20 marca 2004 r. papież Jan Paweł II zwrócił się do zgromadzenia lekarzy i teologów poruszając zagadnienie opieki nad pacjentami w chronicznym czy też przewlekłym „stanie wegetatywnym” (ang. persistent vegetative state - PVS). To stan powodowany poważnym uszkodzeniem półkul mózgowych, np. wylewem krwi do mózgu, często określany jako „śmierć mózgu”.
|
Doprowadza on pacjenta do całkowitej utraty świadomości lub zdolności nawiązania kontaktu z innymi ludźmi. Ponieważ jednak pień mózgowy pozostaje nienaruszony, odruchy warunkowe i bezwarunkowe funkcjonują normalnie. Pacjent doświadcza normalnego rytmu snu i czuwania, przy czym często wydaje dźwięki, które mogą być błędnie pojmowane jako próby mówienia. Gdy ten tak zwany stan wegetatywny trwa dłużej niż kilka miesięcy, nie ma udokumentowanych przypadków pełnego wyzdrowienia (termin „wegetatywny” odnosi się do stanu chorego; nie oznacza, że pacjent przestaje być człowiekiem, lub nie jest już „osobą” w całym tego słowa znaczeniu).
***
Papież reagował, przynajmniej częściowo, na wielce nagłaśniany publicznie przypadek Terri Schiavo, pacjentki z uszkodzeniem mózgu, której mąż zabiegał o odłączenie jej od dozownika pożywienia i powietrza. Chociaż rozpoznano u niej „stan wegetatywny”, trzeba było to jednak dokładnie udokumentować. Praktyczne zastosowanie powinna mieć tu zasada, iż w przypadku wątpliwości - dostarczania pożywienia i dożylnego nawadniania przerywać zdecydowanie nie wolno. W rzeczywistych przypadkach „stanu wegetatywnego”, odłączenie aparatury wspomagającej życie nieuchronnie prowadzi do śmierci. Wielu etyków twierdzi, iż tego rodzaju posunięcie jest moralnie do przyjęcia, bowiem właściwą przyczyną śmierci jest nieodwracalny stan medyczny pacjenta, który nie pozwala mu przyjmować pożywienia w sposób naturalny.
Od początku lat 80. badania kliniczne wykazały, iż odłączenie nieuleczalnie chorych - tj. pacjentów aktywnie zaangażowanych w proces umierania - od aparatury dostarczającej pożywienie i wodę może okazać się dobrodziejstwem. Doprowadza ono do zwiększenia ilości produktów przemiany substancji azotowych, które powodują azotemię, naturalny środek przeciwbólowy, co może sprawić, że pacjent zapada w śpiączkę i spokojnie umiera. Z drugiej strony, dalsze dostarczanie nieuleczalnie chorym pacjentom pożywienia i dożylne nawadnianie, może spowodować u nich wzmożone doznanie bólu i cierpienia, nie zapewniając przy tym polepszenia ich stanu.
***
Pytanie wywołane zarówno przypadkiem Schiavo, jak i wypowiedzią papieża, dotyczy tego, czy odłączenie pacjenta w przewlekłym „stanie wegetatywnym” od pożywienia i wody jest zawsze moralnie i medycznie stosowne. Tego rodzaju pacjenci nie są, ściśle mówiąc, nieuleczalnie chorzy - nawet jeśli nie ma szans na ich wyleczenie, w rzeczywistości nie oznacza to, że umierają. Jeśli dostarczane im jest pożywienie i woda, są w stanie przeżyć kilka miesięcy, a nawet lat. Niemniej jednak ich fizyczne istnienie utrzymywane jest przez podtrzymującą życie aparaturę medyczną i pozostają w stanie trwałej nieprzytomności. Gdyby aparatura medyczna nie była dostępna, nieuchronnie umarliby, bowiem samodzielnie nie mogą nic zjeść, ani też nie są w stanie przyjąć pokarmu doustnie.
Rzymskokatoliccy specjaliści w dziedzinie teologii moralnej długo rozważali nad tym, czy sztuczne podawanie pokarmu i wody pacjentom w tym stanie mieści się w sferze „zwykłych”, czy raczej też „nadzwyczajnych” sposobów podtrzymywania życia. Jeśli są one jednym z tych pierwszych, wówczas tego rodzaju leczenie jest ze względów etycznych obowiązkowe; w drugim zaś przypadku, rozważając przeciwwskazania i dobrodziejstwa, moralnie stosowne może być odłączenie aparatury podtrzymującej życie i przyzwolenie na śmierć pacjenta. W swej wypowiedzi papież wyraźnie stwierdził, iż sztuczne dostarczanie pożywienia i wody pozostaje w sferze zwyczajnych działań medycznych i w związku z tym w przypadkach pacjentów w przewlekłym „stanie wegetatywnym” jest ono moralnie obligatoryjne. Wielu rzymskokatolickich etyków ma jednak odmienne zdanie. Twierdzą, iż życie człowieka osiąga stan, w którym sztuczne dostarczanie pożywienia i wody tylko utrudnia pacjentowi osiągnąć to, o co prosimy w naszych prawosławnych modlitwach: „spokojne oddzielenie duszy od ciała”, „bezbolesne, bez zawstydzenia, spokojne” zakończenie ziemskiego życia i przejście umierającego do ostatecznego zakończenia ludzkiego istnienia, którym jest wieczna wspólnota z Bogiem w Królestwie Niebios.
***
|
W świetle tych modlitw i prawosławnej perspektywy misterium śmierci, naszą największą troską powinno być przede wszystkim dobro pacjenta. Nikt nie chce utracić poddawanej leczeniu ukochanej osoby lub członka rodziny. W związku z tym pojawia się pokusa (często również nacisk), aby zrobić „wszystko, co możliwe”, byle tylko zapobiec śmierci, nawet jeśli oznaczałoby to podtrzymywanie istnienia w minimalnym stopniu przy pomocy wyraźnie sztucznych zabiegów medycznych. Powinniśmy jednak zadać sobie pytanie, czy tego rodzaju działania służą dobru i pomyślności pacjenta, czy też wypływają z naszej własnej chęci niedopuszczenia do związanej ze śmiercią rozłąki i oddania umierającego w ręce Boga.
Tutaj pojawia się również kwestia „jakości” życia pacjenta. Decyzja o podtrzymywaniu czy zaprzestaniu sztucznego dokarmiania i dożylnego nawadniania zawsze dokonywana jest na podstawie subiektywnej oceny, czy życie pacjenta warte jest podtrzymywania. Zagadnienie to zaczęło być niestety dowolnie interpretowane - jedni przedstawiają argumenty podtrzymujące kryterium „świętości życia” (życie jest ze swej natury świętością i dlatego musi być podtrzymywane za wszelką cenę), drudzy zaś opowiadają się za postrzeganiem jego „jakości” (jeśli życie można uznać za bezwartościowe lub bezcelowe, podtrzymywanie go wcale nie jest obowiązkiem).
Ten sposób rozpatrywanie problemu jest jednak fałszywy i wprowadza w błąd. Każde ludzkie życie jest bowiem z natury święte i to właśnie ta świętość obdarza je swą ostateczną i nieprzemijającą „jakością”. Oznacza to jednak, że „jest czas życia i czas umierania”. W biblijnej, paschalnej perspektywie, śmierć nie jest już „ostatnim wrogiem”. Śmierć została zniszczona i zostaliśmy „obdarowani Życiem”. Od czasu naszego poczęcia aż do końca naszego fizycznego istnienia, właściwym celem naszego bytu jest umożliwienie Duchowi Świętemu doprowadzania w nas przemienienia od „ciała śmierci” do „życia w Chrystusie”, życia, które rozpoczyna się w obecnym wieku, a poprzez fizyczną śmierć przechodzi w pełnię życia w Królestwie Bożym.
***
Gdy człowiek umiera - gdy „dusza zmaga się, by opuścić ciało” - wstrzymanie dożywiania i nawadniania może okazać się moralnie dopuszczalne, a nawet wymagane, aby śmierć mogła nastąpić „w sposób naturalny”, jako pełen ubolewania koniec, ale jednocześnie błogosławiony początek nowego porządku życia. Czy możemy w ten sam sposób wyrażać się o pacjentach w przewlekłym „stanie wegetatywnym”, którzy, formalnie rzecz biorąc, nie są „nieuleczalnie chorzy”?
Nasz wniosek końcowy wydaje się być następujący. Gdy nie ma szans na wyzdrowienie inne niż powodowane cudownym, bezpośrednim działaniem samego Boga (które może nastąpić w każdej chwili), wówczas rozsądne wydaje się stwierdzenie, iż zaprzestanie lub wstrzymanie się od stosowania środków sztucznego podtrzymywania życia, łącznie z dostarczaniem pożywienia i wody, może być moralnie uzasadnione. Ostateczna decyzja powinna być podejmowana nie na podstawie rozróżnienia pomiędzy „normalnymi” i „nadzwyczajnymi” sposobami podtrzymywania życia, lecz rozważań o możliwościach wyleczenia. Tam, gdzie dalsza interwencja medyczna jest bezskuteczna i jedynie przeszkadza choremu czy chorej w umieraniu, wówczas tego rodzaju działania powinny być postrzegane jako krzywdzące raczej, niż dobroczynne.
Niemniej jednak każda decyzja o zaprzestaniu stosowania środków podtrzymywania życia, szczególnie w przypadkach w rodzaju przewlekłego „stanu wegetatywnego”, które nie są nieuleczalne, muszą być podejmowane z żarliwą i „bezinteresowną” modlitwą. Nie oznacza to bynajmniej, iż powinniśmy oczekiwać na to, że odpowiedź na pytanie co do odpowiedniego leczenia, czy też poniechania go, będzie wypisane na ścianie. Chodzi o to, aby członkowie wspólnoty kościelnej, obejmującej rodzinę, przyjaciół i w miarę możliwości cały zespół medyczny, poprzez swe nieustanne wstawiennictwo oddawali pacjenta Bogu, prosząc zarówno o jasność, jak też współczucie i wyrozumiałość w podejmowaniu decyzji, które w odniesieniu do przyszłości i dobra pacjenta mogą okazać się ostateczne.
W ostatecznym rozrachunku wszystko uzależnione jest od naszych pobudek. Gdy naszą główną troską jest ostateczne uzdrowienie i zbawienie pacjenta, wówczas nawet w stanie niepewności i zakłopotania będziemy mogli podjąć decyzję z ufnością, że Bóg w Swoim czasie i na Swój sposób naprawdę dokona wobec chorego paschalnego cudu, który poprzez fizyczną śmierć prowadzi od „życia śmiertelnego” do dalszego, pełnego Życia.
o. John Breck
tłum. o. Włodzimierz Misijuk