Najpierw zgłosić do patentowania, a potem publikować. Jedno nie wyklucza drugiego, a zyskuje się dodatkową szansę na sukces, nie tylko naukowy - mówi dr Andrzej Małkowski, szef Biura Transferu Technologii UMB.
To odwieczny dylemat naukowców: czy warto patentować? Podobno jest to trudne, czasochłonne i wymaga dużo zachodu. Poza tym blokuje naszą publikację na długi czas. Ile w tym prawdy?
O wyjaśnienie obaw poprosiliśmy dra Małkowskiego, który kieruje uczelnianym biurem kojarzącym naukę z biznesem.
- W wersji spokojnej, od momentu zgłoszenia się do naszego biura, przez załatwienie wszelkich procedur, aż do kluczowego otrzymania potwierdzenia zgłoszenia z Urzędu Patentowego mija około dwóch miesięcy. W wersji ekspresowej, ale dużo bardziej intensywnej, jeśli chodzi pracę, to ok. 2-3 tygodnie - tłumaczy dr Małkowski.
Jak określa dr Małkowski, kluczowa jest „pierwsza kawa” z naukowcem. To wtedy wszystko się ustala. Nie zawsze bowiem warto od razu patentować nasz pomysł, czasami lepiej pójść jeszcze krok dalej z badaniami, albo bardziej opłaca się chronić metodę dojścia do danego wyniku niż sam efekt końcowy.
Specjaliści w Biurze Transferu UMB doskonale zdają sobie sprawę, że naukowcy rozliczani są z punktów za publikacje czy wystąpień na konferencjach. Dlatego pierwszy mit do obalenia jest taki, że aby chronić prawnie nasze osiągnięcie potrzebujemy patentu. Wystarczy zgłoszenie patentowe do Urzędu Patentowego. Na patent faktycznie czasami trzeba poczekać kilka lat.
Procedura jest taka: pierwszy krok to zgłoszenie do uczelnianego biura transferu. Jeśli zapadnie decyzja o próbie patentowania, rozpoczyna się procedura uczelniana. Zajmie około dwóch tygodni (wariant spokojny) i zakończy się decyzją rektora. Potem do gry wkracza rzecznik patentowy (UMB korzysta z zewnętrznych firm), który wspólnie z naukowcem przygotowuje zgłoszenie patentowe.
- Ten wniosek trochę przypomina przygotowanie publikacji naukowej. Trzeba w nim wykazać m.in. obecną sytuację na rynku w danej dziedzinie i unikatowość naszego opracowania - dodaje dr Małkowski.
Opracowanie zgłoszenia nie powinno zająć więcej niż miesiąc. Potem następuje wysłanie dokumentów do Urzędu Patentowego i chwila oczekiwania na potwierdzenie przyjęcia zgłoszenia. Od tego momentu nasze odkrycie jest już prawnie chronione, a my możemy informować o nim w publikacjach czy na sympozjach naukowych. Za całą procedurę płaci uczelnia (koszt całości to ok. 3-4 tys. zł).
- Nie da się zastrzec czegoś, co zostało ogłoszone publicznie przed uzyskaniem tego potwierdzenia. Dlatego warto uwzględnić możliwość opatentowania swojego odkrycia, bo to daje naukowcowi dodatkową szansę na sukces, np. komercyjny - zauważa dr Małkowski.
Liderem komercjalizacji osiągnięć naukowych na UMB jest zespół Zakładu Bromatologii. Czasami są to bardzo poważne wyniki badań jak naturalne substancje konserwujące, preparat zwiększający przeżywalność pszczół w zimie, czy suplement diety wspierający terapię glejaka mózgu. Innym razem - w sensie naukowym mało porywające - nowe przepisy na zdrowe batoniki czy proste analizy produktów spożywczych. Tylko że każdy z tych sprzedanych pomysłów, to dodatkowy zarobek dla naukowców. Na UMB obowiązuje zasada dzielenia zysków z komercjalizacji w stosunku 30:70. 30 proc. - dla UMB, 70 proc. - dla zespołu naukowego do podziału. A mówimy tu o kwotach rzędu nawet kilkudziesięciu tysięcy złotych za skomercjalizowanie pojedynczego odkrycia. Przychody z komercjalizacji oraz przyznane patenty są również uwzględniane w ocenie pracownika naukowego i uczelni.
bdc