Neurochirurdzy z Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego przeprowadzili niecodzienną operację. Wybudzili z narkozy pacjenta i dopiero wtedy, rozmawiając z nim, usunęli mu guz mózgu.
Takie operacje ze śródoperacyjnym wybudzeniem – to nowa broń neurochirurgów w walce z glejakami II stopnia (tzw. low grade glioma). Nowotwory te rosną w mózgu w „rozpełzły” sposób. Ich wygląd zewnętrzny nie odróżnia się od mózgu, a granica nowotworu ich jest bardzo płynna. Co gorsza, lubią umiejscawiać się w pobliżu tzw. obszarów elokwentnych czyli tych miejscach w korze mózgowej, które odpowiadają za ważne życiowo funkcje takie jak np. mowa, kojarzenie czy ruch.
Do niedawna nowotwory takie najpierw wycinano, a potem chorych poddawano radioterapii lub chemioterapii. Ostatnie badania naukowe wykazały jednak, że w przypadku tego typu nowotworów radioterapia jest niewskazana. Naświetlanie powoduje bowiem często przyśpieszenie złośliwienia tych guzów. Jedynym ratunkiem pozostaje jak najdokładniejsze usunięcie guza.
- Guzy te średnio po około pięciu latach złośliwieją – tłumaczy prof. Zenon Mariak, kierownik Kliniki Neurochirurgii USK w Białymstoku. – Jedna z miliardów komórek mutuje się i staje się złośliwa. Im większy guz, tym więcej komórek, które mogą się zmutować. Im dokładniej wytniemy guz, im mniej komórek nowotworowych pozostanie, tym większa szansa na dłuższe życie. Więc jest o co walczyć. A trzeba pamiętać, że to nowotwór, który najczęściej dotyka młodych ludzi.
Jak się jednak okazuje, w przypadku tego typu glejaków całkowite usunięcie często nie jest możliwe. Granica nowotworu jest rozmyta. A przez to, że jest on położony w obszarze elokwentnym, bywa trudny do usunięcia bez uszkodzenia ważnych życiowo ośrodków. Zanim więc neurochirurdzy zabiorą się do usuwania zmiany, muszą dokładnie określić granice guza oraz miejsce elokwentne.
- I choć wydaje się, że doskonale znamy anatomię i możemy wskazać na obrazie tomografii czy rezonansu poszczególne struktury, w praktyce wygląda to jednak zupełnie inaczej – tłumaczy prof. Mariak. - W miejscu gdzie powinien być np. ośrodek kierujący rozumieniem mowy w praktyce jest zupełnie co innego. Po prostu mamy te ośrodki bardzo indywidualnie położone w mózgu; ich umieszczenie jest sprawą indywidualną u każdego chorego.
Stąd też wziął się pomysł na operacje kraniatomii z wybudzeniem. I pierwszą taką operację pod koniec marca białostoccy neurochirurdzy wykonali u 50-letniego mężczyzny. Najpierw został on poddany narkozie. Wówczas neurochirurdzy otworzyli mu czaszkę (znieczulenie było potrzebne, gdyż powłoki czaszki są bardzo unerwione i wrażliwe na ból). Potem chory został wybudzony. Lekarze zaś rozpoczęli stymulowanie mózgu metodami neurofizjologicznymi. Mówiąc obrazowo „podrażniali” mózg – i obserwowali reakcję u pacjenta. Jeżeli przy stymulacji danego miejsca następowało zaburzenie, wiadomo było, że to miejsce elokwentne. Po stworzeniu tej „mapy”, mogli się zabrać za usunięcie guza .
- Najtrudniejsza przy tego typu zabiegu jest cała logistyka i współdziałanie zespołu specjalistów – mówi prof. Mariak. – Musi być anestezjolog, który będzie umiał przygotować odpowiednie znieczulenie. Ta narkoza musi być specyficznego typu, łatwa do odwrócenia. Pacjent najpierw jest na kilka minut usypiany, a potem w środku operacji budzony. Musi być wówczas kontaktowy i rozmawiać z nami. Psycholog ma za zadanie odpowiednio go przygotować. Bo trzeba sobie wyobrazić co czuje taki chory: jest budzony w trakcie operacji, nie może się ruszyć nawet na milimetr, głowę ma usztywnioną klamrami. Ma też otwartą czaszkę, w której operują neurochirurdzy. Po wybudzeniu musi współpracować, odpowiadać logicznie na nasze pytania. Nie może wpaść w panikę. Guz również usuwamy wtedy, kiedy pacjent jest przytomny. Na szczęście sam mózg nie jest unerwiony, jeśli chodzi o odczuwanie bólowe i czuciowe.
Operacja powiodła się. Jak mówią lekarze, pacjent był bardzo dzielny: zachowywał się niezwykle spokojnie i bardzo dobrze współpracował z lekarzami. Podczas operacji znieczulał dr Jacek Krajewski, zaś pacjenta od strony psychologicznej przygotowała dr hab. Barbara Polityńska. Za organizację całości odpowiadał dr Grzegorz Turek, który uczył się wykonywania takich operacji w jednej z warszawskich klinik. Sam guz usuwał zaś prof. Mariak w asyście dr Marka Jadeszki.
Teraz lekarze mają już kolejnego pacjenta, którego przygotowują do podobnej operacji.
- Weszliśmy w pewien tryb, zrobiliśmy pierwszą operację, wszystko zagrało tak jak trzeba, czyli da się to robić –cieszy się prof. Mariak. - Dobrze, że możemy wykonywać takie zabiegi, szczególnie, że robią to także od niedawna, tylko nieliczne ośrodki w Polsce.
Katarzyna Malinowska-Olczyk