacja odbyła się 7 listopada i również zakończyła się pełnym sukcesem. 47-letniemu mężczyźnie (trafił na stół operacyjny już osiem dni po postawieniu diagnozy) usunięto połowę języka i zrekonstruowano go wolnym płatem z przedramienia. Teraz chorego czeka radioterapia (co ważne, przeszczep unaczynionego płatu, jeśli nie ma żadnych powikłań, może być od razu naświetlany, najpóźniej sześć tygodni po operacji), a potem rehabilitacja. Będzie jednak mógł poruszać językiem, jeść, mówić, będzie też odczuwał ból czy zmiany temperatury, jedynie nie w pełni będzie mógł odczuwać smaku.
- Jeśli zaś chodzi o stronę techniczną, to najtrudniejsza była operacja pacjentki, którą wykonaliśmy wiosną tego roku - wspominają zgodnie lekarze. - Była to chora po wielu zabiegach rekonstrukcyjnych i to wieloma rodzajami płatów. Mieliśmy bardzo mało naczyń, do których mogliśmy podłączyć płat. Ale i tu się udało.
Bez szycia
Chirurdzy przyznają, że operacje te, choć dają olbrzymią satysfakcję, są bardzo obciążające i fizycznie, i emocjonalnie.
- Trwają przeciętnie około 10-12 godzin - mówi dr Dziemiańczyk. - A ponadto po operacji przez trzy doby dyżurujemy przy takim pacjencie non stop, cały czas monitorując, czy z przeszczepioną tkanką nic się nie dzieje. Zawsze istnieje bowiem ryzyko wykrzepienia. Po zabiegu pacjent trafia na oddział intensywnej terapii, gdzie jest utrzymywany w stanie śpiączki fizjologicznej oraz w odpowiednim ciśnieniu, żeby zapobiec krwawieniu. Na nasz oddział jest przewożony dopiero w drugiej lub trzeciej dobie.
Lekarze podkreślają, że operacji nie można by robić, gdyby nie zgrany zespół: dr Dorota Dziemiańczyk-Pakieła, dr Leszek Piotrowski, dr Józef Rybak oraz rezydenci kliniki: lek. stom. Piotr Bortnik, lek. stom. Dorota Gryko i lek. stom. Anna Wójcicka. Ogromne znaczenie ma specjalistyczny sprzęt - przede wszystkim mikroskop (za około 300 tys. zł; jest jednym z najnowocześniejszych w Polsce). Teraz zespół lekarzy czeka na zakup systemu do automatycznego zespalania naczyń krwionośnych, który znacznie ułatwi im pracę.
- Naczynia, które musimy zszywać, mają średnicę od jednego do trzech-czterech milimetrów - tłumaczy dr Dziemiańczyk-Pakieła. - Zszywamy je specjalną nicią, którą widać tylko pod mikroskopem. Na każdym naczyniu trzeba wykonać kilka, czasem kilkanaście szwów, co jest bardzo pracochłonne i nieraz zajmuje ponad godzinę.
Naczynia muszą być poprawnie i szczelnie zszyte, by nie doszło do powikłań zakrzepowych w obrębie zespolenia. I tu z pomocą przychodzi nowoczesna technika. Od niedawna chirurdzy mają do dyspozycji specjalne pierścienie, wykonane z polietylenu i stali chirurgicznej, wewnątrz których umieszcza się naczynia krwionośne. System ten umożliwia połączenie dwóch tętnic lub żył w ciągu zaledwie pięciu minut. Bez żmudnego szycia. Nie dość że czas zespolenia jest krótszy, to metoda ta jest bezpieczniejsza dla pacjenta. System ten testowano w ostatnich miesiącach.
- I mamy go mieć na stałe od przyszłego roku - mówi dr Dziemiańczyk-Pakieła. - Będziemy jednym z trzech ośrodków w Polsce dysponujących takim sprzętem.
Od przyszłego roku lekarze z kliniki chirurgii szczękowej planują wykonywać miesięcznie 2-3 operacje tego typu.
Katarzyna Malinowska-Olczyk