Jeśli dziś jest piątek, to dr Sopek byłby w czytelni o godz. 11. Przychodził tego dnia i o tej porze od lat.
Mieczysława Sopka poznałem stosunkowo niedawno, kiedy dwa lata temu pojawiłem się w „Medyku Białostockim”. Żartowaliśmy w redakcji, że to najsolidniejszy z naszych dziennikarzy. Zawsze dotrzymywał obiecanych terminów napisania artykułów. Zwykle przynosił je właśnie w piątki, tuż przed godz. 11. Napisane odręcznie, na kilku kartkach A4. Kiedy nie było go w bibliotece o zwyczajowej porze, to nawet panie pracujące w czytelni pytały, czy nie zachorował.
Nawet kiedy ostatnio podupadł na zdrowiu i czekał na operację, wiedząc, że po niej nie będzie mógł dłużej normalnie funkcjonować, pisał teksty na zapas.
Dr Sopek w swoich artykułach wspominał lekarzy, którzy po II wojnie światowej tworzyli białostocką medycynę i naszą uczelnię. Pokazywał ich losy przed wojną, odnajdywał ścieżki zawodowe oraz późniejsze dokonania. Spotykał się z rodzinami swoich bohaterów, słuchał ich opowieści. Szukał informacji o nich w Archiwum Państwowym, IPN, czy uczelnianym archiwum. Jedne historie były dłuższe, inne krótsze. Zawsze gdzieś coś wynajdywał ciekawego, znalazł archiwalne zdjęcie, czy miejsce pochówku. W wakacje do redakcji zgłosiły się dwie osoby z prośbą o kontakt z dr. Sopkiem. Jedna z Anglii, druga z Rosji. Okazało się, że w swoich artykułach ustalił losy ich bliskich, o których oni nawet nie wiedzieli. Chcieli mu podziękować.
Z tych artykułów w przyszłości miała powstać książka. Dr Sopek rozpoczął już przygotowania do pracy nad nią. Żartował, że sam sfinansuje całość prac, bo i tak nie ma co robić z emeryturą. Uzupełniał zebrane wcześniej informacje, poszukiwał większej ilości zdjęć. Bał się tylko, że nie poradzi sobie przy jej składzie. Miałem mu w tym pomóc.
Trochę ponad rok temu oznajmił, że przestanie pisać do „Medyka”. Tłumaczył, że jest zmęczony, że nie daje rady, że nawet ukochanego ogródka nie ma siły uprawiać. Wspominał, że opisał chyba wszystkie osoby z tamtego okresu. Nowego cyklu wspomnień nie chciał zaczynać. Przyznam szczerze, że użyłem wtedy podstępu. Powiedziałem wprost: - A kto za Pana będzie opisywał te wszystkie historie, kto napisze gdzie był początek białostockiej medycyny?
Poprosiłem go o podanie trzech nazwisk lekarzy, których ostatnio opisał. Wrzuciłem je po kolei do internetowej wyszukiwarki Google. Za każdym razem na pierwszym miejscu pojawiał się tekst dr Sopka. Inne trafienia były tylko linkami do jego artykułów. Innych publikacji o tych osobach nie było.
- Sam Pan widzi, Panie doktorze. Jak Pan tego nie będzie robił, to nikt tego nie będzie robił. A te historie są ważne - tłumaczyłem. Poskutkowało. Po tygodniu spotkaliśmy się ponownie, a on pochwalił się, że warto by opisać jeszcze dwóch lekarzy. Po miesiącu miał już pomysł na kolejne artykuły. Potem kolejne.
Ostatni artykuł odbierałem w czerwcu, już z mieszkania doktora. Przeprosił mnie, bo nie dał rady osobiście go dostarczyć. Chodził, ale szybko się męczył. Ponad godzinę rozmawialiśmy o komodzie, która stała w jego pokoju. Była to pamiątka rodzinna, jeszcze z czasów - jak teraz pamiętam - I wojny światowej. Bliscy doktora dostali ją od rosyjskiego oficera, w zamian za jego przenocowanie. I tak komoda wędrowała z dr Sopkiem całe życie i on o tym życiu opowiedział.
Dr Mieczysław Sopek został pochowany na cmentarzu farnym. Zmarł 11 listopada. Miał 83 lata.
I kto teraz będzie za Pana pisał, Panie Doktorze?
Wojciech Więcko